czwartek, 21 sierpnia 2014

~14~

*Elizabeth*
Czuję, że coś jest nie tak. Katherine nie odpowiada na moje telefony. Odkąd wyjechałam nie mam z nią kontaktu. Boję się, że Simon ją wydał i wywiózł do Piknei lub co gorsza do Krein. Cały wyjazd byłam drażliwa. Wszyscy to zauważyli. Rodzice i dziadkowie pytali się o co chodzi, ale ja nie odpowiadałam. Nie chciałam aby wiedzieli co planujemy. W końcu to nie ich wojna i nie powinni się narażać. Nie mogłam wytrzymać aż któregoś ranka po prostu wstałam i zaczęłam się pakować.  Kiedy skończyłam ubrałam się i zabrałam kluczę do naszego domu, ale nie wiedziałam czy uda mi się dostać na czas. Miałam prawo jazdy, ale nie posiadałam samochodu.

-Elie dokąd się wybierasz?-zapytała moja matka. Jeszcze tego brakowało.
-Muszę wrócić do Meksyku.
-Co dlaczego?-odpowiedziała, a jej głos wyrażał absurd.
-Jeden z Łowców dowiedział się, że Kate jest Wszechmogącą i mam złe przeczucia.
-Jadę z tobą-zaskoczyła mnie, ale po chwili wróciło do mnie trzeźwe myślenie.
-Mamo to nie twoja walka. To nasze pokolenie zostało stworzone do tego żeby zwalczyć Łowców nie wasze.
-Nie chcę się spierać, a moi teściowie jeszcze się mną nie nacieszyli do końca-powiedziała to z sarkazmem-Masz-powiedziała i rzuciła mi kluczyki do swojego auta.-Uważaj na siebie.
-Jakby mogło być inaczej.

Wybiegłam z domu. Nie miałam zamiaru tracić ani chwili. Każda sekunda może być decydująca.

*Kilka godzin później*

Dojechałam do Meksyku. Od razu skierowałam się do domu Kate, ale jej nie zastałam. Postanowiłam wejść do niego za wszelką cenę może tam znajdę jakąś wskazówkę. Z łatwością wspięłam się na dach i otworzyłam okno na poddaszu. W domu nic się nie zmieniło. Tylko panowała denerwująca cisza, którą przerywało tylko tykanie zegara. Bałam się, że jak mnie przyłapię ktoś na szperaniu w nie swoim domu pod nie obecność domowników to będzie źle. Pomimo tego weszłam do jej pokoju i nic. Żadnych porozrzucanych ciuchów tylko nieskazitelny porządek. Jednak coś się zmieniło. Otworzyłam szafę i kilka szuflad. Świeciły pustakami. Czyżby wyjechała? Ale dlaczego mi nic nie powiedziała i czemu do cholery nie mam numeru do Simona. Jednak los mi sprzyjał na metalowej tablicy wisiała karteczka z jego numerem bez zastanowienia wzięłam do ręki telefon i wklepałam liczby. To wszystko robi się coraz dziwniejsze. Katherine wyjechała nic mi nie mówiąc nie oddzwania, a może jej się coś stało? Z moich zamyśleń wyrwał mnie głos Simona.

-Słucham?
-Witaj Simon z tej strony Elizabeth. Możesz mi łaskawie powiedzieć gdzie jest Kate?
-Jeśli sądzisz, że to moja wina to jesteś w błędzie. Nic jej nie zrobiłem. Spytaj się jej, bo mi nic nie powiedziała po prostu wyjechała i kazała ci przekazać żebyś się nie martwiła.
-Że co?
-To co przed chwilą usłyszałaś-powiedział bardzo spokojnie.
-Nic ci nie powiedziała. Nie próbowałeś się niczego dowiedzieć? I ty ponoć ją kochasz? Ja bez takiej wiedzy bym jej nigdzie nie puściła-powiedziałam, a teraz moje obawy urosły do poziomu hard.
-Sądzisz, że nie próbowałem się dowiedzieć-w jego głosie słychać było frustrację-To czy ją kocham czy nie to w nie twoja sprawa. Wiesz dobrze jaka jest Kate jeśli jej się czegoś zabroni, ona to zrobi z podwójną przyjemnością. Nie da jej się zatrzymać. Ona jest jak monster track i ty o tym dobrze wiesz. I jak masz dla mnie jeszcze jakieś oskarżenia to proszę powiedz-z jego głosu sączył się jad-Wyrzuć to z siebie może ci ulży.
-Ulżyło to by mi jak teraz bym ci dała w twarz.

