czwartek, 25 grudnia 2014

~18~

*Elizabeth*

Znowu ta pieprzona bezsilność. Mogę walczyć, ale po co? Uciekną Łowcą na chwilę, a potem co... Chwilę wytchnienia przypłacę godzinami tortur. Nie wiem ile jeszcze wytrzymam. Przecież nie mogę wydać Kate. Miałam niby tutaj sprzymierzeńca, ale on siedział tylko z założonymi rękami.

Po raz kolejny usłyszałam kroki na schodach. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Więc skuliłam się rogu mojej marnej celi. W której panował pół mrok, nieprzyjemna wilgoć i co najgorsze, można było wyczuć odór pleśni. Kroki stawały się coraz głośniejsze... Bałam się. Chociaż wiem, że nie powinnam. Mimo wszystko... Jednak te wspomnienia bicza na moim ciele, głowy w lodowatej wodzie czy też porażeń prądem stawały się nieustającym filmem powtarzającym się w moich myślach, snach. Tak jakby ktoś bawił się moim życiem ciągle wciskając replay. To bolało jak nie wiem co. Za każdym razem przeżywałam to mocniej, bardziej.... Jednak teraz nie to jest najważniejsze. Przed moją celą stanął Simon. Widziałam go po raz pierwszy odkąd zostałam tutaj przywieziona.

-Wypuść mnie -poprosiłam, a raczej błagałam.
-Nie mogę.
-Co jesteś posłuszny tym szumowiną? Boisz się buntu? Czy może jednak zmieniłeś zdanie?-nie wiem skąd wzięła się we mnie nagła chęć wygarnięcia mu wszystkiego co o nim sądzę.
-Eli, zamknij się przez chwilę i pozwól mi powiedzieć to co mam do powiedzenia-spojrzałam się na niego wzrokiem pełnym zniechęcenia i odrazy.
-Nie rozkazuj mi.
-Mam wiadomość od Kate nadal cię to nie interesuje-w moim sercu pojawił się płomyk nadziei. Jednak ta nadzieja była bezpodstawna. Jeśli moja przyjaciółka postanowi mnie uratować to ją złapią, a to chyba najgorsze wyjście z możliwych.  Jednak mimo tego chciałam wysłuchać tego, co ma mi do powiedzenia.
-Słucham cię- powiedziałam, ostatkiem sił podnosząc się z w miarę bezpiecznego kąta.  Nie wiedziałam co ona wymyśli.
-A więc Kate powiedziała, że podczas twojego przewiezienia cię odbije. Nie patrz się tak na mnie to nie mój pomysł tylko jej. Nastąpi to dopiero niedaleko kresu podróży.
-Powiedz mi do cholery gdzie ona jest?-powiedziałam łapiąc go za koszulę. Jednak kraty uniemożliwiały mi jakikolwiek ruch.
-Wiem tylko, że jest w Harlingen w Stanach. Nie mam pojęcia co ona tam robi i dlaczego wybrała właśnie to miejsce. A teraz masz jedz, bo za godzinę zaczyna się twoja podróż.

Po tych słowach odszedł. Nie wiedziałam co mam sobie myśleć. Dziękowałam Bogu, że Simon przyniósł mi coś normalnego do jedzenia. Jednak gdzie był on w tym całym planie. Pewnie Kate nie chciała aby się wydał. Modlę się tylko o to aby nam się udało , bo jeśli ją złapią mamy przegraną sprawę. Nie będzie mowy o wypełnieniu przepowiedni czy też kolejnych dni przeżytych na łonie wolności. Nie pozostanie nam nic po za beznadziejnym poczuciem winy, że nie dałyśmy rady. Co ja gadam?! Jeśli nadal będę tak pesymistycznie nastawiona do życia i do tej całej akcji, to na pewno nie wygramy. Myślałam, co mogę zrobić aby jej jakoś pomóc, ale żadnego konkretnego pomysłu nie miałam. Muszę czekać na odpowiedni moment, a wtedy ze wszystkich sił walczyć. Zdążyłam zjeść, a drzwi od piwnicy się otworzyły.

