poniedziałek, 6 kwietnia 2015

~20~

Wszyscy byli na pozycjach, a ja byłam się kłębkiem nerwów. Stałam obok projektora i czekałam na odpowiedni znak. Mam nadzieję, że nic się nikomu nie stanie, a mi się uda odbić Eli bez przeszkód. Jednak było za cicho. Nawet sowy nie huczały. Czekałam na odpowiedni znak Dereka. Mam nadzieję, że młody się sprawdzi. Musi się sprawdzić. Dywersja gotowa. Na drodze leżało ogromne drzewo, a ja czekałam i czułam, że mój plan niedługo legnie w gruzach. Każdy siedział spięty, a ja prawie dygotałam z nerwów. Jeszcze chwila, a nie wytrzymam. Słuchałam jak cicho podają sobie pozycję w słuchawkach, które dawały nam opcje łączności. Czemu to tak długo trwa. Na pewno coś pójdzie nie tak. Pewnie jak zwykle schrzanię sprawę, w tym w sumie jestem najlepsza. Nigdy nic nie idzie mojej myśli i żadne planowanie mi w tym nie pomoże.

-Ich samochód właśnie się zatrzymał-zakomunikował Derek. Czas na szopkę.
-Na mój znak-powiedziałam wychylając się zza drzewa i odsłaniając obiektyw projektora-Teraz!-i zaczęła się seria ataków. Jednak ja zostałam na poboczu i się nie wyłaniałam. Wiedziałam, że coś nie gra i po chwili stało się jasne co. Powietrze przepełniła fala kurzu, wilgoci, a zaraz po tym gorąca.
-Macie towarzystwo-krzyknęła matka chłopca.


Cholera! Jasny gwint! Co za szumowiny. "Kate może byś pomogła" usłyszałam, jednak ja czekałam na odpowiedni moment. Niestety na to było za późno. Ktoś zaszedł mnie od tyłu, a raczej kilka osób i po chwili poczułam lufę pistoletu na plecach. Nie było to przyjemne ani komfortowe. Wyprowadzili mnie na środek, a wszyscy na mój widok zamarli. Jednak ja byłam spokojna i opanowana jak nigdy. Sama nie wiem, dlaczego mi się udaję zachować opanowanie w sytuacjach kryzysowych.  Puściłam oko do dziadka i ruchem jednej dłoni sprawiłam, że całe żelazne uzbrojenie przeciwników znalazło się się kilkadziesiąt metrów od nas. Nie czekałam ani chwili tylko wykonałam kopniak z pół obrotu i wszystko znowu zaczęło płynąć w przyspieszonym tempie. Dopóki Tim nie zaczął ciskać piorunami dookoła. Jednak to dało mi na myśl sposób na ich pokonanie. "Tim, Jess ustawmy się w trójkącie wokoło walki" przemówiłam w ich myślach. "Na mój znak wyślesz do mnie piorun Tim. Ja przekieruję go do Jess, ona do ciebie i powstanie klatka. Reszta w tym momencie znajdzie się po za nią". Mam nadzieję, że zadziała. Kiwnęłam głową do Tima i gdy tylko go przekierowałam do Jess, krzyknęłam w myślach wszystkich "Teraz!". Cała drużyna znalazła się po za. Klatka zadziałała.

-Uwolnijcie Elizabeth!-krzyknęłam już na głos. Oni ciskali w nas czym się da. Jednak pioruny chroniły nas przed wszystkimi ich sztuczkami.
-Mamy ją-krzyknął Maurycy.
-Jezu, Eli, który ci to zrobił?
-Wszyscy po trochu-każdy w mojej osobistej zemście został porażony prądem.
-Zabierzcie ją stąd. Teraz. Tim i mój dziadek do auta. Ludzie biegiem, bo nas noc zastanie! Reszta osłania tyły.

Łowcy się wściekli. Kiedy tylko opuściliśmy klatkę zaczęła się walka umiejętności. Mi nic się nie stało, ale Greg został ranny. Anastazja przestała się skupiać na walce i też została obezwładniona. Nie pozostawiono mi wyboru. Musiałam stworzyć fałszywą wizję. "Danny zabierz ich stąd, wsiadaj i jedź". Po chwili ich nie było. Pięknie z mojej drużyny zostało dwóch magów, przeciwko ośmiu, którzy są wykończeni, ale są w przewadze.

-Raź ich!

Wykrzyczałam prosto do ostatniej pozostałej mi osoby. Jessica radziła sobie śpiewająco z presją. Idealnie nam się razem walczyło. Jednak w pewnym momencie stało się coś dziwnego. Wokół nas pojawiła się mgła, która w niewytłumaczalny sposób zbliżała się do nas jak jakiś gad. Nie wiedziałam co się dzieję, ale ludzie najbliżej niej zaczynali usypiać. Podbiegłam do Jess, złapałam ją za ramię i jednym ruchem okrężnym nadgarstka znalazłyśmy się na drzewie. Nie miałam pojęcia co się dzieję. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Zresztą jak na maga ja bardzo mało widziałam, ale wiedziałam, że jestem potężna. W aktualnym momencie nie pozostawało mi nic innego tylko odesłać Jessice do domu.