Rozłączyłam się. Co za bezczelny typ. Co Katherine w nim widzi? To jest zwykły arogant. Myśli tylko o sobie. A Kate? Co ona sobie myśli? że jak powie Simonowi żebym się nie martwiła to tak będzie? O nie wręcz przeciwnie. Że po tym przez co razem przeszłyśmy będę umiała się tak po prostu nie martwić? Z drugiej strony zachowuję się jakby nie miała przyjaciółki, tylko byłaby zdana na samą siebie. To nieprawda. Ona wie o mnie wszystko, a ja... Cóż najwidoczniej wiem o niej tyle co nic. Tak nie zachowuje się przyjaciółka, ale pomimo tego nie umiem odpuścić. Dopóki nie dowiem się co u niej, a chociaż nie usłyszę jej głosu nie uspokoję się. Może miała wypadek? Może co gorsza Łowcy ją dopadli? Mój niepokój z każdym kolejnym nieodebranym połączeniem rósł.

Wyszłam z jej domu, ponieważ czułam się teraz tam jak intruz. Wsiadłam do auta i bez zastanowienia pojechałam na cmentarz na którym jak zwykle były pustki. Po ostatnim wydarzeniu z tymi typkami nie miałam jakiegoś problemu z wejściem na jego teren. Jednak mimo tego czułam, że coś jest nie tak, ale odrzuciłam od siebie złe przeczucia. Co mi może się stać? W sumie nic. Jestem silną panią ziemi i mam tego świadomość. Stanęłam na przeciw nagrobku Dafne. Co teraz wykombinowała Kate? Zapytałam w myślach płytę nagrobną, ale tak jak przypuszczałam nie dostałam odpowiedzi. No cóż tak to już jest, że rzeczy martwe nie umieją mówić. Wtem jednak ozwał się mój telefon. Rozsunęłam ekspres kieszeni i nie wierzyłam własnym oczom. Dzwoniła Kate. Miałam ochotę piszczeć z radości, ale zamiast tego przesunęłam tylko palcem po ekranie. Nie wiedziałam nawet jak zacząć tą rozmowę. Normalnie? Czy lepiej od razu obrzucać ją pytaniami? Myśli coraz bardziej kłębiły się w moim umyślę, a ja nie chciałam ich dalej zatrzymywać.  Mimo to nie umiałam wydusić z słowa. Po prostu nie potrafiłam.