-Mała, czas na przejażdżkę-powiedział opryszek, którego najbardziej nienawidziłam ze wszystkich.

Miał minę jakby chciał mnie przelecieć. Kiedy tylko otworzył wyjście zakuł mnie w kajdany, a ja nawet nie protestowałam. Gdy wyszłam przed budynek poraziło mnie światło słoneczne. Jednak co najciekawsze, Simon puścił do mnie porozumiewawcze oczko. Każdy po za nim patrzył się na mnie z odrazą, a ja miałam ochotę ich wszystkich pozabijać. Jednak nie mogłam nic zrobić, bynajmniej teraz. Kiedy wsiadłam do auta usłyszałam ten głupi tekst.

-Uśmiechnij się przez kilka godzin nikt cię nie tknie.-spojrzałam się tylko na niego z istną pogardą w oczach-Kazałem ci się uśmiechnąć!

Zrobiłam to, ale na myśl tego, że nie wiedzą co ich czeka.





*Kate*

Kiedy tylko o północy moja głowa dotknęła poduszki od razu zasnęłam. Nadmiar wrażeń przerodził się w zmęczenie. Jednak rano obudził mnie dźwięk telefonu.

"Właśnie wyruszyli. Mam nadzieję, że wiesz co robisz."

Simon napisał, a ten krótki tekst przywołał mnie z krainy Morfeusza prosto na twardą ziemię. Po chwili dostałam plan ich trasy. Poranna toaleta nie zajęła mi długo, później z laptopem w ręku poszłam do jadalni gdzie jak spodziewałam się będą znajdować się wszyscy z domu. Kiedy tylko weszłam do pomieszczenia Maurycy zamilkł, a widać było, że przemawiał. Popatrzyłam się na niego z zapytaniem w oczach.

