czwartek, 25 grudnia 2014

~18~

*Elizabeth*

Znowu ta pieprzona bezsilność. Mogę walczyć, ale po co? Uciekną Łowcą na chwilę, a potem co... Chwilę wytchnienia przypłacę godzinami tortur. Nie wiem ile jeszcze wytrzymam. Przecież nie mogę wydać Kate. Miałam niby tutaj sprzymierzeńca, ale on siedział tylko z założonymi rękami.

Po raz kolejny usłyszałam kroki na schodach. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Więc skuliłam się rogu mojej marnej celi. W której panował pół mrok, nieprzyjemna wilgoć i co najgorsze, można było wyczuć odór pleśni. Kroki stawały się coraz głośniejsze... Bałam się. Chociaż wiem, że nie powinnam. Mimo wszystko... Jednak te wspomnienia bicza na moim ciele, głowy w lodowatej wodzie czy też porażeń prądem stawały się nieustającym filmem powtarzającym się w moich myślach, snach. Tak jakby ktoś bawił się moim życiem ciągle wciskając replay. To bolało jak nie wiem co. Za każdym razem przeżywałam to mocniej, bardziej.... Jednak teraz nie to jest najważniejsze. Przed moją celą stanął Simon. Widziałam go po raz pierwszy odkąd zostałam tutaj przywieziona.

-Wypuść mnie -poprosiłam, a raczej błagałam.
-Nie mogę.
-Co jesteś posłuszny tym szumowiną? Boisz się buntu? Czy może jednak zmieniłeś zdanie?-nie wiem skąd wzięła się we mnie nagła chęć wygarnięcia mu wszystkiego co o nim sądzę.
-Eli, zamknij się przez chwilę i pozwól mi powiedzieć to co mam do powiedzenia-spojrzałam się na niego wzrokiem pełnym zniechęcenia i odrazy.
-Nie rozkazuj mi.
-Mam wiadomość od Kate nadal cię to nie interesuje-w moim sercu pojawił się płomyk nadziei. Jednak ta nadzieja była bezpodstawna. Jeśli moja przyjaciółka postanowi mnie uratować to ją złapią, a to chyba najgorsze wyjście z możliwych.  Jednak mimo tego chciałam wysłuchać tego, co ma mi do powiedzenia.
-Słucham cię- powiedziałam, ostatkiem sił podnosząc się z w miarę bezpiecznego kąta.  Nie wiedziałam co ona wymyśli.
-A więc Kate powiedziała, że podczas twojego przewiezienia cię odbije. Nie patrz się tak na mnie to nie mój pomysł tylko jej. Nastąpi to dopiero niedaleko kresu podróży.
-Powiedz mi do cholery gdzie ona jest?-powiedziałam łapiąc go za koszulę. Jednak kraty uniemożliwiały mi jakikolwiek ruch.
-Wiem tylko, że jest w Harlingen w Stanach. Nie mam pojęcia co ona tam robi i dlaczego wybrała właśnie to miejsce. A teraz masz jedz, bo za godzinę zaczyna się twoja podróż.

Po tych słowach odszedł. Nie wiedziałam co mam sobie myśleć. Dziękowałam Bogu, że Simon przyniósł mi coś normalnego do jedzenia. Jednak gdzie był on w tym całym planie. Pewnie Kate nie chciała aby się wydał. Modlę się tylko o to aby nam się udało , bo jeśli ją złapią mamy przegraną sprawę. Nie będzie mowy o wypełnieniu przepowiedni czy też kolejnych dni przeżytych na łonie wolności. Nie pozostanie nam nic po za beznadziejnym poczuciem winy, że nie dałyśmy rady. Co ja gadam?! Jeśli nadal będę tak pesymistycznie nastawiona do życia i do tej całej akcji, to na pewno nie wygramy. Myślałam, co mogę zrobić aby jej jakoś pomóc, ale żadnego konkretnego pomysłu nie miałam. Muszę czekać na odpowiedni moment, a wtedy ze wszystkich sił walczyć. Zdążyłam zjeść, a drzwi od piwnicy się otworzyły.

-Mała, czas na przejażdżkę-powiedział opryszek, którego najbardziej nienawidziłam ze wszystkich.

Miał minę jakby chciał mnie przelecieć. Kiedy tylko otworzył wyjście zakuł mnie w kajdany, a ja nawet nie protestowałam. Gdy wyszłam przed budynek poraziło mnie światło słoneczne. Jednak co najciekawsze, Simon puścił do mnie porozumiewawcze oczko. Każdy po za nim patrzył się na mnie z odrazą, a ja miałam ochotę ich wszystkich pozabijać. Jednak nie mogłam nic zrobić, bynajmniej teraz. Kiedy wsiadłam do auta usłyszałam ten głupi tekst.

-Uśmiechnij się przez kilka godzin nikt cię nie tknie.-spojrzałam się tylko na niego z istną pogardą w oczach-Kazałem ci się uśmiechnąć!

Zrobiłam to, ale na myśl tego, że nie wiedzą co ich czeka.





*Kate*

Kiedy tylko o północy moja głowa dotknęła poduszki od razu zasnęłam. Nadmiar wrażeń przerodził się w zmęczenie. Jednak rano obudził mnie dźwięk telefonu.

"Właśnie wyruszyli. Mam nadzieję, że wiesz co robisz."

Simon napisał, a ten krótki tekst przywołał mnie z krainy Morfeusza prosto na twardą ziemię. Po chwili dostałam plan ich trasy. Poranna toaleta nie zajęła mi długo, później z laptopem w ręku poszłam do jadalni gdzie jak spodziewałam się będą znajdować się wszyscy z domu. Kiedy tylko weszłam do pomieszczenia Maurycy zamilkł, a widać było, że przemawiał. Popatrzyłam się na niego z zapytaniem w oczach.

-Usiądź-powiedział i wskazał mi miejsce obok siebie. Jednak kiedy tylko usiadłam zaczęłam grzebać w laptopie i szukać jakiegoś dobrego miejsca na atak przy czym jadłam bułkę-Czy mogłabyś odłożyć to na chwilę i posłuchać tego co mam ci do powiedzenia.
-Mam podzielną uwagę i wiem co chcesz mi powiedzieć, znam już twoją przemowę na pamięć. Kiedy tu weszłam wyczytałam wszystko z twoich myśli. Nadal się nie zgadzam.
-Ale Katherine...
-Nie ma żadnego, ale, dziadku-powiedziałam patrząc się na niego stanowczo.
-Nie wypuścimy cię tam!-rozkazał.
-Nie odpuścicie?-zapytałam się z zrezygnowaniem w oczach. W tym samym momencie dostałam informacje o magach eskortujących Eli. Simon jesteś wielki.
-Nie-powiedzieli stanowczo wszyscy na sali. Pospiesznie przejrzałam listę magów.
-Dobra. Nie myślcie, że was wszystkich zabiorę, bo jesteście w błędzie. Potrzebuję dwóch magów wody, jednego maga powietrza, dwóch władających ogniem i jedną osobę ziemi.-kiedy tylko wspomniałam o żywiole ziemi Derek poderwał się z miejsca i pobiegł do mnie wskakując na kolana.
-Zgłaszam się!-wykrzyczał. Spojrzałam się na jego rodziców.
-Derek dla ciebie mam inne zadanie-jego rodzice nie wytrzymali.
-Nie ma opcji mój syn nie będzie uczestniczył w tej misji.
-Ale tato!-powiedział chłopczyk.
-Czy mogłabym skończyć?-Czy ja wyglądam na taką idiotkę, która wysłała by takiego małego chłopczyka na bitwę? przemówiłam w myślach rodziców.
-No więc jakie masz zadanie dla mnie?-powiedział podekscytowany.
-Nie pójdziesz z nami na pole bitwę...
-Idę i ju...-zatknęłam mu buzię.
-Daj mi skończyć. Zostajesz tutaj, ponieważ będziesz dla nas tak jakby oczami tej całej akcji-otworzyłam laptopa na którym miałam włączony program z dokładnymi namiarami przeciwnika-Będziesz podawał nam dokładną lokalizacje łowców. Bez ciebie ta akcja nie będzie możliwa. Widzisz ten niebieski punkt to nasza lokalizacja, a czerwony wciąż się przesuwający przeciwnika-spojrzałam na jego rodziców, którzy tylko patrzyli się na mnie z nie lada ulgą.
-Kate, wiesz, że jesteś najlepsza-powiedział rzucając się mi na szyję. Przytuliłam go, dzięki niemu poczułam się odrobinę lepiej.
-A teraz wiem, że Maurycy i Timothy nie odpuszczą i pójdą ze mną. Więc potrzebuje jeszcze czterech osób-nie musiałam długo czekać na ochotników. Zgłosił się Dany, Jessica, Greg i Anastazja-Mamy już drużynę. Posłuchajcie, ale żeby misja się powiodła. Potrzebuję was wszystkich z tego co tutaj piszę o tych kilku osiłkach to umieją się rozpływać w powietrzu. Panować nad mgłą i są bardzo dobrze wyszkoleni.
-I co w związku z tym?-zapytał się mój dziadek.
-To, że ja ostatnio opanowałam kilka nowych zdolności. Do których przećwiczenia potrzebuję was.
-Jakie to umiejętności?-zapytali z zainteresowaniem.
-A więc magowie powietrza mogą w czyimś umyśle stworzyć jakikolwiek złudny obraz, woda natomiast nie musi blokować ich wyobrażeń każdy człowiek składa się z wody, więc z łatwością może nad nim panować. Natomiast ziemia może panować nad metalem. Ogień może wytwarzać pioruny z siebie albo w mniejszych dawkach razić prądem.
-To nie możliwe-zbulwersowała się Helen-Sprawdźmy to!-powiedziała i cisnęłam we mnie widelcem. Ja wzrokiem zatrzymałam go sobie centralnie przed twarzą.
-Ty jesteś stuknięta? Czy nie dorobiona?-powiedziałam zrywając się na równe nogi.
-Jedyna osobą, która tu jest nienormalna jesteś ty.
-Helen, zamknij się! -rozkazał Maurycy.
-Dziadku, usiądź-spojrzałam się na niego lodowatym spojrzeniem-Chciałaś demonstracji to, proszę!

