poniedziałek, 26 maja 2014

~5~

Z mojego cichego kątka smutku wyrwał mnie krzyk, raczej pisk zdecydowanie dziewczęcy. Po chwili to samo. Pierwsza myśl jaka mi się nasunęła to Łowcy, którzy próbują złapać mnie na jakąś beznadziejną przynętę. Niestety po drugim przeraźliwym wrzasku byłam święcie przekonana, że to nie oni. Ta dziewczyna mnie potrzebuję. Chwila próby nadeszła szybciej niż się spodziewałam. Jest jeszcze jeden problem nie mogę użyć magii. Zostają mi tylko moje umiejętności z dawnych lekcji taekwondo. Jeśli nie dam rady... Co wtedy? Ujawnienie się było by zbyt ryzykowne. Jutro nie mogło by mnie tutaj już być. Łowcy niosą za sobą masę zniszczenia. Niewyobrażalny ciąg katastrof. Zaryzykować? Tak. To dobry czas. Będę wiedziała czy moje postanowienia z uczeniem się w Akademii Policyjnej są dobre. Wskoczyłam na Diabla i pogalopowałam w stronę narastających odgłosów.

-Pomocy!-krzyczała-Zostaw mnie!-zsiadłam z mojego konia podeszłam kilka metrów do przodu i schowałam się za jakimś starym pomnikiem.
-Krzycz sobie do woli. Nikt cię tutaj nie usłyszy. Teraz jesteś nasza, więc się poddaj to może sprawi nie tylko nam, ale i tobie przyjemność-znałam ten głos. To są ci sami goście przed którymi ochronił mnie Simon. Nie wierzę co za dupki.
-Zostaw mnie! Proszę-dodała błagalnie.
-Trzeba było nie chodzić po nocy.-teraz albo nigdy.
-A ty musiałeś urodzić się dupkiem?-zapytałam. Wychodząc z ukrycia. Było ich trzech. Tylko trzech.
-Patrzcie mamy drugą lalunie do zabawy. Wróciłaś po więcej Kate?-powiedział z drwiną i podszedł do mnie. Pogładził po policzku. Złapałam go za nadgarstek i wykręciłam do tego momentu, dopóki w nim coś nie przeskoczyło.
-Nigdy więcej nie waż się mnie tknąć!-powiedziałam z większą siłą w głosie niż sądziłam.
-O ty suko! Złamałaś mi nadgarstek.-tego już za wiele-Hektor pomóż.

Powiedział i wtedy zaczęła się walka. Tamta dziewczyna miała szanse na wyrwanie się, ponieważ dwóch jej oprawców z trzech ściągnęłam na siebie. Kopnęłam Phila w czułe miejsce. On tylko jęknął i osunął się na ziemie. Byłam z siebie dumna. Hektor biegł na mnie, a ja odsunęłam się zaledwie o pół metra, a kiedy był koło mnie zadałam mu bolesny boczny kopniak w  żebra. Podeszłam do ostatniego napastnika z którym szarpała się ta biedna dziewczyna w porozrywanych ubraniach. Obróciłam się do niego tyłem, a potem pół obrót z wyprostowaną prawą nogą w górze. Takim o to sposobem dostał silnego kopniaka z pół obrotu w głowę. Wszyscy leżeli znokautowani, a ja zagwizdałam na mojego ukochanego Diabla.

-Jeździłaś kiedyś konno?-zapytałam dziewczyny. Łapiąc ją za rękę i prowadząc za sobą w stronę konia.
-Nie.-odpowiedziała, a po policzku spłynęła łza.
-To teraz będziesz miała okazję.
-Ale nie wiem jak to się robi?-powiedziała.
-Spokojnie. Ja prowadzę, a ty tylko wsiądziesz za mnie.-powiedziałam.

Kiedy byłam na górze. Wysunęłam jedną stopę ze strzemienia. Diablo się poruszył. Uspokoiłam głaszcząc go.

-Włóż stopę w strzemię-poleciłam. Wykonała polecenie-Lewą rękę oprzyj o koniec siodła. Prawą podaj mi, a kiedy się wybijesz przerzuć lewą nogę na nim.
-Dobrze-zobaczyłam, że te kanalie zaczynają się podnosić.
-Pospiesz się-poleciłam-Gotowa?
-Gotowa.