-Usiądź-powiedział i wskazał mi miejsce obok siebie. Jednak kiedy tylko usiadłam zaczęłam grzebać w laptopie i szukać jakiegoś dobrego miejsca na atak przy czym jadłam bułkę-Czy mogłabyś odłożyć to na chwilę i posłuchać tego co mam ci do powiedzenia.
-Mam podzielną uwagę i wiem co chcesz mi powiedzieć, znam już twoją przemowę na pamięć. Kiedy tu weszłam wyczytałam wszystko z twoich myśli. Nadal się nie zgadzam.
-Ale Katherine...
-Nie ma żadnego, ale, dziadku-powiedziałam patrząc się na niego stanowczo.
-Nie wypuścimy cię tam!-rozkazał.
-Nie odpuścicie?-zapytałam się z zrezygnowaniem w oczach. W tym samym momencie dostałam informacje o magach eskortujących Eli. Simon jesteś wielki.
-Nie-powiedzieli stanowczo wszyscy na sali. Pospiesznie przejrzałam listę magów.
-Dobra. Nie myślcie, że was wszystkich zabiorę, bo jesteście w błędzie. Potrzebuję dwóch magów wody, jednego maga powietrza, dwóch władających ogniem i jedną osobę ziemi.-kiedy tylko wspomniałam o żywiole ziemi Derek poderwał się z miejsca i pobiegł do mnie wskakując na kolana.
-Zgłaszam się!-wykrzyczał. Spojrzałam się na jego rodziców.
-Derek dla ciebie mam inne zadanie-jego rodzice nie wytrzymali.
-Nie ma opcji mój syn nie będzie uczestniczył w tej misji.
-Ale tato!-powiedział chłopczyk.
-Czy mogłabym skończyć?-Czy ja wyglądam na taką idiotkę, która wysłała by takiego małego chłopczyka na bitwę? przemówiłam w myślach rodziców.
-No więc jakie masz zadanie dla mnie?-powiedział podekscytowany.
-Nie pójdziesz z nami na pole bitwę...
-Idę i ju...-zatknęłam mu buzię.
-Daj mi skończyć. Zostajesz tutaj, ponieważ będziesz dla nas tak jakby oczami tej całej akcji-otworzyłam laptopa na którym miałam włączony program z dokładnymi namiarami przeciwnika-Będziesz podawał nam dokładną lokalizacje łowców. Bez ciebie ta akcja nie będzie możliwa. Widzisz ten niebieski punkt to nasza lokalizacja, a czerwony wciąż się przesuwający przeciwnika-spojrzałam na jego rodziców, którzy tylko patrzyli się na mnie z nie lada ulgą.
-Kate, wiesz, że jesteś najlepsza-powiedział rzucając się mi na szyję. Przytuliłam go, dzięki niemu poczułam się odrobinę lepiej.
-A teraz wiem, że Maurycy i Timothy nie odpuszczą i pójdą ze mną. Więc potrzebuje jeszcze czterech osób-nie musiałam długo czekać na ochotników. Zgłosił się Dany, Jessica, Greg i Anastazja-Mamy już drużynę. Posłuchajcie, ale żeby misja się powiodła. Potrzebuję was wszystkich z tego co tutaj piszę o tych kilku osiłkach to umieją się rozpływać w powietrzu. Panować nad mgłą i są bardzo dobrze wyszkoleni.
-I co w związku z tym?-zapytał się mój dziadek.
-To, że ja ostatnio opanowałam kilka nowych zdolności. Do których przećwiczenia potrzebuję was.
-Jakie to umiejętności?-zapytali z zainteresowaniem.
-A więc magowie powietrza mogą w czyimś umyśle stworzyć jakikolwiek złudny obraz, woda natomiast nie musi blokować ich wyobrażeń każdy człowiek składa się z wody, więc z łatwością może nad nim panować. Natomiast ziemia może panować nad metalem. Ogień może wytwarzać pioruny z siebie albo w mniejszych dawkach razić prądem.
-To nie możliwe-zbulwersowała się Helen-Sprawdźmy to!-powiedziała i cisnęłam we mnie widelcem. Ja wzrokiem zatrzymałam go sobie centralnie przed twarzą.
-Ty jesteś stuknięta? Czy nie dorobiona?-powiedziałam zrywając się na równe nogi.
-Jedyna osobą, która tu jest nienormalna jesteś ty.
-Helen, zamknij się! -rozkazał Maurycy.
-Dziadku, usiądź-spojrzałam się na niego lodowatym spojrzeniem-Chciałaś demonstracji to, proszę!

Byłam tak zdeterminowana, że nie myślałam o tym czy jej nie stanie się przez to krzywda. Skupiłam się na jej umyśle. Stałam przed nią tylko ja i ona. Pustynia, a obok nas wielka przepaść. Trzymałam się tylko marnego kawałku ziemi. Tylko tyle dzieliło ją od śmierci. Później przez moją myśl przeszło to, że spada i tak się stało. Z jej gardła wydarł się tylko krzyk "NIE!", który wypełnił całą sale. Wszyscy patrzyli się zdziwieni. Następnie wyrzuciłam ręce przed siebie, a ona mimo że siedziała wstała na równe nogi. Moje dłonie wykonywały skomplikowane ruchy do momentu kiedy nie stanęła prze de mną. Nakazałam jej uklęknąć.

-A teraz masz mnie, przeprosić-rozkazałam głosem pełnym tryumfu.
-Nigdy-powiedziała i jakimś cudem się podniosła i zamachnęła na mnie tym samym widelcem. Spojrzałam się tylko na niego, a on poszybował z dala od zasięgu jej ruchów. Moja ręka sama ją dotknęła i poraziła.
-Posłuchaj mnie, suko!-powiedziałam do teraz leżącej na ziemi kobiety-Jeszcze raz nie będziesz mi wierzyć w moje umiejętności albo wypowiesz złe słowo w stronę mojej babci to nie będę się zastanawiać długo co mam z tobą zrobić-miałam dosyć tej baby.
-Może przejdziemy do gabinetu?-zaproponował Maurycy.
-Tak, ale do tego po proszę prócz drużyny i Dereka jeszcze sześć osób.