Byłam tak zdeterminowana, że nie myślałam o tym czy jej nie stanie się przez to krzywda. Skupiłam się na jej umyśle. Stałam przed nią tylko ja i ona. Pustynia, a obok nas wielka przepaść. Trzymałam się tylko marnego kawałku ziemi. Tylko tyle dzieliło ją od śmierci. Później przez moją myśl przeszło to, że spada i tak się stało. Z jej gardła wydarł się tylko krzyk "NIE!", który wypełnił całą sale. Wszyscy patrzyli się zdziwieni. Następnie wyrzuciłam ręce przed siebie, a ona mimo że siedziała wstała na równe nogi. Moje dłonie wykonywały skomplikowane ruchy do momentu kiedy nie stanęła prze de mną. Nakazałam jej uklęknąć.

-A teraz masz mnie, przeprosić-rozkazałam głosem pełnym tryumfu.
-Nigdy-powiedziała i jakimś cudem się podniosła i zamachnęła na mnie tym samym widelcem. Spojrzałam się tylko na niego, a on poszybował z dala od zasięgu jej ruchów. Moja ręka sama ją dotknęła i poraziła.
-Posłuchaj mnie, suko!-powiedziałam do teraz leżącej na ziemi kobiety-Jeszcze raz nie będziesz mi wierzyć w moje umiejętności albo wypowiesz złe słowo w stronę mojej babci to nie będę się zastanawiać długo co mam z tobą zrobić-miałam dosyć tej baby.
-Może przejdziemy do gabinetu?-zaproponował Maurycy.
-Tak, ale do tego po proszę prócz drużyny i Dereka jeszcze sześć osób.

W gabinecie o dziwo był projektor na którym wyświetliłam wszystkie zdobyte informacje. Na ścianie światło  rzucało się inaczej, ale jeśli by rozszczepić je w powietrzu z kilkoma postaciami dało by to skutek jakbyśmy mieli większe wsparcie. Włączyłam jakiś obraz. Na którym ludzie stali w różnych odległościach wymazałam tło.

-Możesz mi powiedzieć co ty aktualnie robisz?-zapytał Timothy.
-Kate, nie wiem co ty wymyślasz, ale powinniśmy zająć się planem.
-Weźcie mi nie przeszkadzajcie przez chwilę. Tim otwórz północne okno-powiedziałam nie odrywając oczu od ekranu. Wstałam pospiesznie zza biurka dziadka.
-Nie wiem jaki sens ma bawienie się tym całym zdj-powiedział mój kolega.
-To patrz i się ucz-wzięłam projektor i rzuciłam obraz na przestrzeń co dało zamierzony efekt.
-Jesteś genialna!-krzyknął młody chłopczyk.
-Ta sztuczka da nam przewagę nad nimi. Nie będą atakować nas tylko postacie, które są iluzją-na mojej twarzy malował się triumf i wiedziałam, że jedynym sposobem dzięki, któremu wygramy będzie
opanowanie nowych zdolności przez drużynę.

poniedziałek, 1 grudnia 2014

~17~

-Słucham?
-Katherine, wiem, że nie masz pewnie teraz zbytnio czasu-powiedział Simon.
-Dokładnie nie mam czasu, więc jeśli chcesz teraz gadać jak za mną tęsknisz i się o mnie martwisz to odpuść-rzekłam znudzonym głosem.
-Kate tu wcale nie chodzi o nas!-krzyknął.
-Simon uspokój się i gadaj co się stało-powiedziałam, a w moim głosie odnalazło się zniecierpliwienie.
-Elizabeth została porwana. Łowcy z Krein przyjechali do Piknei i po prostu bez mówienia o swoich rozkazach ją porwali.
-Co?!-wykrzyczałam z taką siłą, że szyby w oknach się zatrzęsły.
-Spokojnie.
-Ty mi mówisz, że ja mam być spokojna-krzyczałam, wyszłam z pokoju zatrzaskując za sobą drzwi z wielkim hukiem-Posłuchaj jeśli Eli spadnie chociaż jeden włos z głowy pożałujesz, że się urodziłeś-weszłam z rozmachem do jadalni, ze stołu porwałam bułkę i jabłko. Ignorowałam zaciekawione spojrzenia innych ludzi.
-Katherine to nie moja wina. Wiem, że jesteś wściekła, ale to nie powód to wyżywania się na mnie. Dzwonie do ciebie tylko po to abyś wiedziała. Mam świadomość tego, że Elizabeth nie jest ci obojętna i jest twoją przyjaciółką. Siedzimy w tym wszyscy razem, a ja nie mam zamiaru zostawić jej na pastwę losu. Mimo, że nie przepadam za nią-powiedział, a ja się nie lada się zdziwiłam słysząc jego zdania.
-Wiesz co u niej?-powiedziałam wracając do mojego pokoju. Miałam gdzieś to, że co chwila ktoś pukał do drzwi. Nie miałam teraz na to czasu. Chciałam jak najszybciej uwolnić moją przyjaciółkę z rąk tych parszywych łowców. Otworzyłam laptopa i zaczęłam grzebać w oprogramowaniu namierzającym ludzi.
-Wiesz torturują ją. Mówią, że wie gdzie jest Wszechmogąca-zamarłam, czyli wiedzą o mnie-W tym momencie cieszę się, że wyjechałaś. To mogłabyś być ty, a wtedy ujawnił bym się, ponieważ nie byłbym w stanie patrzeć na twoją krzywdę-skąd oni wiedzą, że ona zna panią czterech żywiołów? Chwila o czym on mówi? O tym, że cieszy się, że wyjechałam i nie musi patrzeć na moją krzywdę? Chyba tak.
-Simon to nie jest sytuacja adekwatna do flirtów. Teraz nie jest czas na nasze sprawy rozwiążemy je kiedy indziej-pukanie do drzwi stawało się coraz bardziej natarczywe. Doprowadzało mnie to do szału-Poczekaj chwile, bo ktoś dobija się do drzwi.
-Do jakich drzwi?! Gdzie ty do licha jesteś?-wykrzyczał Simon do słuchawki.
-Czego?!-powiedziałam otwierając drzwi na szerz.
-Kate, wszystko dobrze?-spytał Tim.
-Nie nic nie jest dobrze. Zostaw mnie doż cholery!-wykrzyczałam mu w twarz i zatrzasnęłam drzwi.
-Kto to był?-zapytał.
-Nie ważne. Simon kontynuuj sprawę Elizabeth-poprosiłam.
-Kate, proszę cię nie odtrącaj mnie.
-Simon to nie tak. To wszystko jest takie pogmatwane. Teraz do tego wszystkiego doszła Elizabeth. Mi już powoli zaczyna brakować sił do walki, a wiem, że nie mogę się poddać, bo stawka jest zbyt wysoka-odetchnęłam.
-Damy radę, razem-na te słowa aż się uśmiechnęłam.
-Dziękuje, że jesteś.
-Nigdzie się  nie wybieram. Posłuchaj Elizabeth zostanie przewieziona do głównego ośrodka. Do Krein w Harlingen będą z nią jechać przez lasy. Tam będzie szansa by ją odbić. Nie wiem gdzie jesteś, ale musisz się tam znaleźć.
-Z tym akurat nie będzie problemu-powiedziałam.
-Jesteś w Harlingen? Wiesz jakie to nie bezpieczne. Ty myślisz choć trochę!-wykrzyczał.
-Człowieku umiem o siebie zadbać. Poradzę sobie. Zresztą nawet nie wiesz dokładnie gdzie jestem, a się wypowiadasz.
-Dobrze rozumiem-powiedział-Spróbuje się wkręcić na eskortę przewozu Eli.
-Ani mi się waż, jeśli się ujawnisz możesz zapomnieć o powrocie do świata Łowców. 
-Ale....
-Nie ma żadnego ale. Simon obiecaj mi, że tego nie zrobisz. Nie zjawisz się w pobliżu całej tej akcji. Jesteś jedyną osobą, która może mi zdradzać plany łowców. To jest punkt dzięki, któremu mam przewagę nad nimi. Rozumiesz? Nie wolno ci. Wiem, że to będzie trudne, ale dasz sobie radę-powiedziałam choć sama nie wierzyłam, ze ja sobie z tym dam radę-Ilu ich jest?
-Czterech. Kate to nie jest dobry pomysł żebyś zmierzyła się z nimi sama. Są zbyt dobrze wytrenowani.
-Nie będę sama-kłamałam, ale wiedziałam, że to jedyne wyjście aby zakończyć tą rozmowę-Daj mi numer do jednego z łowców, którzy będą z nią jechać. Będę mogła ich namierzyć.
-Zaraz wyśle ci sms z nim. Uważaj na siebie i muszę kończyć oraz wrócić do Piknei, bo długo mnie tam już nie ma. W lasach będą tak koło 21 nazajutrz.
-Dziękuje.
-Uważaj na siebie.