Po chwili siedziała za mną. Objęła mnie dość mocno, ale po chwili jazdy kłusem uścisk znacznie zelżał.

-Gdzie cię zawieść?-zapytałam.
-Byle nie do domu.-powiedziała.
-To gdzie chcesz nocować?-zapytałam.
-Nie wiem. Pod jakimś sklepem. To mama mnie zeswatała z Philem i powiedziała, że jak mi nie wyjdzie z nim to nie mam po co wracać. Ona jest inna chcę mnie zmusić do niechcianych związków. Wyznaję stare zasady. Powinnam się już ustatkowywać, a ja dopiero co skończyłam liceum.
-Prześpij się u mnie.-zaproponowałam.
-Nie mogę. Już tak wiele dla mnie zrobiłaś.
-Uwierz mi potrzebuję dzisiaj towarzystwa. Zresztą już prawię jesteśmy u mnie-powiedziałam. Nie mogłam jej przecież zostawić na pastwę losu. Pod jakimś tam sklepem mogło ją spotkać coś znacznie gorszego niż gwałt.
-Jestem Elizabeth.
-A ja Katherine-powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko.  Kiedy zatrzymałam się w stajni 'rozebrałam' Diabla z tych wszystkich dodatków potrzebnych do jazdy. Zgasiłam światło i powędrowałam z Elie do domu.
-Kate muszę ci coś pokazać zanim wejdziemy do domu. Zrobiłaś tyle dla mnie, a ja czuję, że mogę ci zaufać. Nie mogę tłumić tego w sobie dłużej.-poczułam znajome ukucie. Pokazała mi, że umie panować nad piaskiem-Jestem magiem ziemi i ścigają mnie Łowcy.
-Ciebie też-powiedziałam z zaskoczeniem.
-Co?!-krzyknęła wytrzeszczając oczy.
-Tak też jestem magiem.-powtórzyłam.
-Nad którym żywiołem panujesz?-zapytałam.
-Nad każdym.
-To niemożliwe!-krzyknęła.
-A jednak możliwe-odpowiedziałam zatrzaskując za sobą drzwi. Czułam, że mogę jej zaufać. Chociaż przy niej będę mogła być sobą. Jedna osoba z którą będę mogła szczerze porozmawiać.
-Muszę to zobaczyć.-powiedziała.
-Nie dzisiaj w lesie są Łowcy. W tym jeden w którym się zauroczyłam.
-Jak mogłaś... W Łowcy? Serio?-powiedziała opadając na krzesło.
-Tak. Nie wiem jak mogłam się nie zorientować, ale dowiedziałam się dzisiaj i to wcale nie jest miłe przeżycie.
-Domyślam się. Moja matka wyswatała mnie już z połową miasta, ale to był pierwsza taka akcja. No wiesz o co chodzi.-powiedziała i aż się wzdrygnęła na wspomnienie o tamtym zajściu.
-Wiesz ja miałam już kilka takich przypadków kiedy ktoś chciał coś na mnie wymusić. Przed jednym ocalił mnie Łowca o imieniu Simon.
-Znam go. Kiedyś stoczyłam z nim walkę. Jakieś dwa lata temu. Przegrał, ale unikam go od tamtego czasu. A ty nigdy nie próbowałaś pokonać Łowców?
-Nie-odpowiedziałam, ale bardzo często miałam taką chęć.
-Dlaczego?
-Pomyślmy ja jedna, a ich jest kilka tysięcy. Moje szanse są bliskie zera.
-A jakbyś zebrała małą drużynę do walczenia z Łowcami?-zapytała.
-Mów dalej-powiedział przyglądając jej się z zaciekawieniem.
-Jesteś Wszechmogącą, masz mnie panuję nad ziemią, wystarczy znaleźć jeszcze ogień, wodę i powietrze. Stworzylibyśmy mały oddział, który rozbijał by małe grupki łowców i ratował magów. Ale jest jeszcze jeden problem...-powiedziała i spojrzała na mnie znacząco.
-Jaki?-zapytałam.
-Jesteś gotowa się ujawnić aby chronić innych przed Łowcami?
-Oni zniszczyli moją rodzinę. Zabili mi matkę, która nie była magiem. Odpowiedź jest prosta. Jestem gotowa. Nie zrobiłam tego wcześniej, bo była bym z tym wszystkim kompletnie sama-powiedziałam i wtedy odczułam zmęczenie.
-Czas spać-powiedziała Elie uprzedzając mnie.
-Dokładnie-powiedziałam i zamknęłam dokładnie drzwi. Spojrzałam na Elie w porozrywanych ubraniach. Kiedy weszłam do pokoju podeszłam do komody z której wyciągnęłam obszerną bluzkę i luźne spodenki.-Proszę-powiedziałam i podałam jej odzienie.
-Dziękuje. Ładnie tu i tak przytulnie.
-Jak chcesz to wpadaj do mnie i tak jestem ciągle sama. Mój ojciec jest na misji i jeszcze sporo czasu minie zanim wróci.