W gabinecie o dziwo był projektor na którym wyświetliłam wszystkie zdobyte informacje. Na ścianie światło  rzucało się inaczej, ale jeśli by rozszczepić je w powietrzu z kilkoma postaciami dało by to skutek jakbyśmy mieli większe wsparcie. Włączyłam jakiś obraz. Na którym ludzie stali w różnych odległościach wymazałam tło.

-Możesz mi powiedzieć co ty aktualnie robisz?-zapytał Timothy.
-Kate, nie wiem co ty wymyślasz, ale powinniśmy zająć się planem.
-Weźcie mi nie przeszkadzajcie przez chwilę. Tim otwórz północne okno-powiedziałam nie odrywając oczu od ekranu. Wstałam pospiesznie zza biurka dziadka.
-Nie wiem jaki sens ma bawienie się tym całym zdj-powiedział mój kolega.
-To patrz i się ucz-wzięłam projektor i rzuciłam obraz na przestrzeń co dało zamierzony efekt.
-Jesteś genialna!-krzyknął młody chłopczyk.
-Ta sztuczka da nam przewagę nad nimi. Nie będą atakować nas tylko postacie, które są iluzją-na mojej twarzy malował się triumf i wiedziałam, że jedynym sposobem dzięki, któremu wygramy będzie
opanowanie nowych zdolności przez drużynę.