To były ostatnie słowa jakie usłyszałam, a później był tylko już przerywany sygnał. Nie wierzyłam, że to wszystko się dzieję. Nie miałam już siły. Uroniłam jedną łzę, ale tylko jedną. Wiedziałam, że teraz muszę być silna dla Elizabeth. Jednak po chwili wiedziałam, że aby osiągnąć wewnętrzny spokój muszę znaleźć się w lesie sama ze sobą. Szybko odszukałam pas w którym mogłam pochować wszystkie noże. Kilkoma sprawnymi ruchami związałam włosy w kitkę i nie zastanawiając się dłużej nad tym co robię wyszłam z pokoju. Skierowałam się do wyjścia. Miałam gdzieś czy ktoś to widzi czy nie. Wiedziałam, że muszę rozładować jakoś emocje żeby zacząć trzeźwo myśleć. Pomimo butów na podwyższeniu biegłam po błotnistych ścieżkach w stronę lasu . Wiatr i deszcz ciągle wzmagały na sile, ktoś krzyczał moje imię, ale ja nie zwracałam na to najmniejszej uwagi. To nie miało znaczenia. Kiedy byłam wystarczająco daleko od ulicznego gwaru oparłam się o drzewo ciężko oddychając. Nogi niemiłosiernie bolały mnie od butów, a mokre ubranie nieprzyjemnie lepiło się do mojego ciała. Teraz nadeszła pora na chwilę słabości. Musiałam oczyścić umył na wszystkie możliwe sposoby.

Gdybym odebrała ten cholerny telefon wcześniej Elizabeth nie była by torturowana. Może gdybym nie wyjechała do tego zdarzenia by nie doszło. Na pewno by nie doszło. Nie wróciła by od dziadków tylko została tam. Czemu trzymałam ją z dala od siebie? Kiedy ona wyjawiła mi swoje najskrytsze tajemnice. Zaufała mi, a ja.... Cóż nie ja tak nie potrafiłam, ale to mój błąd. Teraz muszę go jakoś rozwiązać bez względu na koszty. Kiedy myśli krążyły coraz szybciej z piersi wyrwał mi się krzyk, który idealnie opisywał moje piętrzące się emocje. Nie mogłam już inaczej. Patrzyłam się błędnie na otoczenie, jednak w mózgu pozostawała pustka. Nie miałam pomysłu jak pokonać łowców i odbić moją przyjaciółkę. Teraz muszę sprawdzić czy nadal umiem trafić nożem w określony punkt. Wyjęłam pierwszy nóż i trafiłam idealnie. I kolejny, następny mogłabym tak w nieskończoność, jednak kiedy rzuciłam ostatnim ostrzem na jego trajektorii lotu pojawił się Tim. ZATRZYMAJ SIĘ! Krzyknęłam w myślach, a rękami zrobiłam ruch jakbym chciała go złapać. Nie mam pojęcia jak mi się to udało. Kolejny gest wykonałam jakbym go przyciągała, a ten wrócił do mojej ręki.

-Wow! Jak to zrobiłaś?-zapytał wciąż przerażony przyjaciel.
-Nie wiem-spojrzałam na kolejny nóż i skupiłam się na nim, wykonałam podobny ruch, a on powrócił do mnie.
-Jesteś niesamowita.
-Szkoda, że tego nikt nie docenia i ja zresztą też. Jednak teraz to nie ważne. Nowa umiejętność mi się przyda. Szczególnie przy nadchodzącym wydarzeniu.
-Chwila co się dzieje? Opowiadaj-poprosił, a ja znowu cisnęłam nożem w drzewo.
-Co się dzieję? Porwali Elizabeth, moją najlepszą przyjaciółkę, a ja no cóż muszę ją odbić. To wszystko z mojego powodu, bo musiałam się urodzić jako Wszechmogąca i Krein chcę z niej wyciągnąć kim jestem i gdzie się znajduję. Szkoda, że nie wiedzą, że jestem pod ich nosem-powiedziałam ciskając kolejnym ostrzem w to niewinne drzewo.
-Łowcy to palanci. Powiedz mi kiedy i gdzie mam się stawić aby skopać im dupę?
-Nie ma opcji. Nie idziesz-zaprzeczyłam stanowczo.
-Ty nie masz nic do gadania. Nie puszczę cię tam samej.
-Tim! Dosz cholery nie rozumiesz, że mogę zginąć i ty też. Wiesz jako jedyny o tym, więc jak nie wrócę to powiemy o tym reszcie.
-W naszym domu nie ma takiego czegoś.
-Gościu, ja nie należę do waszego domu. Zrozum to! Wyraziłam swoje zdanie na ten temat i nie masz nic do gadania-powiedziałam zbierając noże.
-Dobra teraz jest kolacja, więc zaraz cały instytut się o tym dowie.
-Timothy, nie!

Jednak mój krzyk nie zdał się na nic. Ruszył biegiem w stronę domu. Nie wiedziałam co robić. Postanowiłam go za wszelką cenę wyprzedzić. Jednak nawet dla maga powietrza w szpilkach. Nie chciałam go atakować. Niestety kiedy dotarłam na miejsce wskakując przez okno nie miałam wyboru. Zrobiłam ruch jakbym wyjmowała noże z pochwy, a one uniosły się na moje wezwanie. Następnie wykonałam gest jakbym chciała nimi w niego pchnąć.

-Ani słowa więcej!-rozkazałam.
-Bo co?-zapytał z kpiną, ale mnie wcale nie było do śmiechu.
-Bo cię podziurawię-jedna osoba wstała ze od stołu jednak ja nie robiłam sobie z tego nic. Nawet strumień ognia nie zrobił na mnie wrażenia. Skupiłam się na jej umyśle i nakazałam usiąść. Przesłoniłam wszystkie inne myśli. Jej umysł był w moim posiadaniu. Czyżbym przez stres otwierała się na nowe możliwości.
-Coś ty zrobiła mojej babci?!-wykrzyczał blondyn.
-Przesłoniłam jej myśli jednym wyraźnym rozkazem. Ktoś jeszcze chcę się ze mną mierzyć?-zapytałam z pogardą.
-Kate, proszę cię uspokój się-głos zabrał Maurycy.
-Nie!
-Dlaczego?-zapytał tym swoim monotonnym głosem.
-Bo nie możecie zostać wtajemniczeni w to co zamierzam zrobić i przez przypadek wygadałam się Timowi!
-Co ci powiedziała?-odezwał się, ale nie do mnie.
-Słowo, a pożegnasz się z życiem!-krzyknęłam.
-Kate, proszę-powiedział chłopiec, którym ostatnio się opiekowałam. Widząc jego przestrach opuściłam broń i przywróciłam panowanie nad umysłem kobiety.
-Przepraszam-powiedziałam-Tim nie mieszaj ich w to, to moja walka-chciałam wyjść.
-Kate idzie sama walczyć z łowcami z...-nie zdążył dokończyć, bo powaliłam go na podłogę.
-Co ja przed chwilą powiedziałam! Naucz się słuchać ze zrozumieniem-podciął mi nogi, a ja z głuchym łoskotem upadłam na posadzkę.
-Chcesz się bić?
-Tak!-rzuciłam wyzywająco, zsuwając z nóg niewygodne szpilki.
-Kate, wystarczy!
-Nie, dziadku. Wkurza mnie-rzuciłam przyjmując postawę obronną.
-A ty nie pójdziesz sama walczyć z Łowcami!-powiedział-Teraz mi powiesz o co chodzi albo odeśle cię do domu.
-No teraz to mnie rozśmieszyłeś. Mogę w każdej chwili zaślepić moim rozkazem wszystkich tych ludzi, a ty myślisz, że twoje krzyki i groźby pomogą?-no on sobie chyba kpi.
-Czemu taka jesteś?
-Bo wiem, że przez walkę z nimi możecie zginąć, a to moja wina, że Eli została przez nich porwana. Nie wasza. Więc łaskawie pozwólcie mi działać i nie przeszkadzajcie mi.
-Nie ma takiej opcji-powiedział Maurycy.
-Czy do ciebie zawsze musi należeć ostatnie zdanie?-byłam zdeterminowana w tym co robię . Nie miałam zamiaru tym razem odpuścić.
-Tak.
-Tym razem tak nie będzie. Nie mam zamiaru was w to wplątywać.
-Za późno-powiedział Tim.
-Na nic nie jest za późno. Jeśli komuś z was stało by się coś, ja bym sobie tego nie wybaczyła.

Po tych słowach nie czekałam na dalszą sprzeczkę. Po prostu opuściłam tą przeklętą jadalnie. Przez resztę czasu wyłączyłam się na to co do mnie mówili. Miałam tylko jeden cel odbić Eli. Nic innego się nie liczyło.

niedziela, 21 września 2014

~16~

*Katherine*
Nie wiem co się stało, ale Elizabeth wydawała się zaniepokojona moim wyjazdem. No w sumie ma racje, nie wie gdzie jestem, z kim i nie ma pojęcia czy jestem w stu procentach bezpieczna. Jednak czy ja byłam kiedykolwiek bezpieczna w pełni. Nigdy. Teraz chyba jestem najbliżej tej setki. Mam dom, który będzie mnie bronił, ale czy to mnie zadowala. Wystawianie innych na porażkę, która prawdopodobnie nastąpi. Wcześniej czy później przegramy, ale czy dobro zdoła się podnieść? Czy magowie znajdą w sobie tyle determinacji aby stawić czoło czającemu się niebezpieczeństwu. Czy to możliwe? Nie wiem, ale jedno mogę powiedzieć na pewno. Zrobię wszystko co w mojej mocy żeby ich od tego uchronić. Jeśli nie dam rady to zmobilizuję ich do ponownej walki o wolność, bo kto nie chcę mieć dostępu do własnej woli. Tylko osoba psychicznie od innych nie buntuje się przez byciem zależnym od innych.