***Następnego dnia***

Wraz z Elizabeth obudziłyśmy się praktycznie w tym samym momencie i bez słów zrozumiałyśmy, że czas na śniadanie. Razem rozmawiając przygotowałyśmy naleśniki. Kiedy jadłyśmy panowała między nami cisza.

-Pora wracać do tego cyrku zwanego domem-powiedziała.
-Odwiozę cię.
-Konno?-zapytała.
-Nie. Mam motor.
-Dobrze.

Szybko się odświeżyłyśmy. Po czym ja ubrałam się w beżową koszule, czarne wysokie szpilki z paseczkiem oraz jeansowe rurki z koronką na boku. Umalowałam oczy i uczesałam włosy w kitkę. Elizabeth wyglądała jak siedem nieszczęść.

-Matka mnie dobiję, a ja nie umiem przeciwko niej użyć magii. Chociaż ona to robi. Nie potrafię.
-Co? Jak? Przecież co drugie pokolenie dostaje talent.
-Prawda, ale dziadek mojego ojca też był magiem ziemi i odziedziczyłam to po nim.
-Posłuchaj pójdę z tobą i powiem kilka zdań co sądzę o jej chorych zasadach.
-Naprawdę, zrobisz to dla mnie?
-Jasne.-powiedziałam i uśmiechnęłam się do niej. Wyjęłam kask i rzuciłam go jej.
-Nie wiem jak ja ci się odwdzięczę.
-Wystarczy, że będziesz mnie wspierać w wypełnieniu przepowiedni.
-Jasne.

Kiedy jechałyśmy motorem byłyśmy cicho. Zresztą każde słowo zagłuszałby wiatr. Myślałam co mam powiedzieć jej mamie. Kiedy zatrzymałyśmy się pod domem czekał mnie szok. Właśnie tam przechodził Simon, a niech to szlak. Nie może się dowiedzieć co widziałam, ponieważ dla mnie może skończyć się źle. Zeszłam z pojazdu i zdjęłam kask.

-Katherine?-usłyszałam za sobą.
-Zachowuj się normalnie, że niby ja nic nie wiem-powiedziałam do Elizabeth. Na twarzy po wypowiedzianej kwestii pojawił się uśmiech. Co prawda wymuszony, ale to w tym momencie nie ważne.
-Hej-powiedziałam i pocałowałam go w policzek tak jak to mieliśmy w tradycji.
-Tęskniłaś?-powiedział i wtedy zwrócił uwagę na Elizabeth, którą zabijał wzrokiem dosłownie.
-Bardzo. To jest Elizabeth. Simon Elizabeth, Elie to Simon.
-My się już znamy-warknął.
-Nie wiedziałam, że możesz być taki olśniewający-powiedziała z wyraźnie wyczuwalnym sarkazmem.
-Katherine spotkamy się wieczorem?
-Nie mogę-powiedziałam udając smutek.
-Czemu?
-Tata dzisiaj ma wolne i dzwoni do mnie aby ze mną porozmawiać.
-Dobrze. Zadzwonię jak będę miał wolną chwilę.-powiedział i cmoknął mnie w policzek. Odwróciłam się robiąc zirytowaną rolę i ocierając policzek z jego skażone całusa.
-Serio nie możesz się dzisiaj spotkać?-zapytała Elizabeth wyraźnie zawiedziona.
-Kłamałam.
-Oj nie ładnie-powiedziała, wygrażając mi palcem. Na co ja się roześmiałam.
-A co miałam powiedzieć? Sorry Simon. Jestem wszechmogącą i nie umawiam się z Łowcami?-powiedziałam robiąc skruszoną minkę do tego cienki głosik i obie się śmiałyśmy.
-Śmiej się dopóki możesz-powiedziała poważnie i groźnie-Bo jak zobaczysz tą Godzillę. To znaczy moją
matkę to przestaniesz się być taka radosna.-zaczęłam udawać zombi.
-Jak to ci nie wyszło z Philem. Mówiłam ci, że jak ci się z nim nie uda to masz nie wracać!
-Dobra. Żarty żartami-powiedziała ciągle się śmiejąc-Ale już czas żebym wróciła do domu. No, bo wszyscy faceci zaczynają się ślinić na mój widok i tych porozrywanych ubrań.

