środa, 14 października 2015

~33~

*Katherine*

Wszystko znowu było idealnie po za jednym małym elementem niekończących się niespodzianek. Dafne to był fant, który chciałam usunąć z mojego aktualnego życia. Mimo, że to moja babcia, którą zawsze kochałam, jednak dowiedziałam się tylu rzeczy o niej, że śmiem twierdzić, że nigdy tej osoby nie znałam tak dobrze jak mi się wydawało. Kiedy wszyscy patrzyli na cud, który nastał wzięłam Seana na bok. Wiedziałam, że czym prędzej musimy wracać do Meksyku.

-Posłuchaj, kiedy tylko wejdziemy do środka pakuj się. Jedziemy do miejsca gdzie jest mój dom. Nie mogę tutaj dużej zostać-popatrzył na mnie zdezorientowany, lecz po chwili się zgodził.
-Dobrze, ale gdzie się spotkamy.
-Koło garażu tam mam samochód- w tym momencie na polanie zrobił się ruch i każdy chciał się dostać do środka.
-Maurycy!-krzyknęłam łapiąc go za rękę-Posłuchaj, ja wyjeżdżam i będę tworzyć dom magów w Meksyku, ale Dafne nie może o tym wiedzieć. Nie wiem zamknij ją w celi, lochu gdziekolwiek. Ma mi nie przeszkadzać.
-Dobrze. Nie daj się zabić!-dodał ściskając moją rękę.
-Nie dam-powiedziałam uśmiechając się. Nie mogłam dłużej się z nim żegnać, bo wiedziałam, że zaraz się rozpłacze. Nie chciałam się z nim rozstawać. To jest jedyna osoba z mojej rodziny, która mnie nie zostawiła i raczej mnie nie okłamywała. Moim ratunkiem od ckliwego i pełnego łez rozstania okazała się Eli. Spojrzałam się na dziadka ostatni raz i ruszyłam w stronę przyjaciółki.-Eli, chcesz zostać i się szkolić?
-Tak-odpowiedziała patrząc się na mnie pytająco.
-To dobrze. Więc zostajesz tutaj, a ja no cóż dzisiaj wracam do Meksyku. Nie mogę dłużej tu zostać. Mam zamiar rozpocząć odbudowę Seris. Wojna coraz bliżej, a ja nadal nie poczyniłam żadnych znaczących kroków. Oni rosną w siłę, a ja po za zdobyciem kilku nowych umiejętności nie poczyniłam żadnych postępów, a teraz tyle ile potrwa twoje szkolenie, możliwe że nawet dłużej będę unowocześniać dworek mojej praprababki.
-Rozumiem, nie musisz mi się tłumaczyć po prostu jedź. Znajdę sposób by wrócić-odpowiedziała na pytanie, które dopiero miałam zamiar zadać.
-Jeśli Timothy chciałby z tobą przyjechać zabierz go. Magów nigdy za wiele-dodałam po czym przytuliłam ją tak mocno, że obie nie mogłyśmy oddychać. Trudno mi było się z nią rozstawać, dopiero co ją porwano, a teraz odebrano jej największe źródło życiowej siły, czyli magię. Nie wiem jak ta dziewczyna się trzyma i ma dalszą chęć walki. Podziwiam ją strasznie.

*Następnego ranka*

Mimo całonocnej jazdy samochodem, wieczoru pełnego pożegnań nadal nie miałam czasu aby się wyspać. Musiałam szukać tego dworku. Pamiętam, że kiedyś gdy byłam bardzo mała natknęłam się na niego w lesie, ale nie mogłam sobie przypomnieć jak się tam dostałam. Do tego musiałam odebrać konie od Simona. Jak ja dawno go nie widziałam, jedyne czego pragnęłam to go przytulić. Mimo,że przez cały wyjazd o nim nie myślałam teraz poczułam tęsknotę, która promieniowała na każdą komórkę mojego ciała. To jest zacznie gorsze niż jakikolwiek narkotyk.