Teraz jednak czekało mnie inne wyzwanie. Szczera rozmowa z moim dziadkiem w której poznam całą historie Maurycego i Dafne. Jednak czy ja tego chcę? Czy mam prawo zagłębiać się w życie prywatne Dafne? Nie wiem, ale cóż to mi chyba pomoże odkryć odpowiedzi na kłębiące się we mnie pytania. Trzęsącą ręką otworzyłam drzwi od gabinetu, ale jego tam nie było. Jednak nie chciałam się teraz wycofać wiedziałam, że już zaszłam za daleko w tej historii aby teraz zwyczajnie odpuścić. Maurycy jest mi winny odpowiedzi i wyjaśnienia jak to jest, że babcia mi nigdy o nim nie opowiadała. Dlaczego ją tak cenili, ale i również czemu przyjechała do tego domu będąc blisko Heretet. Wszystko to było zawiłe, pogmatwane. Tworzyło labirynt pytań, a większość odpowiedzi okazywało się być ślepymi uliczkami. Czułam, że to wszystko z każdym dniem zaczyna mnie przerastać i pewnego dnia nie dam rady, ale nie chciałam teraz rozmyślać nad tym ponurym scenariuszem. Nie miałam na to ochoty.

Podeszłam ostrożnie do biurka mojego dziadka. Było wykonane z ciemnego drewna. Gdzie nie gdzie widniały wyżłobione magiczne znaki. Fotel również nie wyglądał jak krzesło w zwyczajnych biurach. Przypominał bardziej tron dla przyszłego księcia. Jednak z tych wszystkich ciekawych i fascynujących rzeczy mój wzrok przykuł jeden drobiazg, a mianowicie zdjęcia. Oprawione w ozdobną ramkę. Widniała na niej twarz osoby, którą tak dobrze znałam. Była uśmiechnięta, szczęśliwa i beztroska. Myśli zaczęły coraz bardziej nacierać na mój umysł, a ja nie miałam już siły. Opadłam na fotel. W gardle miałam gulę nieporozumień i goryczy, której nie mogłam przełknąć. Świat przed oczami tracił ostrość, a po polikach spłynęły pierwsze łzy. Opuszkami palców przejechałam po chłodnej szybce od fotografii nakreślając czuły ruch gładzenia po twarzy. Nigdy nie widziałam mojej babci tak szczęśliwej jak na tym zdjęciu. Odkąd pamiętam jej oczy przepełniał żal i smutek. Nigdy tego nie dostrzegałam, ale teraz widzę to wyraźnie. Podciągnęłam kolana pod brodę i patrzyłam się na fotografię płacząc. Przy mnie jej twarz była tylko namiastką szczęścia, a tu widziałam ją tak prawdziwą. Teraz dopiero zdaję sobie sprawę, że jej tak naprawdę nigdy nie znała. Ludzie ponoć mają wiele twarzy, niestety nie przypuszczałam, że Dafne też taka jest, a jednak.... Może to nie tak, może po prostu chciała mnie przed tym wszystkich chronić do swoich ostatnich dni. Jak widać udało jej się. Jednak z nią to wszystko byłoby dla mnie łatwiejsze. Usłyszałam pukanie do drzwi, ale nie mogłam wydać z siebie żadnego głosu. Kłąb smutku nie pozwalał mi na to. Potem tylko ciche skrzypnięcie, a w drzwiach pojawił się Timothy.

-Maurycy, chciałem cię powiadomić...-jednak kiedy mnie zobaczył zamilkł i jeszcze raz omiótł spojrzeniem całe pomieszczenie.
-Mam mu coś przekazać?-starałam się żeby mój głos zabrzmiał naturalnie, jednak mi się nie udało.
-Kate? Wszystko w porządku?-zapytał niepewnie podchodząc do biurka.
-Tak, nic mi nie jest w porządku. Zostaw mnie-powiedziałam, ale głos mi się łamał.
-Nie zostawię cię, nawet nie masz o czym marzyć-powiedział przysuwając do siebie fotel. Z taką łatwością, że aż się zdziwiłam.
-Wyjdź-rozkazałam. Boże wrodziłam się do dziadka czy jak?
-Nie-powiedział i ukucnął prze de mnę-Opowiadaj.
-Nie mam o czym. Masz mnie zostawić w tej chwili!-rozkazałam. Jednak kiedy krzyczałam do pomieszczenia wszedł Maurycy. Popatrzył się na mnie, ale nic nie odpowiedział i wskazał na drzwi. Tim bez słowa się podniósł i wyszedł. Szczerze nie wiedziałam czego mogę spodziewać po moim dziadku.
-Masz-powiedział podając mi pudełko z chusteczkami.
-Dziękuje-odpowiedziałam-Wiem, że nie powinnam płakać i to jest oznaka słabości, ale nie daję sobie już rady.
-Katherine-powiedział i pogładził ręką po moich włosach-Płacz nie jest oznaką słabości, tylko bezsilności lub chwilowego zagubienia. Wiem, że nie jesteś bezsilna. Więc powodem musi być chwilowe nie znalezienie wyjścia z sytuacji. Co się stało?
-Nie będę ci się użalać nad sobą. Nie wiem jakie zamiary masz co do mnie.
-Nie mam żadnych zamiarów-powiedział przysuwając sobie drugie krzesło. Kompletnie zapomniałam, że siedzę w jego fotelu-Jesteś dla mnie ważniejsza od wszystkich osób na ziemi. Nie miałem pojęcie, że Dafne miała syna. Nie miałem od niej żadnych wiadomości chodź próbowałem się z nią skontaktować na wszystkie możliwe sposoby. Teraz kiedy patrzę na ciebie wiem czemu tak było. Chciała cię uchronić zresztą jak zawsze ona próbowała chronić wszystkich. Jesteś bardzo do niej podobna-w tym momencie zatrzymał się i spojrzał na zdjęcie z takim uczuciem, którego ja tak pragnęłam, a miałam świadomość, że nigdy go nie poznam i nie przeżyję czegoś takiego na własnej skórze.-Kochałem ją. Nadal ją kocham i nie mogę pogodzić się z jej śmiercią-w jego słowach było słychać tylko ból i cierpienie.
-Ja też kocham ją nadal i nie dopuszczam do siebie, że nie usłyszę już nigdy "Uważaj na siebie" kiedy wychodzę z domu, ale moja dusza sobie sama to powtarza. Nie umiem tak po prostu zapomnieć o tak ważnej osobie w moim życiu.
-W tym fotelu odkąd ja zacząłem rządzić mogła zasiadać prócz mnie tylko ona. To miejsce jest traktowane przez wszystkich w Fewius jak świętość i siadają tu tylko osoby, które dostaną zezwolenie. Nie wiem dlaczego tak jest to po prostu tradycja. Jesteś drugą osobą na świecie, której na to pozwalam i nie mam jej tego za złe. Pasujesz do tego miejsca-powiedział ocierając kciukiem łzę z mojego policzka.
-Dziadku mogę się dowiedzieć jak wy się w ogóle poznaliście?-zapytałam. Miałam dość już tego pytania. Maurycy spojrzał w okno za którym szalała ulewa. Nie miałam pojęcia jak zabrzmi odpowiedź, ale z pewnością chciałam ją poznać.
-Zaczęło się to wszystko w lesie po którym biegałaś-zatrzymał się na chwile jakby szukał odpowiednich słów-Była cicha marcowa noc. Magowie dostali informacje, że do Krein przywieźli niezwykle utalentowaną panią wody, która wcale nie chcę stać się Łowcą. Mój ojciec Richard zebrał drużynę w której byłem ja. Mieliśmy ją odbić z lochów akademii. Wszystko było by zgodne z planem gdyby nie fakt, że twoja babcia uwolniła się sama. Znalazłem ją przez przypadek w lesie. Leżała na ziemi była przemoczona. Jej ciało wyglądało jakby właśnie stoczyło walkę z samą sobą. Kiedy odwróciłem ją by ujrzeć jej twarz. Wiedziałem, że to właśnie takiej osoby szuka się  życiu. Miałem pewność, że to właśnie jej szukaliśmy. Więc przyniosłem ją tutaj. Leczyliśmy ją, a ja czekałem aż się obudzi. Siedziałem przy jej łóżku non stop nie bacząc na zdanie innych. Wtedy wszystko przestało mieć dla mnie znaczenie. Ważna było tylko ona. Kiedy się obudziła. Starałem się jak mogłem żeby niczego jej nie zabrakło-znowu zatrzymał się, a na jego twarzy nie widziałam żadnych uczuć. Wiedziałam, że się powstrzymuję aby się nie rozkleić.
-Wiem, że mówienie o tym jest bardzo trudne, ale to mi  pomoże rozwikłać te wszystkie nieporozumienia związane z nią. Zamknę chociaż jedne sprawy i będę mogła zająć się kolejnymi. Może wtedy uda mi się spełnić przepowiednie-powiedziałam i wtedy po raz pierwszy poczułam z nim jakąś nić połączenia. Nie wiem co to było, ale wydawało mi się dziwne. Nie wiem czy takie coś jest możliwe i czy w ogóle istnieje. Może mój mózg zaczyna wariować.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę, że mnie odnalazłaś-wtedy usłyszałam kroki na korytarzu były dość szybkie i nerwowe.
-Za trzy, dwie, jedną-dziadek nie wiedział co ja odliczam, lecz po chwili drzwi otworzyły się z hukiem i do sali wpadła rozhisteryzowana kobieta.
-Maurycy jak śmiesz! Ona dopiero co tutaj przyjechała, a ty już ją traktujesz z wyższością. Do tego siedzi w twoim fotelu! Myślałam, że zapomniałeś o tej wywłoce, a tu pojawia się rzekoma wnuczka i myślisz, że wszystko będzie dobrze. Że ona zasługuje na lepsze traktowanie niż ja. Jak możesz!-wykrzyczała, a jej oczy płonęły z gniewu.
-Przepraszam ja ty nazwałaś moją babcię!-wykrzyczałam zrywając się z miejsca. Zmierzyłam kobietę nienawistnym spojrzeniem.
-Helen uspokój się-zagrzmiał Maurycy.
-Wywłoką! Ogłuchłaś! Sama nie jesteś lepsza. Wyglądasz na dziwkę tak samo jak i ona!-o nie tego było już. Przestałam myśleć o tym, że mogę ją skrzywdzić. Po prostu cisnęłam w nią strumieniem ognia, jednak się obroniła.
-Posłuchaj mnie, suko! Możesz mnie obrażać, ale powiedz jeszcze jedno złe słowo o Dafne to cię zabiję-wokół siebie czułam cząsteczki materii, jakbym przez chwilę mogła się nią stać.
-Dafne była zdzirą i tego nie zmienisz-jeden potężny podmuch powietrza rzucił nią o ścianę, a ja w mgnieniu oka znalazłam się przy niej. Sama nie wiem jak to możliwe. Podniosłam ją z ziemi za gardło. W jej oczach widziałam strach.
-Jeszcze coś masz mi do powiedzenia-powiedziałam szyderczo i tryumfalnie.
-Nie mogę oddychać-wychrypiała.
-Kate! Przestań-powiedział dziadek, który nieusilnie próbował mnie od niej odepchnąć-Dosyć!