piątek, 16 maja 2014

~4~

 Ostatni tydzień był jak bajka. Dosłownie. Nie wierzyłam, że kiedyś znajdę takiego chłopaka. Był moją bratnią duszą. Chociaż zawsze mógł tylko udawać aby mnie zdobyć. Sama nie wiem. Cały tydzień uciekł mi przez pryzmat wypełniony nieograniczonym szczęściem. Czemu mnie to tak późno spotkało? Chociaż w sumie to dobry czas. Zostałam sama, a na mojej drodze pojawił się Simon. Właśnie wtedy gdy potrzebowałam czyjegoś wsparcia. Może los wynagrodzi mi te wszystkie problemy i ukrywanie się przez całe moje życie. On może być prezentem jaki od życia, który mogę uznać za najlepszy. Teraz wiem co to znaczy uśmiechać się na samą myśl o chłopaku. Uwielbiałam ten stan. To chyba teraz trzymało mnie przy życiu, wcześniej była to świętej pamięci Dafne. Jednak kiedy jej zabrakło zostałam sama przez krótki czas, bo dzień po jej śmierci poznałam przystojnego chłopaka o nieziemskim spojrzeniu. Byłam gotowa dla niego zaryzykować.

Promienie słoneczne radośnie wkroczyły do mojego pokoju, a na mojej twarzy zagościł uśmiech. Dzisiaj pomimo, że nie mogłam się spotkać z Simonem byłam szczęśliwa. Wstałam ze świadomością lepszego jutra, które miało nastąpić. Poszłam w podskokach do łazienki. Umyłam zęby. Spojrzałam w swoje odbicie i nie widziałam smutnej zagubionej dziewczyny tylko szczęśliwą zakochaną nastolatkę. Związałam włosy w niesfornego koka. Podkreśliłam oczy kredką, a rzęsy tuszem. Wyszłam z pomieszczenia i podeszłam do szafy. Po krótkim namyśle wybrałam czarną koszulkę bez rękawów z myszką miki, jeansowe spodenki i czarne trampki na koturnie. Do tego srebrno czarne kolczyki wyglądające jak małe aparaty fotograficzne i czarno srebrną bransoletkę. Zbiegłam po schodach, zrobiłam sobie pyszne i zdrowe kanapki. Byłam gotowa na zmierzenie się z dzisiejszym wyzwaniem. Mianowicie musiałam posprzątać stajnie, ale z moim zdolnościami to łatwizna, a miałam teraz pewność, że nikt mnie tutaj nie znajdzie. Moje małe ranczo było oddale od miasta o jakieś trzy kilometry, a mój dom znajdował się w lesie. Nawet nie zauważyłam kiedy pochłonęłam kanapki. Wyszłam na ganek i zaczerpnęłam świeżego powietrza. Wszystko wydawało się emanować moim szczęściem.

Weszłam do stajni i otworzyłam trzy boksy. Z wielkiego rancza zostały tylko trzy konie. Jeden maści białej, drugi kasztanowej, a trzeci niedawno nabyty karej. O dziwo szybko znalazły wspólny język z Diablem. Nie mogłam w to uwierzyć. Puściłam je wolno aby mogły pobiegać po wielkim padoku. Wzięłam się za 'sprzątanie'. Wymienienie podłoża w stajniach nie było dla mnie problemem. Magia powietrza okazała się przy wynoszeniu zniszczonego siana idealna. Wystarczył jeden ruch dłoni, a brudne siano znalazło się na kompostowniku z dala od domu. Uśmiechnęłam się do siebie. Kochałam moje zdolności. Ustawiłam kilka wiaderek z wodą. Po czym zaczęłam poruszać rękami jak fale na morzu. Woda zaczęłam się wylewać z pojemników, a kiedy podłoga była czysta. Wtoczyłam do każdego z boksów po kolbie siana. Ułożyłam rękę w tak zwany 'pistolet', a z palca wyleciała iskra. Kiedy sznurek pękł zacisnęłam pieść, a ogień zgasł. Wyciągnęłam przed siebie prawą dłoń i wykonałam ruch w kształcie półkola przywołując podmuch wiatru, który rozsypał siano po boksach. Gotowe stajnia była czysta. Resztę dnia spędziłam na wybiegu ciesząc się cudowną pogodą oraz moimi nieludzkimi przyjaciółmi.