-Jeździłeś kiedyś konno?-spytałam Seana, gdy od celu dzieliło nas kilka minut drogi.
-Tak, a czemu pytasz?-spojrzał się na mnie podejrzliwie.
-Ponieważ ja mam konie i no cóż właśnie po nie jedziemy, a żeby odnaleźć Seris będziemy musieli znaleźć ten budynek w lesie, a ja kompletnie nie wiem gdzie on jest, a raczej samochodem czy też motorem nie będę mogła się tam dostać.
-A sądziłem, że lekcje jazdy na kucyku mi się nigdy nie przydadzą-stwierdził kiedy zatrzymałam samochód-Gdzie my jesteśmy?
-W Piknei dom Łowców. Tak jesteśmy w siedzibie wroga, ale spokojnie nikt nie wie kim tak naprawdę jesteśmy. Nikt po za nim-dodałam wskazując na Simona, który właśnie ujarzmiał nowo przybyłego konia-Ale on jest po mojej stronie-wysiadłam z auta-Zostań, tutaj-naciągnęłam kaptur na głowę i poszłam prosto co stajni.

Wiedziałam, że on zaraz tam przyjdzie. Jak zawsze po takich jazdach. Podeszłam do boksu w którym zostawiłam ostatnio Diabla, wyglądał jeszcze mroczniej niż ostatnio. Jednak gdy tylko mnie wyczuł rozluźnił się i zaczął przyjaźnie prychać. Wreszcie czułam się na swoim miejscu. Nie chodzi mi o dom Łowców tylko o to, że Meksyk jest moim miastem. To tutaj się wychowałam, zdobyłam wszystkie umiejętności, które teraz dają mi jakiekolwiek szanse na przeżycie. Z trudnością muszę przyznać, że większość z nich to zasługa Dafne. To ona zastąpiła mi matkę, gdy jej potrzebowałam, a teraz usunęłam ją definitywnie, ale nie mogłam być znowu jej pionkiem. Tego wszystkiego było za wiele jak dla mnie. Chyba nikt nie będzie w stanie zrozumieć w jakim galimatiasie jestem zmuszona żyć.

-Lepiej do niego nie podchodzić jest dość...-nie zdążył dokończyć, bo się odwróciłam. Moje problemy się rozwiały-Wróciłaś!-krzyknął, a ja wreszcie znalazłam się w jego ramionach-Tak się martwiłem.
-Wiem, ale już wróciłam-odpowiedziałam, jeszcze bardziej się w niego wtulając.
-Posłuchaj dowiedziałem się...-zamknęłam mu usta pocałunkiem, bo wyczułam kogoś. Nikt bynajmniej stąd nie może wiedzieć kim jestem.
-Później-zbliżyłam usta do jego ucha-Ktoś słucha-odsunęłam się od niego-Przywieziesz konie, dzisiaj do mnie?
-Jasne. Zaraz się tym zajmę-powiedziałam.
-To do zobaczenia.

Ruszyłam z powrotem do samochodu przy którym już czekała Caroline, tylko po to by zmierzyć mnie srogim spojrzeniem. Jak mnie ona wkurza. Po co tacy ludzie się rodzą na świecie, naprawdę tego nie rozumiem. Zatruwają tylko innym życie.

-Słuchaj musimy jeszcze podskoczyć po zakupy-oznajmiłam skręcając w  stronę miasta.
-Dobry pomysł, bo jestem głodny. Mam pytanie to miasto dużo się różni od Harlingen?
-Nie, ale jest tu zdecydowanie więcej ropuch pokroju przyjaciółek twojej siostry-stwierdziłam.
-Zawsze się coś wymyśli-zerknęłam na niego.
-Czy ty myślisz, że tutaj też będę udawać twoją dziewczynę żeby laski się do ciebie nie kleiły?-spytałam parkując auto. Po czym wysiadłam, Sean obszedł auto i objął mnie w pasie.
-Zawsze ja mogę udawać twojego chłopaka-odpowiedział na co ja się uśmiechnęłam.
-Jesteś okropny-podsumowałam, dając mu kuksańca między żebra.
-A za co to było?-spytał się otwierając prze de mną drzwi do sklepu.
-Jak to za co, za darmo-odpowiedziałam ruszając po wózek, który od razu mi zabrał.
-Możesz sobie prowadzić samochód, udawać samodzielną, silną, niezależną, ale prowadzenie wózka po markecie zostaw mężczyznom-powiedział to z taką powagą, że nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
-Serio?
-Tak-zaczęłam wrzucać produkty do 'pojazdu' i oczywiście kiedy rozmawiam z jakimś przystojnym chłopakiem musiała pojawić się ona. Megan. Szkolna królowa, której szczerze nienawidziłam.
-O mój boże-powiedziałam, kiedy mnie dostrzegła.
-O widzę, że kujonka znowu sobie kogoś poderwała.
-Mogłabyś być tak miła wrócić do działu tapety-odpowiedziałam, mierząc ją wzrokiem. Jak zwykle miała zbyt wydekoltowaną bluzkę i za krótką spódniczkę do tego ta okropna czerwona szminka.
-Witaj, przystojniaku. Megan jestem?-powiedziała, kładąc Seanowi rękę na klatce.
-A ja niedostępny dla takiej wywłoki jak ty-no nie wierzę. Tego się nie spodziewałam, znowu parsknęłam śmiechem.
-A ciebie co śmieszy?!-powiedziała dosłownie piorunując mnie wzrokiem. Sean stanął dosłownie za nią i powiedział jej do ucha.
-Radzę ci, odwal się od mojej dziewczyny-szybko odeszła-Nie ma za co. Jednak mój pomysł na coś się zdał.
-Tak jak mówiłam jesteś okropny, ale dziękuje-podsumowałam i wróciłam do zakupów.
-Wszystko?
-Tak.
-Ja płacę-powiedział wciskając się prze de mnie do kasy.
-No chyba sobie jaja robisz! To zakupy do mojego domu-powiedziałam zbulwersowana.
-Zamilcz kobieto-teraz to przegiął, ale mimo to dałam mu zapłacić. Niestety tego co powiedział nie puszczę mu płazem. Wpakowaliśmy wszystko do auta i wreszcie mogłam powiedzieć, że jestem w domu-Katherine, gdzie to postawić?
-W kuchni-powiedziałam wnosząc torby z ubraniami do pokoju.