Wtedy do mnie dotarło, że zaraz zabiję tą kobietę. Puściłam ją, a ona osunęła się po ścianie opadając na ziemie. Spojrzałam się na nią z nienawiścią. Spojrzałam na Maurycego pop czym obróciłam się i wyszłam z pomieszczenia. Miałam dosyć wszystkich i wszystkiego. Nie miałam już siły walczyć z tym wszystkim. Wróciłam do pokoju w którym skierowałam się pod gorący prysznic. Nie chciałam teraz nikogo widzieć, miałam dosyć ludzi. Chciałam się zakopać w kłębku smutku i nic nie robić. Po prostu pozostać sama ze sobą i swoimi myślami, którymi nie chciałam się z nikim dzielić. Jednak ostre pukanie do drzwi mi w tym przeszkadzało. Musiałam wyjść spod ciepłego prysznica. Owinięta ręcznikiem poszłam otworzyć drzwi, chociaż nie miałam ani cienia ochoty na towarzystwo. Byłam zła na wszystko i wszystkich nie chciałam nikogo oglądać.

-Czego-warknęłam kiedy ujrzałam Tima.
-Widzę, że przyszedłem nie w porę.
-Dokładnie-miałam ochotę go zabić, ale nie dosłownie irytował mnie. Zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem i założyłam ubrania.

Jednak po odebranym telefonie wszystko się zmieniło. Moja złość przerodziła się w istną bezsilność. Jedna głupia rozmowa zmieniła moje aktualne priorytety.

niedziela, 7 września 2014

~15~ "Kartka z pamiętnika Dafne"

5 marca 1965 roku


Wszystko poszło zgodnie z planem. Poczekałam w nocy aż strażnicy usną, a potem wodą z butelki rozcięłam kraty w oknach. Potem byłam wolna. Bez zastanowienia wyskoczyłam z wieży i wpadłam do lodowatej wody. Gdy tylko się wynurzyłam skierowałam twarz w stronę ośrodka i wykonałam ruch obiema rękami tak jakbym chciała się odbić od twardej nawierzchni. Co w rezultacie dało efekt taki, że znalazłam się na brzegu. Nie mogłam stracić ani chwili. Biegłam w nieznany las nie zastanawiając się nad niczym. Nie obchodziło mnie teraz nic po za moją wolnością. Jednak po godzinie nie ustającego biegu, a raczej imitacji jego. Ziąb spowił mnie do końca. Nie miałam już sił. Jednak nadal się nie poddawałam. Niestety kiedy się potknęłam i upadłam nie mogłam już wstać, a nicość pochłonęła mnie. 

Teraz leże przykryta kocem z kubkiem gorącej herbaty w ręku, ale nie byłam jeszcze w swoim domu. Znajdowałam się w Fewius. Jedynym domu gdzie znajdowali magowie, którzy chcieli przeciwstawić się Łowcą. Nie wiedziałam nawet, że takie miejsce istnieje. Jednak co bardziej mnie zaskoczyło to ich szacunek do mnie i mojej osoby oraz gościnność. Zastanawiające było to, że wiedzieli jak miałam na imię. Może w tym mieście każdy wie wszystko. 

Mimo tego, że tutejsi mieszkańcy byli dla mnie bardzo mili i się o mnie troszczyli. To ja nie mogłam się uśmiechać. Moje oczy, wyraz twarzy spowił smutek, który spowodował w moim życiu chłopak. Teraz wiem co to znaczy mieć złamane serce. Najpierw zawsze przychodzi smutek, a następnie pojawia się nienawiść połączona z gniewem, a raczej nie zliczoną wściekłością i agresją. Któregoś dnia przyjdzie czas na kolejne starcie z Thomasem. Wtedy na pewno będę gotowa. Mój ból psychiczny wróci do niego w postaci bólu fizycznego. Nie odpuszczę. Ten człowiek mnie wykorzystał i skrzywdził. Przez niego tracę wiarę w ludzi. 

Maurycy to dzieciak w moim wieku, który ciągle się na mnie gapi. Odkąd mnie przywieźli do Fewius łazi za mną. Gdzie bym nie była. To jest irytujące. On jest synem pana tego stowarzyszenia, więc muszę być dla niego miła. Jednak jego podejście do mnie zaczyna mnie wkurzać. Nie powiem pochlebia mi to, że skaczę koło mnie jak mu zagram, ale to jest z jednej strony żałosne. Przez niego nie mam nawet chwili na bycie samą ze sobą, chwili rozklejenia w której dam upust mojej słabości. Nie potrafię od tamtego wydarzenia płakać przy innych. Cenię tych ludzi, ale mam ich dość. Cackają się ze mną jak z jajkiem, a ja nie potrzebuję współczucia tylko wsparcia, którego teraz jest mi tak bardzo brak. 


Dafne






Kolejny rozdział pojawi się za tydzień, może dwa. Wiem, że rzadko ostatnio piszę, ale jest to spowodowane zmianą szkoły. Technikum to nie przelewki, ale postaram się pisać gdy tylko czas mi na to pozwoli.

czwartek, 21 sierpnia 2014

~14~

*Elizabeth*
Czuję, że coś jest nie tak. Katherine nie odpowiada na moje telefony. Odkąd wyjechałam nie mam z nią kontaktu. Boję się, że Simon ją wydał i wywiózł do Piknei lub co gorsza do Krein. Cały wyjazd byłam drażliwa. Wszyscy to zauważyli. Rodzice i dziadkowie pytali się o co chodzi, ale ja nie odpowiadałam. Nie chciałam aby wiedzieli co planujemy. W końcu to nie ich wojna i nie powinni się narażać. Nie mogłam wytrzymać aż któregoś ranka po prostu wstałam i zaczęłam się pakować.  Kiedy skończyłam ubrałam się i zabrałam kluczę do naszego domu, ale nie wiedziałam czy uda mi się dostać na czas. Miałam prawo jazdy, ale nie posiadałam samochodu.

-Elie dokąd się wybierasz?-zapytała moja matka. Jeszcze tego brakowało.
-Muszę wrócić do Meksyku.
-Co dlaczego?-odpowiedziała, a jej głos wyrażał absurd.
-Jeden z Łowców dowiedział się, że Kate jest Wszechmogącą i mam złe przeczucia.
-Jadę z tobą-zaskoczyła mnie, ale po chwili wróciło do mnie trzeźwe myślenie.
-Mamo to nie twoja walka. To nasze pokolenie zostało stworzone do tego żeby zwalczyć Łowców nie wasze.
-Nie chcę się spierać, a moi teściowie jeszcze się mną nie nacieszyli do końca-powiedziała to z sarkazmem-Masz-powiedziała i rzuciła mi kluczyki do swojego auta.-Uważaj na siebie.
-Jakby mogło być inaczej.

Wybiegłam z domu. Nie miałam zamiaru tracić ani chwili. Każda sekunda może być decydująca.

*Kilka godzin później*

Dojechałam do Meksyku. Od razu skierowałam się do domu Kate, ale jej nie zastałam. Postanowiłam wejść do niego za wszelką cenę może tam znajdę jakąś wskazówkę. Z łatwością wspięłam się na dach i otworzyłam okno na poddaszu. W domu nic się nie zmieniło. Tylko panowała denerwująca cisza, którą przerywało tylko tykanie zegara. Bałam się, że jak mnie przyłapię ktoś na szperaniu w nie swoim domu pod nie obecność domowników to będzie źle. Pomimo tego weszłam do jej pokoju i nic. Żadnych porozrzucanych ciuchów tylko nieskazitelny porządek. Jednak coś się zmieniło. Otworzyłam szafę i kilka szuflad. Świeciły pustakami. Czyżby wyjechała? Ale dlaczego mi nic nie powiedziała i czemu do cholery nie mam numeru do Simona. Jednak los mi sprzyjał na metalowej tablicy wisiała karteczka z jego numerem bez zastanowienia wzięłam do ręki telefon i wklepałam liczby. To wszystko robi się coraz dziwniejsze. Katherine wyjechała nic mi nie mówiąc nie oddzwania, a może jej się coś stało? Z moich zamyśleń wyrwał mnie głos Simona.