poniedziałek, 1 grudnia 2014

~17~

-Słucham?
-Katherine, wiem, że nie masz pewnie teraz zbytnio czasu-powiedział Simon.
-Dokładnie nie mam czasu, więc jeśli chcesz teraz gadać jak za mną tęsknisz i się o mnie martwisz to odpuść-rzekłam znudzonym głosem.
-Kate tu wcale nie chodzi o nas!-krzyknął.
-Simon uspokój się i gadaj co się stało-powiedziałam, a w moim głosie odnalazło się zniecierpliwienie.
-Elizabeth została porwana. Łowcy z Krein przyjechali do Piknei i po prostu bez mówienia o swoich rozkazach ją porwali.
-Co?!-wykrzyczałam z taką siłą, że szyby w oknach się zatrzęsły.
-Spokojnie.
-Ty mi mówisz, że ja mam być spokojna-krzyczałam, wyszłam z pokoju zatrzaskując za sobą drzwi z wielkim hukiem-Posłuchaj jeśli Eli spadnie chociaż jeden włos z głowy pożałujesz, że się urodziłeś-weszłam z rozmachem do jadalni, ze stołu porwałam bułkę i jabłko. Ignorowałam zaciekawione spojrzenia innych ludzi.
-Katherine to nie moja wina. Wiem, że jesteś wściekła, ale to nie powód to wyżywania się na mnie. Dzwonie do ciebie tylko po to abyś wiedziała. Mam świadomość tego, że Elizabeth nie jest ci obojętna i jest twoją przyjaciółką. Siedzimy w tym wszyscy razem, a ja nie mam zamiaru zostawić jej na pastwę losu. Mimo, że nie przepadam za nią-powiedział, a ja się nie lada się zdziwiłam słysząc jego zdania.
-Wiesz co u niej?-powiedziałam wracając do mojego pokoju. Miałam gdzieś to, że co chwila ktoś pukał do drzwi. Nie miałam teraz na to czasu. Chciałam jak najszybciej uwolnić moją przyjaciółkę z rąk tych parszywych łowców. Otworzyłam laptopa i zaczęłam grzebać w oprogramowaniu namierzającym ludzi.
-Wiesz torturują ją. Mówią, że wie gdzie jest Wszechmogąca-zamarłam, czyli wiedzą o mnie-W tym momencie cieszę się, że wyjechałaś. To mogłabyś być ty, a wtedy ujawnił bym się, ponieważ nie byłbym w stanie patrzeć na twoją krzywdę-skąd oni wiedzą, że ona zna panią czterech żywiołów? Chwila o czym on mówi? O tym, że cieszy się, że wyjechałam i nie musi patrzeć na moją krzywdę? Chyba tak.
-Simon to nie jest sytuacja adekwatna do flirtów. Teraz nie jest czas na nasze sprawy rozwiążemy je kiedy indziej-pukanie do drzwi stawało się coraz bardziej natarczywe. Doprowadzało mnie to do szału-Poczekaj chwile, bo ktoś dobija się do drzwi.
-Do jakich drzwi?! Gdzie ty do licha jesteś?-wykrzyczał Simon do słuchawki.
-Czego?!-powiedziałam otwierając drzwi na szerz.
-Kate, wszystko dobrze?-spytał Tim.
-Nie nic nie jest dobrze. Zostaw mnie doż cholery!-wykrzyczałam mu w twarz i zatrzasnęłam drzwi.
-Kto to był?-zapytał.
-Nie ważne. Simon kontynuuj sprawę Elizabeth-poprosiłam.
-Kate, proszę cię nie odtrącaj mnie.
-Simon to nie tak. To wszystko jest takie pogmatwane. Teraz do tego wszystkiego doszła Elizabeth. Mi już powoli zaczyna brakować sił do walki, a wiem, że nie mogę się poddać, bo stawka jest zbyt wysoka-odetchnęłam.
-Damy radę, razem-na te słowa aż się uśmiechnęłam.
-Dziękuje, że jesteś.
-Nigdzie się  nie wybieram. Posłuchaj Elizabeth zostanie przewieziona do głównego ośrodka. Do Krein w Harlingen będą z nią jechać przez lasy. Tam będzie szansa by ją odbić. Nie wiem gdzie jesteś, ale musisz się tam znaleźć.
-Z tym akurat nie będzie problemu-powiedziałam.
-Jesteś w Harlingen? Wiesz jakie to nie bezpieczne. Ty myślisz choć trochę!-wykrzyczał.
-Człowieku umiem o siebie zadbać. Poradzę sobie. Zresztą nawet nie wiesz dokładnie gdzie jestem, a się wypowiadasz.
-Dobrze rozumiem-powiedział-Spróbuje się wkręcić na eskortę przewozu Eli.
-Ani mi się waż, jeśli się ujawnisz możesz zapomnieć o powrocie do świata Łowców. 
-Ale....
-Nie ma żadnego ale. Simon obiecaj mi, że tego nie zrobisz. Nie zjawisz się w pobliżu całej tej akcji. Jesteś jedyną osobą, która może mi zdradzać plany łowców. To jest punkt dzięki, któremu mam przewagę nad nimi. Rozumiesz? Nie wolno ci. Wiem, że to będzie trudne, ale dasz sobie radę-powiedziałam choć sama nie wierzyłam, ze ja sobie z tym dam radę-Ilu ich jest?
-Czterech. Kate to nie jest dobry pomysł żebyś zmierzyła się z nimi sama. Są zbyt dobrze wytrenowani.
-Nie będę sama-kłamałam, ale wiedziałam, że to jedyne wyjście aby zakończyć tą rozmowę-Daj mi numer do jednego z łowców, którzy będą z nią jechać. Będę mogła ich namierzyć.
-Zaraz wyśle ci sms z nim. Uważaj na siebie i muszę kończyć oraz wrócić do Piknei, bo długo mnie tam już nie ma. W lasach będą tak koło 21 nazajutrz.
-Dziękuje.
-Uważaj na siebie.

To były ostatnie słowa jakie usłyszałam, a później był tylko już przerywany sygnał. Nie wierzyłam, że to wszystko się dzieję. Nie miałam już siły. Uroniłam jedną łzę, ale tylko jedną. Wiedziałam, że teraz muszę być silna dla Elizabeth. Jednak po chwili wiedziałam, że aby osiągnąć wewnętrzny spokój muszę znaleźć się w lesie sama ze sobą. Szybko odszukałam pas w którym mogłam pochować wszystkie noże. Kilkoma sprawnymi ruchami związałam włosy w kitkę i nie zastanawiając się dłużej nad tym co robię wyszłam z pokoju. Skierowałam się do wyjścia. Miałam gdzieś czy ktoś to widzi czy nie. Wiedziałam, że muszę rozładować jakoś emocje żeby zacząć trzeźwo myśleć. Pomimo butów na podwyższeniu biegłam po błotnistych ścieżkach w stronę lasu . Wiatr i deszcz ciągle wzmagały na sile, ktoś krzyczał moje imię, ale ja nie zwracałam na to najmniejszej uwagi. To nie miało znaczenia. Kiedy byłam wystarczająco daleko od ulicznego gwaru oparłam się o drzewo ciężko oddychając. Nogi niemiłosiernie bolały mnie od butów, a mokre ubranie nieprzyjemnie lepiło się do mojego ciała. Teraz nadeszła pora na chwilę słabości. Musiałam oczyścić umył na wszystkie możliwe sposoby.