Zaczęłam się rozpakowywać, praktycznie wszystko wylądowało w pralkach. Kiedy wróciłam na dół Sean zasnął na kanapie. Czas na zemstę. Stworzyłam kulę z wody i pokierowałam nią na jego spodnie. Po chwili pękła, a on wyglądał jakby się posikał. Może to mało ambitny pomysł na zemstę, ale zawsze coś. Jestem zbyt zmęczona aby wymyślić coś kreatywnego. Szybko teleportowałam się do zagrody i zaczęłam przygotowywać boksy na przyjazd koni. Nie miałam siły niczego dźwigać, więc kolby siana przenosiłam za pomocą magii powietrza. Jednak z jedzenie łatwiej mi było wrzucić własnoręcznie. Jeszcze tylko woda i gotowe.

-Katherine!-usłyszałam krzyk, czyli jednak się obudził. Teraz trzeba trzymać powagę.
-Tak?!-odkrzyknęłam.
-Możesz mi wyjaśnić, co ja ci zrobiłem?-zapytał wchodząc do stajni.
-Ale o co ci chodzi?-spytałam napełniając wiadro wodą.
-Spójrz na mnie-powiedział.
-Sean, jakbym wiedziała, że nie trzymasz moczu kupiłabym pieluchy-podsumowałam niosąc wiadro do boksu.
-Wiem, że to ty zrobiłaś. Możesz mi wyjaśnić co ja ci zrobiłem?
-Milcz kobieto, pamiętasz?-przyznałam się-Nigdy więcej do mnie tak nie mów.
-A więc o to ci poszło. Kupowałaś wszystko podczas podróży, ja nic nie mówiłem, a gdy chciałem się odwdzięczyć to od razu mam zmoczone spodnie. Ja cię nie rozumiem.
-Może przesadziłam, ale nie lubię czuć się od kogoś zależna-właśnie w tym momencie uświadomiłam sobie co robimy.
-Może... Zdecydowanie przesadziłaś-kłócimy się jak para. To jest nienormalne, jeszcze brakuje pocałunku na zgodę.
-Dobrze, przepraszam-powiedziałam napełniając ostatni pojemnik wodą.
-Jeśli chciałaś zobaczyć mnie w bokserkach wystarczyło poprosić-powiedział i udał się do domu.
-Jesteś okropny-krzyknęłam, również zmierzając do domu.
-Tak, wiem mówiłaś mi już to. Gdzie mogę się przebrać?
-U mnie w pokoju na górze, obok masz łazienkę-poinformowałam go.
-Zawsze możesz dołączyć-dodał przekornie. Rzuciłam w niego poduszką z kanapy. Ja z nim nie wytrzymam. To wszystko jest takie dziwne.
-Katherine!-usłyszałam dźwięk głosu Simona wchodzącego do domu.
-W kuchni!-odkrzyknęłam.
-Twój ojciec niedługo wraca. Ponoć rada w Krein wie kim jesteś, a co za tym idzie on też.
-Wiem, Simon, wiem.


Obserwatorzy