-Słucham?
-Witaj Simon z tej strony Elizabeth. Możesz mi łaskawie powiedzieć gdzie jest Kate?
-Jeśli sądzisz, że to moja wina to jesteś w błędzie. Nic jej nie zrobiłem. Spytaj się jej, bo mi nic nie powiedziała po prostu wyjechała i kazała ci przekazać żebyś się nie martwiła.
-Że co?
-To co przed chwilą usłyszałaś-powiedział bardzo spokojnie.
-Nic ci nie powiedziała. Nie próbowałeś się niczego dowiedzieć? I ty ponoć ją kochasz? Ja bez takiej wiedzy bym jej nigdzie nie puściła-powiedziałam, a teraz moje obawy urosły do poziomu hard.
-Sądzisz, że nie próbowałem się dowiedzieć-w jego głosie słychać było frustrację-To czy ją kocham czy nie to w nie twoja sprawa. Wiesz dobrze jaka jest Kate jeśli jej się czegoś zabroni, ona to zrobi z podwójną przyjemnością. Nie da jej się zatrzymać. Ona jest jak monster track i ty o tym dobrze wiesz. I jak masz dla mnie jeszcze jakieś oskarżenia to proszę powiedz-z jego głosu sączył się jad-Wyrzuć to z siebie może ci ulży.
-Ulżyło to by mi jak teraz bym ci dała w twarz.

Rozłączyłam się. Co za bezczelny typ. Co Katherine w nim widzi? To jest zwykły arogant. Myśli tylko o sobie. A Kate? Co ona sobie myśli? że jak powie Simonowi żebym się nie martwiła to tak będzie? O nie wręcz przeciwnie. Że po tym przez co razem przeszłyśmy będę umiała się tak po prostu nie martwić? Z drugiej strony zachowuję się jakby nie miała przyjaciółki, tylko byłaby zdana na samą siebie. To nieprawda. Ona wie o mnie wszystko, a ja... Cóż najwidoczniej wiem o niej tyle co nic. Tak nie zachowuje się przyjaciółka, ale pomimo tego nie umiem odpuścić. Dopóki nie dowiem się co u niej, a chociaż nie usłyszę jej głosu nie uspokoję się. Może miała wypadek? Może co gorsza Łowcy ją dopadli? Mój niepokój z każdym kolejnym nieodebranym połączeniem rósł.

Wyszłam z jej domu, ponieważ czułam się teraz tam jak intruz. Wsiadłam do auta i bez zastanowienia pojechałam na cmentarz na którym jak zwykle były pustki. Po ostatnim wydarzeniu z tymi typkami nie miałam jakiegoś problemu z wejściem na jego teren. Jednak mimo tego czułam, że coś jest nie tak, ale odrzuciłam od siebie złe przeczucia. Co mi może się stać? W sumie nic. Jestem silną panią ziemi i mam tego świadomość. Stanęłam na przeciw nagrobku Dafne. Co teraz wykombinowała Kate? Zapytałam w myślach płytę nagrobną, ale tak jak przypuszczałam nie dostałam odpowiedzi. No cóż tak to już jest, że rzeczy martwe nie umieją mówić. Wtem jednak ozwał się mój telefon. Rozsunęłam ekspres kieszeni i nie wierzyłam własnym oczom. Dzwoniła Kate. Miałam ochotę piszczeć z radości, ale zamiast tego przesunęłam tylko palcem po ekranie. Nie wiedziałam nawet jak zacząć tą rozmowę. Normalnie? Czy lepiej od razu obrzucać ją pytaniami? Myśli coraz bardziej kłębiły się w moim umyślę, a ja nie chciałam ich dalej zatrzymywać.  Mimo to nie umiałam wydusić z słowa. Po prostu nie potrafiłam.

-Elizabeth wszystko w porządku? Zapchałaś mi całą skrzynkę swoimi wiadomościami. Do tego setki sms'ów i nieskończona liczba nieodebranych połączeń. Coś się stało?-zapytała, a wtedy we mnie się coś uruchomiło.
-Czy coś się stało?! Ty mi powiedz. Nie dawałaś znaku życia przez tydzień i ty zadajesz mi to pytanie?!-mój zazwyczaj spokojny i przyjazny głos zmienił się w pełen zdenerwowania i złości-Wiesz jak ja się martwię?
-Nie masz powodu-Czy ona sobie ze mnie kpi?
-Ja nie mam powodu! Owszem mam. Odcinasz się kompletnie od de mnie. Nie wiem co się z tobą dzieję ani gdzie jesteś! I ty mi mówisz żebym się nie martwiła?! Ty mnie dziewczyno nie denerwuj jeszcze bardziej!-Jak Kate śmie! W moim umyśle wszystkie myśli krzyczały coraz głośniej.
-Beth mówię ci nie martw się. Jestem w bezpiecznym miejscu, bezpieczniejszym niż jakiekolwiek inne miejsce na świecie-odpowiedziała głosem pełnym monotonii.
-A możesz mi łaskawie powiedzieć gdzie jesteś?
-Jestem w Fewius, siedzibie mojego dziadka.
-Czekaj co? Odnalazłaś dziadka? I co to jest Fewius?
-To nie jest rozmowa na telefon.
-To powiedz mi gdzie mam przyjechać-odpowiedziałam z zdeterminowaniem.
-Nie mogę.
-Czemu? Nie ufasz mi?
-Ufam. Tylko tutaj panują inne zasady. Opowiem ci wszystko jak wrócę.
-A kiedy wrócisz?
-Jak znajdę odpowiedzi.
-Pokrzepiające-powiedziałam ze smutkiem. Ona mnie odtrąca albo naprawdę tam panują jakieś mega chore zasady.
-Wiem. Uważaj na siebie-powiedziała i w tym momencie zabrzmiała jak Kate którą znałam.
-Ty też.

Rozłączyłam się. Nie wiem czy ta rozmowa mnie uspokoiła czy zdenerwowała jeszcze bardziej. Sama nie wiem. Dobrze, że chociaż Kate jest bezpieczna. Nie może przecież się dostać w ręce Łowców. To chyba byłoby najgorsze co mogło by spotkać ten świat. Jednak teraz mam inne zmartwienie. Ktoś się do mnie zbliżał z każdej strony. Zaczęłam powoli obracać się żeby zobaczyć kto się do mnie zbliża. Jednak nikogo nie widziałam. Dopiero gdy byli kilka metrów od de mnie ich zobaczyłam. Jakby zmaterializowali się w powietrzu. Tylko jak to możliwe? Przecież to jest nie realne. Łowcy z każdą sekundą byli coraz bliżej. Było ich pięciu, ale wyglądali na bardzo silnych i wyszkolonych. Dam radę? Nie wiem, ale muszę zrobić wszystko co w mojej mocy żeby się obronić. Tupnęłam jedną nogą w ziemię tak, że wyrosła z niej ogromna kolumna, która wyrzuciła mnie w powietrze. Przez chwilę leciałam. Nie miałam nawet do kogo zadzwonić jedyną osobą była moja matka. Połączyłam się z nią, ale nie zdążyłam wypowiedzieć ani jednego słowa gdyż napastnicy znaleźli się już koło mnie. Padłam na ziemię żeby nie oberwać strumieniem ognia. Położyłam dłonie na wilgotnej trawie, a po chwili z ziemi wybiły się potężne kłącza, które oplatały i dusiły Łowców, ale nawet to nie dawało efektów. Jednak dało mi kilka sekund na ucieczkę. Biegłam ile sił w nogach przeklinając w myślach to, że zawsze odpuszczałam sobie w-f. Kiedy byłam dobrych kilkaset metrów od tych zakał społeczeństwa. Poczułam, że zaczynam się dusić. Nie mogłam złapać tchu i to nie przez wysiłek. Znowu musiałam polatać. Kiedy byłam w powietrze ktoś złapał mnie za talię i ściągnął na ziemie. Cisnęłam w niego z całej siły kamieniem, a w resztę drzewami czym się dało. Jednak i to nie dawało skutku. Czułam, że przegrywam, ale mimo to i tak gorączkowo myślałam co jestem jeszcze w stanie zrobić. Kiedy z każdej strony zostałam zaatakowana wykonałam koło siebie zaporę z kamiennych ścian. Nie wiedziałam jak długo ją utrzymam, ale to tylko kwestia czasu kiedy mnie dopadną.



Jak myślicie co stanie się z Elizabeth? Zginie czy też przeżyję? Czy Kate ją uratuję? A może ktoś będzie musiał się poddać woli Łowców żeby drugi był wolny?

piątek, 8 sierpnia 2014

~13~

Cały ten dzień był żenujący i okropny. Ciągle znajdowałam nowe pytania i żadnych odpowiedzi. Zasnęłam szybciej niż myślałam, a po kolacji zdążyłam się tylko rozpakować i umyć. Potem w moim umyśle nie było miejsca na nic innego po za snem.


Po przebudzeniu sięgnęłam po gumkę do włosów leżącą na szafce nocnej. Poszłam do łazienki gdzie umyłam zęby. Wróciłam do pokoju wyjęłam szarą bluzkę i dresy tego samego koloru oraz niebieskie trampki. Musiałam pobyć sama, najlepszym sposobem na wymknięcie się było bieganie. Od zawsze ta metoda działała. Z szuflady wyjęła naramienny pokrowiec na nóż. Wiedziałam, że w tym mieście roi się od Łowców i to nie takich przeciętnych. Tu są wszyscy wybitni. Jak ja mam sobie z tym wszystkim dać radę. Coraz więcej pytań i problemów, a nie widzę żadnego rozwiązania to wszystko jest jakieś pokręcone. Ale czy życie kiedyś było proste?

Trzeba się teraz jakoś stąd wymknąć do lasu, ale raczej nie ma ma stąd łatwego wyjścia. Spojrzałam na wyświetlacz mojego telefonu była szósta. Że co? Ja nigdy tak wcześnie nie wstawałam. Wzruszyłam ramionami i wyszłam przez starą furtkę. Wreszcie wolność. Żadnych ograniczeń. Szybko złapałam mój ulubiony rytm biegania, a kroki rytmicznie pobudzały kolejne komórki mojego ciała do życia. Nie wiem ile czasu minęło od kiedy wyszłam, ale kiedy wróciłam w Fewius budziło się życie. Wemknęłam się po cichu na jego teren nie zwracaj na siebie najmniejszej uwagi. Przemknęłam do pokoju jak duch. Kiedy nacisnęłam klamkę usłyszałam ciche kaszlnięcie za sobą.