-Posłuchaj Jess, nie wiem co jest grane, ale zaraz znajdziemy się niedaleko motoru. Masz na niego wsiąść i jechać do domu.
-A ty?-zapytała.
-Odwrócę ich uwagę i dowiem się co jest grane. Znajdę się w domu. Umiem się dzięki magii powietrza bardzo szybko przemieszczać. Po prostu się jedź i się o mnie nie martw. Dziadkowi powiedz, że jestem w mieście po lekarstwa dla Elizabeth lub wymyśl coś.
-Nigdzie nie idę.
-Idziesz. To ja cię w to wciągnęłam, nie ty mnie. Gotowa?-powiedziałam i zrozumiała, że nie przyjmuje sprzeciwu.
-Tak.

Po chwili odjeżdżała, a ja usłyszałam głosy. Mój mózg pracowałam na najwyższych obrotach. Co się tutaj do cholery dzieje? W tej mgle musi być jakaś substancja. Tylko nie mam najmniejszego pojęcia jaka. Jednak w tym momencie nie jest to najważniejsze. Co mogę zrobić aby wygrać i wyjść cało? Chyba muszę improwizować. Nie lubię działać bez jakiegokolwiek plany, ale nie mam wyboru.

-Gdzie ona jest?-mówiła jedna.
-Nie mam pojęcia-zeskoczyłam z drzewa, ale jedna zdążyła rozpłynąć się w powietrzu. Jak ona to zrobiła? Muszę się tego nauczyć.
-Mnie szukasz-powiedziałam. Przystawiając jeden ze sztyletów do gardła.
-Tak-na tej akcji mój tryumf się zakończył.

Ktoś przystawił mi jakąś szmatkę z dziwną cieczą do twarzy, a ja opadłam z sił i po chwili byłam nie przytomna. Odpłynęłam w nicość, która była dla mnie zadziwiająco kojąca.


*Maurycy*

Siedzę jak na szpilkach. Katherine nadal nie wróciła. Czuję, że Jessica mnie okłamała, bo wygląda na wyraźnie zmartwioną. Moja wnuczka ma bardzo dużo z Dafne. Nie może usiedzieć na miejscu i zawsze robi wszystkim na przekór, a jej koleżanka jest od jakiegoś czasu śpi. Wygląda tak niewinnie. Wydaje mi się, że mi kogoś przypomina. Tylko kogo? Poruszyła się niespokojnie na łóżku szpitalnym. Sądziłem, że to chwilowe, ale po chwili zaczęła się miotać i rzucać. Nie potrafiła się uspokoić. Podszedłem do łóżka i złapałem za rękę. Obudziła się natychmiastowo, a w jej oczach malowało się przerażenie.

-Elizabeth, już dobrze. Nic ci nie grozi. Jesteś tutaj bezpieczna-jej spojrzenie złagodniało, ale nadal pozostawała czujna.
-Gdzie jest Kate?-zapytała.
-Dobre pytanie. Powinna już wrócić do instytutu. Jessica!-krzyknąłem.
-Tak?-powiedziała bardzo niepewnie. To do niej nie podobne. Teraz już wiem na pewno, że mnie okłamała.
-Gdzie jest Kate? Tylko tym razem powiedz mi prawdę-mój ton był ciut za ostry, ale co ja pocznę tu chodzi o życie mojej wnuczki.
-Kiedy wszyscy odjechali stało się coś dziwnego. Na polanie widać było tylko mgłę, która usypiała ludzi. Kate uniosła nas wysoko na drzewo, a potem kazała mi odjechać.
-I ty po prostu to zrobiłaś!-ryknąłem-Wiesz, że teraz może być w instytucie! Przez ciebie możemy stracić ostatnią szansę na zakończenie sianego przez łowców terroru! Jak mogłaś tak głupio postąpić!-nie mogłem wytrzymać.
-Maurycy nie krzycz na nią. Kate umie być bardzo przekonująca, a wręcz mogła ją zaślepić swoimi umiejętnościami żeby odeszła. To nie jej wina-powiedziała Eli.
-Masz racje.

Powiedziałem i wyszedłem. Nie miałem pojęcia gdzie się podziać. Kate, moja słodka odnaleziona wnuczka może być teraz wszędzie. Nie pozostawało mi nic więcej jak czekać na jakąś wiadomość i nic po za tym. Nie mogę jej teraz stracić. Na korytarzu zobaczyłem Dereka, który biegł w moją stronę z zadziwiającą szybkością. Ten dzieciak kiedyś będzie bardzo utalentowanym magiem.

-Kate już wróciła?-powiedział zatrzymując się gwałtownie prze de mną.
-Nie jeszcze nie wróciła.
-Ale wróci do nas prawda?-powiedział, a w jego oczach lśniły łzy.
-Miejmy taką nadzieję.

Obserwatorzy