-Elizabeth wszystko w porządku? Zapchałaś mi całą skrzynkę swoimi wiadomościami. Do tego setki sms'ów i nieskończona liczba nieodebranych połączeń. Coś się stało?-zapytała, a wtedy we mnie się coś uruchomiło.
-Czy coś się stało?! Ty mi powiedz. Nie dawałaś znaku życia przez tydzień i ty zadajesz mi to pytanie?!-mój zazwyczaj spokojny i przyjazny głos zmienił się w pełen zdenerwowania i złości-Wiesz jak ja się martwię?
-Nie masz powodu-Czy ona sobie ze mnie kpi?
-Ja nie mam powodu! Owszem mam. Odcinasz się kompletnie od de mnie. Nie wiem co się z tobą dzieję ani gdzie jesteś! I ty mi mówisz żebym się nie martwiła?! Ty mnie dziewczyno nie denerwuj jeszcze bardziej!-Jak Kate śmie! W moim umyśle wszystkie myśli krzyczały coraz głośniej.
-Beth mówię ci nie martw się. Jestem w bezpiecznym miejscu, bezpieczniejszym niż jakiekolwiek inne miejsce na świecie-odpowiedziała głosem pełnym monotonii.
-A możesz mi łaskawie powiedzieć gdzie jesteś?
-Jestem w Fewius, siedzibie mojego dziadka.
-Czekaj co? Odnalazłaś dziadka? I co to jest Fewius?
-To nie jest rozmowa na telefon.
-To powiedz mi gdzie mam przyjechać-odpowiedziałam z zdeterminowaniem.
-Nie mogę.
-Czemu? Nie ufasz mi?
-Ufam. Tylko tutaj panują inne zasady. Opowiem ci wszystko jak wrócę.
-A kiedy wrócisz?
-Jak znajdę odpowiedzi.
-Pokrzepiające-powiedziałam ze smutkiem. Ona mnie odtrąca albo naprawdę tam panują jakieś mega chore zasady.
-Wiem. Uważaj na siebie-powiedziała i w tym momencie zabrzmiała jak Kate którą znałam.
-Ty też.

Rozłączyłam się. Nie wiem czy ta rozmowa mnie uspokoiła czy zdenerwowała jeszcze bardziej. Sama nie wiem. Dobrze, że chociaż Kate jest bezpieczna. Nie może przecież się dostać w ręce Łowców. To chyba byłoby najgorsze co mogło by spotkać ten świat. Jednak teraz mam inne zmartwienie. Ktoś się do mnie zbliżał z każdej strony. Zaczęłam powoli obracać się żeby zobaczyć kto się do mnie zbliża. Jednak nikogo nie widziałam. Dopiero gdy byli kilka metrów od de mnie ich zobaczyłam. Jakby zmaterializowali się w powietrzu. Tylko jak to możliwe? Przecież to jest nie realne. Łowcy z każdą sekundą byli coraz bliżej. Było ich pięciu, ale wyglądali na bardzo silnych i wyszkolonych. Dam radę? Nie wiem, ale muszę zrobić wszystko co w mojej mocy żeby się obronić. Tupnęłam jedną nogą w ziemię tak, że wyrosła z niej ogromna kolumna, która wyrzuciła mnie w powietrze. Przez chwilę leciałam. Nie miałam nawet do kogo zadzwonić jedyną osobą była moja matka. Połączyłam się z nią, ale nie zdążyłam wypowiedzieć ani jednego słowa gdyż napastnicy znaleźli się już koło mnie. Padłam na ziemię żeby nie oberwać strumieniem ognia. Położyłam dłonie na wilgotnej trawie, a po chwili z ziemi wybiły się potężne kłącza, które oplatały i dusiły Łowców, ale nawet to nie dawało efektów. Jednak dało mi kilka sekund na ucieczkę. Biegłam ile sił w nogach przeklinając w myślach to, że zawsze odpuszczałam sobie w-f. Kiedy byłam dobrych kilkaset metrów od tych zakał społeczeństwa. Poczułam, że zaczynam się dusić. Nie mogłam złapać tchu i to nie przez wysiłek. Znowu musiałam polatać. Kiedy byłam w powietrze ktoś złapał mnie za talię i ściągnął na ziemie. Cisnęłam w niego z całej siły kamieniem, a w resztę drzewami czym się dało. Jednak i to nie dawało skutku. Czułam, że przegrywam, ale mimo to i tak gorączkowo myślałam co jestem jeszcze w stanie zrobić. Kiedy z każdej strony zostałam zaatakowana wykonałam koło siebie zaporę z kamiennych ścian. Nie wiedziałam jak długo ją utrzymam, ale to tylko kwestia czasu kiedy mnie dopadną.