Nastał wieczór. Zamknęłam konie w ich boksach prócz Diabla. Dla niego miałam inny cel. Poszłam do domu po czarny sweter i wróciłam do wcześniejszego miejsca. Założyłam karemu zwierzęciu uzdę z przymocowanymi wcześniej lejcami, później osiodłałam. Umieściłam jedną stopę w strzemieniu. Wybiłam się drugą nogą i znalazłam się na jego grzbiecie. Kochałam nocne przejażdżki. Kiedy Diablo dojechał do ogrodzenia padoku z łatwością je przeskoczył. Skierowałam się do lasu. W którym ćwiczyłam wcześniej już poznane techniki panowania nad żywiołami. Czułam się wolna. Nikt tutaj nie stawiał mi ograniczeń. Jechałam galopem przez las prosto nad strumień. Kiedy byłam prawie na miejscu. Usłyszałam głosy. Zatrzymałam Diabla i po cichu z niego zsiadłam.

-Zostań tutaj i bądź cicho-szepnęłam i poklepałam go po szyj.

Podeszłam bezszelestnie do polany. Oparłam się plecami o wielkie drzewo. Wypuściłam z płuc wstrzymywane powietrze. Po woli przekręciłam się na bok. Czułam, że zaraz stanie się coś niewyobrażalnego. Wychyliłam się powoli zza drzewa. Zobaczyłam Simona panującego nad ogniem. Był bez koszulki. Wyglądał tak seksownie w blasku księżyca. Widziałam jego przyjaciela jednego z pracowników na ranczu jego wuja. Trenowali magię ognia. W sumie to nic złego, ale w pewnym momencie Simon stanął bokiem tak, że widziałam jego ramię. Miał na nim wytatuowany znak Łowców. Moje szczęście pękło jak bańka mydlana. Schowałam się za drzewo i stłumiłam odgłos walki w sobie. Nie mogłam się ujawnić. Przecież nie byłam zdolna aby ich zabić. Odeszłam bezszelestnie z miejsca w którym ich obserwowałam i wróciłam do Diabla. Później czym prędzej pognałam do domu.

To nie możliwe. Powtarzałam sobie w kółko jak pacierz. On nie może być Łowcą, ale jednak jest. Nie wiedziałam co mam z tym faktem zrobić. Zacząć go unikać? Pomimo późnej godziny wiedziałam, że teraz muszę pojechać na cmentarz. Skręciłam w uliczkę koło mojego domu. Diablo rytmicznie galopowałam, tak samo jak moje myśli tylko, że one były znacznie szybsze. Kiedy znalazłam się przy ogrodzeniu. Odszukałam zniszczoną furtkę. Pchnęłam ją, a mojego karego towarzysza wprowadziłam trzymając za lejce na cmentarz. Bez trudu odszukałam grób mojej babci. Patrzyłam na tabliczkę z jej imieniem i nazwiskiem, a moje uczucie smutku wróciło ze zdwojoną siłą. Jak ja mogłam tak dać wkręcić się? Przecież to wszystko było zbyt piękne aby było prawdziwe. Czemu szczęście zawsze się ode mnie odwraca? Jestem skazana na niepowodzenia. Może najlepiej przestane wychodzić z domu. Ponoć każdy ma prawo do szczęścia, ale widocznie to nie prawda. Może zostałam naznaczona przez los i jestem skazana na samotność. Oparłam się plecami o Diabla. Czułam, że opadam z sił. Może nie wszystko jest stracone? Może moja wyobraźnia sobie to wymyśliła? Oczywiście, okłamuje jak zwykle samą siebie. To było takie łatwe do przewidzenia. Przecież nie ma ludzi idealnych. Ten chłopak był... Niestety był też Łowcą. Moim śmiertelnym wrogiem. Nie mogę się przecież z nim sprzymierzyć. To by było równe zawarcia paktu z diabłem. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Jak ja mogłam przez tydzień dać tak się omotać euforią zauroczenia? To moja słabość. Samotność i odrzucenie najgorszy z wrogów mojej psychiki. Niestety muszę umieć z tym żyć. Nie mogę teraz się poddać z świadomością tego, że Łowcy są tak blisko i szukają Magów, a prze de wszystkim Wszechmogącej. Muszę znaleźć kogoś innego takiego jak Simon tylko, że dobrego aby stał się moim przyjacielem i kiedy będzie trzeba stanie ze mną do walki. Może to ja właśnie zostałam zrodzona aby spełnić odwieczne przepowiednie. Dam radę! Jestem silna i potężna. Prędzej czy później moi wrogowie i tak mnie znajdą, a ja muszę się na to odpowiednio przygotować. Wiem kim jestem. Jestem Katherine, Wszechmogąca!