Gdybym odebrała ten cholerny telefon wcześniej Elizabeth nie była by torturowana. Może gdybym nie wyjechała do tego zdarzenia by nie doszło. Na pewno by nie doszło. Nie wróciła by od dziadków tylko została tam. Czemu trzymałam ją z dala od siebie? Kiedy ona wyjawiła mi swoje najskrytsze tajemnice. Zaufała mi, a ja.... Cóż nie ja tak nie potrafiłam, ale to mój błąd. Teraz muszę go jakoś rozwiązać bez względu na koszty. Kiedy myśli krążyły coraz szybciej z piersi wyrwał mi się krzyk, który idealnie opisywał moje piętrzące się emocje. Nie mogłam już inaczej. Patrzyłam się błędnie na otoczenie, jednak w mózgu pozostawała pustka. Nie miałam pomysłu jak pokonać łowców i odbić moją przyjaciółkę. Teraz muszę sprawdzić czy nadal umiem trafić nożem w określony punkt. Wyjęłam pierwszy nóż i trafiłam idealnie. I kolejny, następny mogłabym tak w nieskończoność, jednak kiedy rzuciłam ostatnim ostrzem na jego trajektorii lotu pojawił się Tim. ZATRZYMAJ SIĘ! Krzyknęłam w myślach, a rękami zrobiłam ruch jakbym chciała go złapać. Nie mam pojęcia jak mi się to udało. Kolejny gest wykonałam jakbym go przyciągała, a ten wrócił do mojej ręki.

-Wow! Jak to zrobiłaś?-zapytał wciąż przerażony przyjaciel.
-Nie wiem-spojrzałam na kolejny nóż i skupiłam się na nim, wykonałam podobny ruch, a on powrócił do mnie.
-Jesteś niesamowita.
-Szkoda, że tego nikt nie docenia i ja zresztą też. Jednak teraz to nie ważne. Nowa umiejętność mi się przyda. Szczególnie przy nadchodzącym wydarzeniu.
-Chwila co się dzieje? Opowiadaj-poprosił, a ja znowu cisnęłam nożem w drzewo.
-Co się dzieję? Porwali Elizabeth, moją najlepszą przyjaciółkę, a ja no cóż muszę ją odbić. To wszystko z mojego powodu, bo musiałam się urodzić jako Wszechmogąca i Krein chcę z niej wyciągnąć kim jestem i gdzie się znajduję. Szkoda, że nie wiedzą, że jestem pod ich nosem-powiedziałam ciskając kolejnym ostrzem w to niewinne drzewo.
-Łowcy to palanci. Powiedz mi kiedy i gdzie mam się stawić aby skopać im dupę?
-Nie ma opcji. Nie idziesz-zaprzeczyłam stanowczo.
-Ty nie masz nic do gadania. Nie puszczę cię tam samej.
-Tim! Dosz cholery nie rozumiesz, że mogę zginąć i ty też. Wiesz jako jedyny o tym, więc jak nie wrócę to powiemy o tym reszcie.
-W naszym domu nie ma takiego czegoś.
-Gościu, ja nie należę do waszego domu. Zrozum to! Wyraziłam swoje zdanie na ten temat i nie masz nic do gadania-powiedziałam zbierając noże.
-Dobra teraz jest kolacja, więc zaraz cały instytut się o tym dowie.
-Timothy, nie!