Jak myślicie co stanie się z Elizabeth? Zginie czy też przeżyję? Czy Kate ją uratuję? A może ktoś będzie musiał się poddać woli Łowców żeby drugi był wolny?

piątek, 8 sierpnia 2014

~13~

Cały ten dzień był żenujący i okropny. Ciągle znajdowałam nowe pytania i żadnych odpowiedzi. Zasnęłam szybciej niż myślałam, a po kolacji zdążyłam się tylko rozpakować i umyć. Potem w moim umyśle nie było miejsca na nic innego po za snem.


Po przebudzeniu sięgnęłam po gumkę do włosów leżącą na szafce nocnej. Poszłam do łazienki gdzie umyłam zęby. Wróciłam do pokoju wyjęłam szarą bluzkę i dresy tego samego koloru oraz niebieskie trampki. Musiałam pobyć sama, najlepszym sposobem na wymknięcie się było bieganie. Od zawsze ta metoda działała. Z szuflady wyjęła naramienny pokrowiec na nóż. Wiedziałam, że w tym mieście roi się od Łowców i to nie takich przeciętnych. Tu są wszyscy wybitni. Jak ja mam sobie z tym wszystkim dać radę. Coraz więcej pytań i problemów, a nie widzę żadnego rozwiązania to wszystko jest jakieś pokręcone. Ale czy życie kiedyś było proste?

Trzeba się teraz jakoś stąd wymknąć do lasu, ale raczej nie ma ma stąd łatwego wyjścia. Spojrzałam na wyświetlacz mojego telefonu była szósta. Że co? Ja nigdy tak wcześnie nie wstawałam. Wzruszyłam ramionami i wyszłam przez starą furtkę. Wreszcie wolność. Żadnych ograniczeń. Szybko złapałam mój ulubiony rytm biegania, a kroki rytmicznie pobudzały kolejne komórki mojego ciała do życia. Nie wiem ile czasu minęło od kiedy wyszłam, ale kiedy wróciłam w Fewius budziło się życie. Wemknęłam się po cichu na jego teren nie zwracaj na siebie najmniejszej uwagi. Przemknęłam do pokoju jak duch. Kiedy nacisnęłam klamkę usłyszałam ciche kaszlnięcie za sobą.

-Czemu mi nie powiedziałaś, że idziesz biegać?-zapytał Timothy.
-Bo chciałam pomyśleć, a czy ja ci się muszę ze wszystkiego tłumaczyć?-oczywiście, że nie muszę nie ma na de mną najmniejszej władzy.
-Nie-odpowiedział smutno.

Bez słowa weszłam do pomieszczenia. W swoim pokoju wzięłam prysznic i szybko ubrałam się w brązowe rurki, beżowe wysokie szpilki, białą koszulkę i kremowy żakiet do tego spakowałam torbę. Miałam w niej piórnik pamiętniki Dafne i zeszyt w którym mogłam notować wszystkie rzeczy. Do kieszeni od spodni wcisnęłam telefon. W razie czego wzięłam portfel i dokumenty, a do szlufki ponownie przypięłam sztylet. Omiotłam wzrokiem pokój i stwierdziłam, że jestem gotowa do wyjścia. Zarzuciłam torbę na ramię, a po chwili zamknęłam dokładnie pokój. Zeszłam na dół i znowu natknęłam się na jadalnie gdzie wszystkie miejsca prócz mojego były zajęte. Po za tym znaczna większość była w pidżamach. Jej czy ci ludzie życia nie mają. Podążyłam na moje miejsce i powoli usiadłam.