-Czemu mi nie powiedziałaś, że idziesz biegać?-zapytał Timothy.
-Bo chciałam pomyśleć, a czy ja ci się muszę ze wszystkiego tłumaczyć?-oczywiście, że nie muszę nie ma na de mną najmniejszej władzy.
-Nie-odpowiedział smutno.

Bez słowa weszłam do pomieszczenia. W swoim pokoju wzięłam prysznic i szybko ubrałam się w brązowe rurki, beżowe wysokie szpilki, białą koszulkę i kremowy żakiet do tego spakowałam torbę. Miałam w niej piórnik pamiętniki Dafne i zeszyt w którym mogłam notować wszystkie rzeczy. Do kieszeni od spodni wcisnęłam telefon. W razie czego wzięłam portfel i dokumenty, a do szlufki ponownie przypięłam sztylet. Omiotłam wzrokiem pokój i stwierdziłam, że jestem gotowa do wyjścia. Zarzuciłam torbę na ramię, a po chwili zamknęłam dokładnie pokój. Zeszłam na dół i znowu natknęłam się na jadalnie gdzie wszystkie miejsca prócz mojego były zajęte. Po za tym znaczna większość była w pidżamach. Jej czy ci ludzie życia nie mają. Podążyłam na moje miejsce i powoli usiadłam.

-Witaj Dziadku-powiedziałam zabierając dwie bułki i kilka plasterków wędliny z najbliższego talerza.
-Dzień dobry. Możesz mi powiedzieć jakim prawem biegasz rano po lesie?! Tam jest pełno Łowców!-podniósł ton. O nie tak to nie będzie. Wstałam od stołu i skierowałam się do wyjścia. -Dokąd to!-powiedział, a potężna strumień wody zagrodził mi drogę.
-Wyzywasz mnie na pojedynek Maurycy?-powiedziałam z istną kpiną-Chyba nie chcesz się ośmieszyć-strumień zmienił się w małe odłamki lodu.
-Nie masz do mnie szacunku, a jesteś pod moim dachem.
-Przepraszam bardzo, a ty masz do mnie szacunek. Traktujesz mnie jak dziecko. Myślisz, że możesz na mnie wrzeszczeć z powodu tego, że jesteś genetycznie ze mną spokrewniony. Nie dziwię się, że Dafne wyjechała nie chciała być z takim gburem jak ty. To moje życie mam prawo robić co chcę. Mogę równie dobrze iść teraz do Krein i wyzwać na pojedynek ich przywódce, a ty nie masz prawa mi zabronić.
-Charakterek to ty z pewnością masz po niej-warknął.
-Wiem i jestem z tego dumna.
-Może tego nie rozumiesz, ale ja się o ciebie martwię i nie chcę aby moją wnuczkę spotkało coś złego. Dopiero co cię poznałem, a mogę cię utracić. Ty chyba nie wiesz ile twoja babcia dla mnie znaczyła. To cię oświecę była dla mnie wszystkim. Przy niej pieniądze nie miały znaczenia i nasze mocy też, mogłem być sobą. Po za tym nie uciekła od de mnie tylko była przywódczynią innego zrzeszenia magów panowała nad Serisem, a ja nie mogłem od tak zostawić Fewius-w mojej głowie pojawił się pomysł. Te klucze może są od tamtego domu. Wybiegłam z sali i popędziłam czym prędzej do pokoju po szkatułkę.Kiedy ją tylko wzięłam do ręki wybiegłam i podążyłam z powrotem do sali pełnej magów. Wyjęłam pęk kluczy.
-To są kluczę do Seris?-zapytałam.
-Tak.
-Kiedy je znalazłaś?
-Jak sprzątałam jej pokój-uśmiechnął się.
-No to teraz mamy znaczną przewagę nad Łowcami. W tym domu znajduję się Felion-wszyscy zaczęli bić brawa, a ja nie wiedziałam o co chodzi- również tam znajduję się Larsus-teraz rozpoczęły się wiwaty, a ja patrzyłam na nich zdezorientowana. Kiedy wreszcie ucichło.
-Czy ja powinnam coś wiedzieć?
-Dowiesz się kiedy będziesz gotowa. Muszę teraz pomyśleć. Timothy zabierz ją na zwiedzenie miasta czy coś-on wstał jak dobrze wytresowany piesek. Jej czy on zawsze się tak jego słucha.
-Nie mam ochoty-powiedziałam wpatrując się w nich lodowato-Macie tu bibliotekę może ona mi w czymś pomoże, bo ty dziadku jesteś beznadziejnym źródłem wiedzy-powiedziałam wywracając oczami. Mały chłopczyk, któremu wczoraj nalałam wodę wstał z miejsca i podszedł do mnie.
-Zaprowadzę cię. Jestem Derek-powiedział. Wyglądał na trzy może cztery latka, a już chodził i biegle mówił po angielsku. Zdumiewające ile taki mały człowiek może się nauczyć.
-Moje imię znasz. Derek może chcesz darmowy transport-powiedziałam wyciągając do niego ręce. On nic nie odpowiedział tylko wpadł mi w objęcia, a ja podniosłam go do góry. Spojrzałam na dziadka-Maurycy nawet dziecko wie, że lepiej mnie mieć za sprzymierzeńca niż za wroga-odwróciłam się i wyszłam. Pozwoliłam się mu prowadzić-Rodzice nie będą na ciebie wściekli, że poszedłeś ze mną?
-Nie. Oni są zdziwieni i stwierdzili, że jesteś dobra-jakie to dziecko jest słodkie. Pozwoliłam mu siebie prowadzić do drzwi od pomieszczenia zwanego biblioteką.
-Chcesz ze mną zostać czy wracasz do rodziców?-zapytałam.
-Pójdę ich powiadomić, że mogą jechać na swoje zakupy, a ty się mną zajmiesz prawda-powiedział i się do mnie przytulił.
-Jasne. Idź tylko powoli, bo nie chcę potem bawić się w pielęgniarkę-powiedziałam i postawiłam go na ziemi. Kiedy wyszedł usłyszałam za sobą szelest. Odwróciłam się gwałtownie-Timothy! Nie skradaj się do mnie-powiedziałam. Przekładając torbę przez ramię i rzucając na kanapę.
-Wiesz ile chłopaków chciało by aby taka dziewczyna jak ty bawiła się dla nich w pielęgniarkę-powiedział uśmiechając się.
-Oj masz brudne myśli-stwierdziłam. Odwracając się z powrotem do niego. Na co on tylko spojrzał się na mnie ponętnie, a ja się uśmiechnęłam.
-Pewnie nie tylko ja jeden.
-Pewnie nie-odpowiedziałam chociaż wcale tak nie myślałam.
-I ta skromność-podszedł do mnie bliżej. To się robi coraz dziwniejsze. No, ale cóż to co jest w Meksyku tam zostaję, a to co jest w USA jest teraźniejszością.
-Cóż....
-Cóż-złapał mnie za rękę.
-Nie powinieneś być tak posłuszny Maurycemu-dodałam.
-Wiem. Dla ciebie mogę to zmienić-pomniejszył odległość między nami. Zaczął się do mnie zbliżać.
-Timothy nie całuj mnie.
-Dlaczego?-spytał odskakując od de mnie zmieszany.
-Derek wraca-odpowiedziałam.
-Przejmujesz się dzieckiem?
-Tak. Maurycy jeszcze dostał by większej obsesji i co wtedy-powiedziałam.

Resztę dnia spędziłam na szperaniu w bibliotece i opiekowaniu się małym Derkiem. Ten mały chłopczyk był grzeczny, że prawie nie zauważałam jego obecności. Rozumiał o wiele więcej niż inni w jego wieku, a umiejętnościami bycia magiem ziemi przewyższał wielu. Wcale nie zachowywał się jak trzy latek. Wzięłam kilka książek i zeszyt. To wszystko było jakieś pokręcone. Każda odpowiedź prowadziła za sobą labirynt nieporozumień. Zaczęłam czytać i zapisywać w skrócie ważne informacje. Po kilku godzinach miałam dość. Mój mózg pulsował od nakładu wiedzy, ale dowiedziałam się chociaż co to jest Felion i Larsus. Taki postęp to już coś. Odłożyłam na chwilę książki i patrzyłam pustym wzrokiem w regał. W końcu na jednej z ksiąg ujrzałam znak, który już wcześniej widziałam. Tylko gdzie? Mój mózg przekopywał moje wspomnienia. Doznałam olśnienia. W pokoju gdzie niegdyś mieszkała moja babcia wisiał medalion z wyrytym tym samym kształtem. Wstałam i przesunęłam drabinę. Ciekawe co teraz odkryję? Może nasuną się kolejne pytania, a może znajdę odpowiedzi na nie dające mi spokoju i krzątające się po moim umyśle zdania zakończone znakiem zapytania. Stawiałam uważnie stopę za stopą uważając na ustawienie moich butów. Nie mogłam teraz z niej spaść, ponieważ na razie moje odkrycie musi zostać w tajemnicy. Sama nie wiem dlaczego, ale dopóki nie poznam całej historii między Dafne i Maurycym nie mam zamiaru mu zaufać. Ten człowiek jest zbyt tajemniczy abym mogła mu tak po prostu zaufać. Po za tym zachowuję się jakby miał na de mną władzę,a wcale jej nie ma.


Tak wiem, że nie dodałam na czas wpisu, ale ostatnio jestem zdezorganizowana.

piątek, 18 lipca 2014

~12~

Kiedy dojechałam na ranczo wujka Simona. Wyłączyłam silnik i spojrzałam na Simona.