Jednak mój krzyk nie zdał się na nic. Ruszył biegiem w stronę domu. Nie wiedziałam co robić. Postanowiłam go za wszelką cenę wyprzedzić. Jednak nawet dla maga powietrza w szpilkach. Nie chciałam go atakować. Niestety kiedy dotarłam na miejsce wskakując przez okno nie miałam wyboru. Zrobiłam ruch jakbym wyjmowała noże z pochwy, a one uniosły się na moje wezwanie. Następnie wykonałam gest jakbym chciała nimi w niego pchnąć.

-Ani słowa więcej!-rozkazałam.
-Bo co?-zapytał z kpiną, ale mnie wcale nie było do śmiechu.
-Bo cię podziurawię-jedna osoba wstała ze od stołu jednak ja nie robiłam sobie z tego nic. Nawet strumień ognia nie zrobił na mnie wrażenia. Skupiłam się na jej umyśle i nakazałam usiąść. Przesłoniłam wszystkie inne myśli. Jej umysł był w moim posiadaniu. Czyżbym przez stres otwierała się na nowe możliwości.
-Coś ty zrobiła mojej babci?!-wykrzyczał blondyn.
-Przesłoniłam jej myśli jednym wyraźnym rozkazem. Ktoś jeszcze chcę się ze mną mierzyć?-zapytałam z pogardą.
-Kate, proszę cię uspokój się-głos zabrał Maurycy.
-Nie!
-Dlaczego?-zapytał tym swoim monotonnym głosem.
-Bo nie możecie zostać wtajemniczeni w to co zamierzam zrobić i przez przypadek wygadałam się Timowi!
-Co ci powiedziała?-odezwał się, ale nie do mnie.
-Słowo, a pożegnasz się z życiem!-krzyknęłam.
-Kate, proszę-powiedział chłopiec, którym ostatnio się opiekowałam. Widząc jego przestrach opuściłam broń i przywróciłam panowanie nad umysłem kobiety.
-Przepraszam-powiedziałam-Tim nie mieszaj ich w to, to moja walka-chciałam wyjść.
-Kate idzie sama walczyć z łowcami z...-nie zdążył dokończyć, bo powaliłam go na podłogę.
-Co ja przed chwilą powiedziałam! Naucz się słuchać ze zrozumieniem-podciął mi nogi, a ja z głuchym łoskotem upadłam na posadzkę.
-Chcesz się bić?
-Tak!-rzuciłam wyzywająco, zsuwając z nóg niewygodne szpilki.
-Kate, wystarczy!
-Nie, dziadku. Wkurza mnie-rzuciłam przyjmując postawę obronną.
-A ty nie pójdziesz sama walczyć z Łowcami!-powiedział-Teraz mi powiesz o co chodzi albo odeśle cię do domu.
-No teraz to mnie rozśmieszyłeś. Mogę w każdej chwili zaślepić moim rozkazem wszystkich tych ludzi, a ty myślisz, że twoje krzyki i groźby pomogą?-no on sobie chyba kpi.
-Czemu taka jesteś?
-Bo wiem, że przez walkę z nimi możecie zginąć, a to moja wina, że Eli została przez nich porwana. Nie wasza. Więc łaskawie pozwólcie mi działać i nie przeszkadzajcie mi.
-Nie ma takiej opcji-powiedział Maurycy.
-Czy do ciebie zawsze musi należeć ostatnie zdanie?-byłam zdeterminowana w tym co robię . Nie miałam zamiaru tym razem odpuścić.
-Tak.
-Tym razem tak nie będzie. Nie mam zamiaru was w to wplątywać.
-Za późno-powiedział Tim.
-Na nic nie jest za późno. Jeśli komuś z was stało by się coś, ja bym sobie tego nie wybaczyła.

Po tych słowach nie czekałam na dalszą sprzeczkę. Po prostu opuściłam tą przeklętą jadalnie. Przez resztę czasu wyłączyłam się na to co do mnie mówili. Miałam tylko jeden cel odbić Eli. Nic innego się nie liczyło.

Obserwatorzy