sobota, 3 maja 2014

~3~

Jak zwykle zgadzam się na coś, a potem zaczynam tego żałować. Po co ja się zgodziłam na spotkanie z Simonem? Nie jestem materiałem na dziewczynę. Nie lubię nikogo okłamywać, a jeśli się zakocham, stanę się słabsza. Dosyć osób mnie szuka i próbuję zabić albo prosić abym dołączyła do Łowców. Ja tego kategorycznie nie chcę. Wiedzą gdzie mieszkam, ale na szczęście nie mają mojego dokładnego adresu i nie wiedzą jak wyglądam. Może czas zaryzykować? Niestety nie chcę go narażać czy może bardziej martwię się o siebie? Simon może uciec kiedy dowie się o moich zdolnościach albo tylko zakochać się we mnie z powodu panowania nad żywiołami. Może najlepiej dać sobie szansę i nie martwić się o nic. Po prostu ukryję przed nim moje talenty, a wtedy łowcy mnie nie znajdą.Wyszłam z domu dokładnie go zamykając, później  jeszcze brama. Nie powiem miałam niezły kawałek do miasta, ale nie chciałam się zastanawiać co dzieję się z moim motorem podczas spotkania. Spóźniłam się jakieś 10 minut na spotkanie, ale nie przejmowałam się tym zbytnio. W końcu my kobiety mamy do tego prawo.

-Już myślałem, że nie przyjdziesz-powiedział wstając z ławki.
-Też się zastanawiałam się nad tą opcją-stwierdziłam szczerze.
-Sądzisz, że nie jestem wystarczająco dobry dla takiej dziewczyny jak ty?-zapytał.
-Tego nie powiedziałam. Z innych powodów i nie próbuj nawet zgadywać, bo uwierz mi nie uda ci się.
-Dobrze. Wolałbym po  prostu z tobą porozmawiać aby cię lepiej poznać-powiedział i posłał mi swój uroczy uśmiech.

Zaczęło się przesłuchanie. Pytał mnie o różne rzeczy w sumie nic nadzwyczajnego, a czułam się dziwnie. Zresztą ja też zadawałam mu wiele pytań. Sądzę, że powierzchownie poznałam go, ale czułam, że coś prze de mną ukrywa. Wolałam nie drążyć tematu. Zastawiałam się też, dlaczego tamci chłopcy się go tak bali. W niektórych momentach sam mnie przerażał, ale wiedziałam, że jeśli będzie trzeba dam radę się obronić. Teraz wiedziałam, że muszę złożyć papiery do akademii policyjnej. Muszę bronić słabszych takie jest moje przeznaczenie od urodzenia. Wszechmogąca została do tego stworzona.