-Witaj Dziadku-powiedziałam zabierając dwie bułki i kilka plasterków wędliny z najbliższego talerza.
-Dzień dobry. Możesz mi powiedzieć jakim prawem biegasz rano po lesie?! Tam jest pełno Łowców!-podniósł ton. O nie tak to nie będzie. Wstałam od stołu i skierowałam się do wyjścia. -Dokąd to!-powiedział, a potężna strumień wody zagrodził mi drogę.
-Wyzywasz mnie na pojedynek Maurycy?-powiedziałam z istną kpiną-Chyba nie chcesz się ośmieszyć-strumień zmienił się w małe odłamki lodu.
-Nie masz do mnie szacunku, a jesteś pod moim dachem.
-Przepraszam bardzo, a ty masz do mnie szacunek. Traktujesz mnie jak dziecko. Myślisz, że możesz na mnie wrzeszczeć z powodu tego, że jesteś genetycznie ze mną spokrewniony. Nie dziwię się, że Dafne wyjechała nie chciała być z takim gburem jak ty. To moje życie mam prawo robić co chcę. Mogę równie dobrze iść teraz do Krein i wyzwać na pojedynek ich przywódce, a ty nie masz prawa mi zabronić.
-Charakterek to ty z pewnością masz po niej-warknął.
-Wiem i jestem z tego dumna.
-Może tego nie rozumiesz, ale ja się o ciebie martwię i nie chcę aby moją wnuczkę spotkało coś złego. Dopiero co cię poznałem, a mogę cię utracić. Ty chyba nie wiesz ile twoja babcia dla mnie znaczyła. To cię oświecę była dla mnie wszystkim. Przy niej pieniądze nie miały znaczenia i nasze mocy też, mogłem być sobą. Po za tym nie uciekła od de mnie tylko była przywódczynią innego zrzeszenia magów panowała nad Serisem, a ja nie mogłem od tak zostawić Fewius-w mojej głowie pojawił się pomysł. Te klucze może są od tamtego domu. Wybiegłam z sali i popędziłam czym prędzej do pokoju po szkatułkę.Kiedy ją tylko wzięłam do ręki wybiegłam i podążyłam z powrotem do sali pełnej magów. Wyjęłam pęk kluczy.
-To są kluczę do Seris?-zapytałam.
-Tak.
-Kiedy je znalazłaś?
-Jak sprzątałam jej pokój-uśmiechnął się.
-No to teraz mamy znaczną przewagę nad Łowcami. W tym domu znajduję się Felion-wszyscy zaczęli bić brawa, a ja nie wiedziałam o co chodzi- również tam znajduję się Larsus-teraz rozpoczęły się wiwaty, a ja patrzyłam na nich zdezorientowana. Kiedy wreszcie ucichło.
-Czy ja powinnam coś wiedzieć?
-Dowiesz się kiedy będziesz gotowa. Muszę teraz pomyśleć. Timothy zabierz ją na zwiedzenie miasta czy coś-on wstał jak dobrze wytresowany piesek. Jej czy on zawsze się tak jego słucha.
-Nie mam ochoty-powiedziałam wpatrując się w nich lodowato-Macie tu bibliotekę może ona mi w czymś pomoże, bo ty dziadku jesteś beznadziejnym źródłem wiedzy-powiedziałam wywracając oczami. Mały chłopczyk, któremu wczoraj nalałam wodę wstał z miejsca i podszedł do mnie.
-Zaprowadzę cię. Jestem Derek-powiedział. Wyglądał na trzy może cztery latka, a już chodził i biegle mówił po angielsku. Zdumiewające ile taki mały człowiek może się nauczyć.
-Moje imię znasz. Derek może chcesz darmowy transport-powiedziałam wyciągając do niego ręce. On nic nie odpowiedział tylko wpadł mi w objęcia, a ja podniosłam go do góry. Spojrzałam na dziadka-Maurycy nawet dziecko wie, że lepiej mnie mieć za sprzymierzeńca niż za wroga-odwróciłam się i wyszłam. Pozwoliłam się mu prowadzić-Rodzice nie będą na ciebie wściekli, że poszedłeś ze mną?
-Nie. Oni są zdziwieni i stwierdzili, że jesteś dobra-jakie to dziecko jest słodkie. Pozwoliłam mu siebie prowadzić do drzwi od pomieszczenia zwanego biblioteką.
-Chcesz ze mną zostać czy wracasz do rodziców?-zapytałam.
-Pójdę ich powiadomić, że mogą jechać na swoje zakupy, a ty się mną zajmiesz prawda-powiedział i się do mnie przytulił.
-Jasne. Idź tylko powoli, bo nie chcę potem bawić się w pielęgniarkę-powiedziałam i postawiłam go na ziemi. Kiedy wyszedł usłyszałam za sobą szelest. Odwróciłam się gwałtownie-Timothy! Nie skradaj się do mnie-powiedziałam. Przekładając torbę przez ramię i rzucając na kanapę.
-Wiesz ile chłopaków chciało by aby taka dziewczyna jak ty bawiła się dla nich w pielęgniarkę-powiedział uśmiechając się.
-Oj masz brudne myśli-stwierdziłam. Odwracając się z powrotem do niego. Na co on tylko spojrzał się na mnie ponętnie, a ja się uśmiechnęłam.
-Pewnie nie tylko ja jeden.
-Pewnie nie-odpowiedziałam chociaż wcale tak nie myślałam.
-I ta skromność-podszedł do mnie bliżej. To się robi coraz dziwniejsze. No, ale cóż to co jest w Meksyku tam zostaję, a to co jest w USA jest teraźniejszością.
-Cóż....
-Cóż-złapał mnie za rękę.
-Nie powinieneś być tak posłuszny Maurycemu-dodałam.
-Wiem. Dla ciebie mogę to zmienić-pomniejszył odległość między nami. Zaczął się do mnie zbliżać.
-Timothy nie całuj mnie.
-Dlaczego?-spytał odskakując od de mnie zmieszany.
-Derek wraca-odpowiedziałam.
-Przejmujesz się dzieckiem?
-Tak. Maurycy jeszcze dostał by większej obsesji i co wtedy-powiedziałam.