-Słuchasz mnie?-zapytałam.
-Co mówiłeś?-zapytałam wyrywając się z moich myśli.
-Nie słuchałaś mnie. Nie ładnie.-powiedział i pokręcił głową.
-Zamyśliłam się.
-To o czym tak zawzięcie myślałaś?-zapytał po dłuższej chwili.
-Ehhhh.... O mojej przyszłości.
-A jestem w nią wpisany?-zdziwił mnie tym pytaniem, sama nie wiedziałam co mam mu na to odpowiedzieć.
-Nie wiem jeszcze. Może kiedyś-odpowiedziałam przekornie.
-Ja już wiem czy będziesz w mojej przyszłości. Bynajmniej jeśli jesteś naprawdę taka jak teraz.
-Posądzasz mnie o to, że udaję?-zapytałam unosząc brwi.
-Nie tylko dziwi mnie fakt, że taka dziewczyna jak ty ładna, zgrabna, zabawna i urocza nie ma chłopaka. Bo nie masz prawda?
-Nie. Ty mi to nie słódź swoimi ładnymi słówkami, bo wiem, że coś prze de mną ukrywasz.-speszył się widziałam to po jego minie.
-Ja nic szczególnego-powiedział jakby ... zakłopotany.
-Nie wcale. To czemu stałeś się nerwowy.
-Jedyne co przed tobą staram się ukryć to to, że mi się bardzo podobasz.-powiedział i spojrzał się tak głęboko w moje oczy, że czułam się przeźroczysta.
-Nie patrz się tak na mnie, bo czuję się przeźroczysta-powiedziałam odwracając pospiesznie wzrok. Przez tyle lat nauczyłam się zmuszać do rzeczy, których wcale nie chcę w tym momencie nie chciałam odwracać wzroku. Jednak to wszystko działo się za szybko.-Gdzie jesteśmy?-zapytałam podnosząc wzrok. Byłam na jakimś ranczu gdzie chcieli oswoić jakiegoś konia.
-Na ranczu mojego wujka, który mnie wychowuję. Wuju!-krzyknął.
-O Simone dobrze, że jesteś. Nie możemy go okiełznać. -powiedział, a potem spojrzał na mnie-To jest pewnie Katherine o której tak dużo nam opowiadałeś.
-Wujku-rzucił i uciszył go spojrzeniem. Ja się tylko uśmiechnęłam.
-Jestem Jack.
-Katherine, miło mi.
-Simon zrobisz coś z tym koniem. Zaraz padok nam rozniesie.
-Mogłabym? Kiedyś też miałam taki przypadek.-powiedziałam.
-Hodujesz konie?-zapytał chłopak.
-Kiedyś hodowałam, ale kiedy babcia zaczęła mieć mniej siły przestaliśmy.
-Jesteś pewna?-zapytał Simon.
-Tak.

Spojrzałam na zestresowane zwierzę, które biegało w kółko na padoku. Ten kary ogier był taki piękny i dziki, ale widać było po nim, że jest w sile zdrowia. Przeszłam pewnie przez ogrodzenie. Wiedziałam, że dzięki magii ziemi będę mogła się z nim porozumień. Koń spojrzał się na mnie. Wiedziałam, że w moich oczach i zachowaniu nie może zobaczyć strachu. Stanęłam pewnie i patrzyłam w jego ciemne jak noc oczy. Nie mogłam wykonywać energicznych ruchów, bo by się spłoszył. "Spokojnie" mówiłam w myślach. Zrobiłam krok do przodu, a on wciąż stał bez ruchu i patrzył się na mnie. Słyszałam bicie jego serca. Uderzało tak szybko, że zastanawiałam się czy to biedne zwierzę nie dostanie zaraz zawału. Kolejny krok teraz znacznie większy. Znowu brak reakcji u zwierzęcia postanowiłam postawić kilka kolejnych. Powoli wyciągnęłam rękę aby go dotknąć, ale zostawiłam mu metr aby to on postanowił co zamierza zrobić.

-Spokojnie, już dobrze-szepnęłam. Po tych słowach stał się cud. Czarny wierzchowiec podszedł do mnie i oparł głowę o moją dłoń.-Dobry konik.-dotknęłam czołem jego głowy na wysokości oczu i pogłaskałam po szyj.

Czułam, że jego mięśnie się rozluźniają i robi się znacznie spokojniejszy. Jego serce znacznie spowolniło i zaczęło równomiernie uderzać. Głaskałam go ciągle widziałam, że czuję się lepiej.

-Jesteś piękny-szepnęłam. Odsunęłam się powoli. Ujrzałam wiszącą nie opodal uzdę i podeszłam pewnie do zwierzęcia, które podążało za mną.-Spokojnie-on tylko pochylił głowę jakby wiedział co robić, a ja mogłam wsunąć mu z łatwością uzdę. Następnie zapięłam lejce. Kiedy podeszłam aby wziąć siodło.
-Nie rób tego-powiedział Simon.
-Spokojnie, wiem co robię. Nie martw się-powiedziałam z pełnym opanowaniem.-wróciłam do konia i osiodłam go. Później przyłożyłam ponownie czoło do miejsca pomiędzy oczami-Pokażemy im co potrafisz?-szepnęłam, a on tylko w odpowiedzi prychnął.

Włożyłam ostrożnie jedną stopę w strzemię, wybiłam się drugą nogą i po chwili byłam na odpowiednim miejscu. Z tej perspektywy wszystko wyglądało lepiej. Uśmiechnęłam się do siebie. Byłam z siebie dumna, a raczej z tego pięknego konia, który wiedział, że nie ma się czego obawiać. Zluźniłam lejce i lekko nimi potrząsnęłam, a on ruszył. Powoli stepem, a ja poczułam się znacznie pewniej. Wiedziałam, że się nie boi czułam to. Przyspieszyłam do kłusa. Wiedziałam, że wie co robić reagował na moje bodźce jakimi nakazywałam mu skręcać. Teraz galop. Poczułam się cudownie. Zapomniałam już jaką radość sprawiało mi ujeżdżanie.

-Pokażemy im co potrafisz?-powiedziałam i zerknęłam na ogrodzenie. On znowu prychnął w odpowiedzi.
-Nie zrobisz tego-powiedział Jack, kiedy obok niego przejeżdżałam.
-Uwierz mi zrobi.-odpowiedział mu Simon.

Skręciłam i dałam mu pole do popisu. Przed samą przeszkodą złapałam się lepiej lejcy i przechyliłam tak aby nie spaść. Byłam gotowa on też. Sama nie wiem skąd to wiedziałam. Po prostu byłam tego pewna i już. Po chwili było po wszystkim, a ja bezpiecznie zwolniłam, zatrzymałam się przy moich obserwatorach, których zdążyło się zebrać kilkunastu i zgrabnie zsiadłam z wierzchowca.

-Wow.-powiedział Simon podchodząc do mnie.
-To nic takiego.
-Uwierz mi wyglądało to jakbyś rzuciła na niego jakiś czar.
-Nic takiego nie zrobiłam, przyrzekam-powiedział i poklepałam grzeczne zwierzę po szyj. On tylko pochylił ku mnie głowę aby otrzymać więcej pieszczot.
-Mogę spróbować się na nim przejechać?-zapytał.
-Tak-niestety kiedy próbował do na niego wsiąść nie udało mu się, ponieważ czarny ogier przypuścił szarże. Złapałam szybko go za lejce i uspokoiłam. Jednak za każdym razem reakcja była taka sama.
-Widocznie nikt po za tobą nie będzie mógł na nim jeździć.-stwierdził Jack pojawiając się znikąd.
-Może potrzebuje czasu.-powiedziałam.
-Widziałem takie przypadki i wiem, że nikomu innemu nie da się dosiąść. Nie mogę nic innego zrobić tylko ci go oddać. My nie będziemy mieli z niego żadnego pożytku.
-Nie mogę przyjąć takiego prezentu.
-Musisz i nie masz wyjścia, bo inaczej sami ci go pod dom podrzucimy.
-Nie mogę-powiedziałam.
-Bierz i nie marudź-powiedział Jack i odszedł nie dając mi tym czasu na sprzeciw. Stałam jak wryta nie wiedziałam co mam zrobić. Przecież nie pozwolę mu umrzeć z głodu.
-Nazwę cię Diablo.-powiedziałam do karego zwierzęcia. Spojrzałam na niebo na którym widać było gwiazdy, a księżyc był już wysoko.-Powinnam wracać-zwróciłam się do Simona.
-Dobrze. Wezmę przyczepę i cię odwiozę.
-Nie trzeba-uśmiechnęłam się do niego nie pewnie-Pojadę na moim nowym nabytku-poklepałam Diabla po szyi.
-A jak ci się coś stanie?-zapytał z troską.
-Nic mi nie będzie. Umiem o siebie zadbać. Zresztą znam skrót. Będę w domu za maks dziesięć minut.
-Nie będę się kłócił. Pa-powiedział i dał mi na pożegnanie buziaka w policzek.

Zdziwiłam się jego zachowaniem. Potrzebowałam chwili aby dojść do siebie. W następnym momencie znalazłam się w siodle i skierowałam się prosto do lasu.


Obserwatorzy