Resztę dnia spędziłam na szperaniu w bibliotece i opiekowaniu się małym Derkiem. Ten mały chłopczyk był grzeczny, że prawie nie zauważałam jego obecności. Rozumiał o wiele więcej niż inni w jego wieku, a umiejętnościami bycia magiem ziemi przewyższał wielu. Wcale nie zachowywał się jak trzy latek. Wzięłam kilka książek i zeszyt. To wszystko było jakieś pokręcone. Każda odpowiedź prowadziła za sobą labirynt nieporozumień. Zaczęłam czytać i zapisywać w skrócie ważne informacje. Po kilku godzinach miałam dość. Mój mózg pulsował od nakładu wiedzy, ale dowiedziałam się chociaż co to jest Felion i Larsus. Taki postęp to już coś. Odłożyłam na chwilę książki i patrzyłam pustym wzrokiem w regał. W końcu na jednej z ksiąg ujrzałam znak, który już wcześniej widziałam. Tylko gdzie? Mój mózg przekopywał moje wspomnienia. Doznałam olśnienia. W pokoju gdzie niegdyś mieszkała moja babcia wisiał medalion z wyrytym tym samym kształtem. Wstałam i przesunęłam drabinę. Ciekawe co teraz odkryję? Może nasuną się kolejne pytania, a może znajdę odpowiedzi na nie dające mi spokoju i krzątające się po moim umyśle zdania zakończone znakiem zapytania. Stawiałam uważnie stopę za stopą uważając na ustawienie moich butów. Nie mogłam teraz z niej spaść, ponieważ na razie moje odkrycie musi zostać w tajemnicy. Sama nie wiem dlaczego, ale dopóki nie poznam całej historii między Dafne i Maurycym nie mam zamiaru mu zaufać. Ten człowiek jest zbyt tajemniczy abym mogła mu tak po prostu zaufać. Po za tym zachowuję się jakby miał na de mną władzę,a wcale jej nie ma.


Tak wiem, że nie dodałam na czas wpisu, ale ostatnio jestem zdezorganizowana.

Obserwatorzy