-Mogę się pożegnać z końmi?
-Jasne. Są w stodole.

Wysiadłam z auta i się tam udałam. Żegnanie się z koniem na którym jeździ Elie i tata nie zajęło mi długo. Widziałam, że Diablo jest poddenerwowany, ale kiedy mnie ujrzał zarżał radośnie. Gdybym mogła wzięłabym go ze sobą. Nie chciałam go zostawiać. Jedyne co mogłam dla niego zrobić to przekazać mu w myślach "Spokojnie. Za jakiś czas wrócę po ciebie". Spojrzał się na mnie tymi swoimi wielkimi oczami. Wiedziałam, że zrozumiał. Dzięki magii ziemi mogłam się z nim tak porozumiewać. Powoli wyszłam z boksu i zasunęłam zasuwę.

-A więc to ty jesteś Kate?-zapytała Caroline wychodząc z ukrycia.
-W własnej osobie-odpowiedziałam starając się abym zabrzmiała przyjaźnie.
-Nie wiem co on w tobie widzi. Nie jesteś taka jak on-powiedziała. Wiedziałam, że ma na myśli byciu Łowcą, ale nic nie odpowiedziałam.
-Ty go nie pociągasz i tyle. Łaskawie się od niego odczep jak nie chcesz się jeszcze bardziej skompromitować-wycofałam się tyłem, a później pewnym krokiem poszłam do Simona-Z tą laską jest coś nie tak.
-Nie przejmuj się nią-powiedział przyciągając mnie do siebie i po czym złożył na moich ustach ognisty pocałunek. Po chwili go odwzajemniłam. Czułam, że ta zazdrosna Caroline patrzy i mnie to cieszyło-Uważaj na siebie.
-Zawsze na siebie uważam-powiedziałam, uśmiechając się. Zbliżył się do mnie i wyszeptał do ucha.
-Nie daj się zabić i pomyśl o tym co może się wydarzyć między nami jak wrócisz-jeszcze raz mnie pocałował. Oderwałam się od niego z uśmiechem na ustach. Wyjrzałam zza niego ona patrzyła tak jak myślałam.
-Na pewno będę myśleć co mnie może spotkać jak wrócę-obeszłam go, a po chwili wsiadłam do auta.


***Kilka godzin później***
Stanęłam pod zamkiem z fotografii. Harlingen to piękne miasto, a Fewius idealnie do niego pasował. Nie rzucał się w oczy i był postawiony na uboczu tak jak moje ranczo. Znajdował się koło lasu. Przed budynkiem znajdował się basen identyczny jak w starych czasach. Teraz było to oczko wodne. Bynajmniej tak przypuszczam. Zanim nacisnęłam przycisk wyjęłam z torby dwa sztylety w futerałach, które mogłam przypiąć do szlufek spodni. Teraz jestem gotowa. Nacisnęłam przycisk od domofonu dwa razy. Czekałam po chwili odezwał się głos.

-Słucham?-był ochrypły.
-Czy tutaj mieszka Maurycy Wood?-nie mogłam przyzwyczaić się do angielskiego akcentu.
-Kto mówi?
-Powiedz mu, że jestem wnuczką Dafne-magia powietrza pozwoliła mi usłyszeć co mówią.
-Timothy, idź po Maurycego już-chwila ciszy.
-Zaatakuj ją jeśli obroni się magią wody to znaczy, że nie kłamie-powiedział inny głos.
-Jasne.

To niby przyjaciele mojej babci. Jednak muszę jej zaufać to jedyna poszlaka, ale nie mam zamiaru przed nimi ukrywać, że jestem Wszechmogącą koniec zabawy. Wsiadłam do auta i czekałam aż brama się otworzy. Kiedy tylko to zrobiły wjechałam powoli na teren budynku. Wysiadłam powoli z wozu. Ciekawe z kim mam się zmierzyć. Najpierw zobaczyłam Maurycego, a za nim wyszedł jak mnie mam Timothy.

-Miło mi jestem Katherine Simons- chłopak zmierzał na mnie. Odsunęłam się od auta aby mieć miejsce na manewry.

Poleciał na mnie ogień. Rozbiłam go ręką, że mnie ominął. "Wiedziałem, że ona kłamie!" krzyknął Maurycy. Pchnięcie ręki do przodu sprawiło podmuch wiatru, a Tim poleciał na ścianę. Ruch ręki jakbym chciała złapać powietrze sprawił, że strumień wody poleciał na chłopaka. Napiętą wewnętrzną stroną dłoni skierowaną w jego stronę zamroziłam cząsteczki.

-Ty się śmiesz nazywać przyjacielem Dafne!-krzyknęłam do mężczyzny.
-To środki bezpieczeństwa-stwierdził spokojnym tonem-Nigdy mi nie wspominała, że jesteś Wszechmogącą.
-Serio musiałeś mnie atakować? Tym marnym magiem ognia, dziadku-powiedziałam dając szczególny nacisk na ostatnie słowo.
-Skąd o tym wiesz?-powiedział poruszony. Timothy się uwolnił.
-Nie radzę mnie atakować-odwróciłam się z powrotem do Maurycego-Jak to skąd to wiem. Dafne mi powiedziała. Skoro mi nie wierzysz-powiedziałam i otworzyłam bagażnik-Spokojnie-powiedziałam kiedy zobaczyłam, że ten żołnierzyk bacznie mi się przygląda. Znalazłam szkatułkę z listem i zdjęciami. Nie zamykałam jej na klucz. Wyjęłam zdjęcia i list. Czułam, że są nie ufni-Mam pewność, że znasz jej charakter pisma-mężczyzna kiwnął głową. Podeszłam do niego bardzo powoli-Proszę.-chwilę milczał, a ja czekałam. Praktycznie się nie poruszałam aby mnie nie zaatakowali.
-Ty naprawdę jesteś jej wnuczką-bacznie mi się przyglądał-Ona nie żyję?
-Tak. Nie dawno umarła. W dzień zakończenia szkoły-powiedziałam ze smutkiem.
-Przepraszam, że cię tak przyjęliśmy, ale to miasto jest pod rządami Łowców.
-Wiem tutaj znajduję się akademia Krein. To miejsce to Fewius, a ty tutaj dowodzisz. Największe zrzeszenie magów na ziemi.
-Jesteś tak samo mądra jak twoja babcia. Na długo przyjechałaś?
-Nie wiem. Szukam tutaj odpowiedzi na pytania, które nie dają mi spokoju.
-Chcesz mieszkać w pokoju, który niegdyś zamieszkiwała twoja babcia?-teraz zmienił się w miłego gościa aż mi się dziwnie zrobiło.
-A jest taka możliwość?
-Tak. Czekałem aż kiedyś przyjedzie tutaj z powrotem i jej pokój jest nietknięty. Timothy to pokój obok ciebie. Ten na końcu korytarza. Zaprowadzisz Katherine i pomożesz z bagażami-zeszłam po schodach z powrotem do chłopaka.
-Mam gdzieś przewieść auto?-zapytałam.
-Tak. Tam jest parking-aż do wejścia do pokoju nie zamieniliśmy słowa.-Przepraszam, że cię zaatakowałem-powiedział opierając się o futrynę.
-Nie ma za co mnie przepraszać. To ja powinnam cię przeprosić za pokonanie cię, ale nie jest mi przykro-powiedziałam lekkim tonem.
-Podoba mi się twoje nastawienie i ty też-powiedział.
-To miłe, ale mam...-zacięłam się przecież nie mam chłopaka.
-Masz chłopaka?-zapytał jakby kończąc moje zdanie.
-Nie. Chciałam powiedzieć, że mam mały mętlik w głowie-dokończyłam. On tylko w odpowiedzi się uśmiechnął.
-Chyba każdy by miał. Jestem pewny, że dasz sobie radę. Pamiętaj zawsze służę ci wsparciem-tym razem ja się uśmiechnęłam.
-To dobrze na pewno się przyda kiedy dojdzie do walki między mną, a Łowcami to na pewno zadzwonię.
-Idziesz z nami na kolacje czy chcesz się rozgościć?-zapytał.
-Idę, jestem głodna. Cały dzień jazdy jest męczący. Prowadź-powiedziałam zabierając mu klucz od pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i usłyszałam telefon, a na wyświetlaczu widniało imię Simon-Przepraszam cię na chwilę. Słucham?
-Dojechałaś szczęśliwie?
-Tak. Simon nie mam czasu teraz z tobą rozmawiać.
-Kate, nie wiem co się dzieję. Całowaliśmy się, a ty mnie zbywasz?
-Simon nie stawiaj mnie w takiej sytuacji. Nie masz prawa o mnie decydować. Nie przejmuj się. Wrócę, a wtedy może znowu ci zaufam. Teraz daj mi spokój muszę myśleć.-rozłączyłam się.
-Były chłopak?-zapytał mój towarzysz.
-Nie. To skomplikowane-posmutniał.-Ale teraz jestem tutaj i tylko to się teraz dla mnie liczy. To co działo się w Meksyku zostało tam.
-Skoro tak mówisz-chyba naprawdę zmieniam się w dziwkę, ale nie ważne Simon nie był moim chłopakiem i nim nie jest, więc tak naprawdę jeśli coś zajdzie z Timem to nic się nie stanie. On mi się podoba-Po kolacji może oprowadzę cię po tym miejscu?
-Jasne-odpowiedziałam z entuzjazmem. Przed nim nie musiałam mieć sekretów i byłam pewna, że jest po mojej stronie.

Czekała na nas istna uczta. Wszystko roznosiło silną woń, a mi aż pociekła ślinka. Nie wiedziałam, że mają tutaj służących, a może razem to przygotowują?W pomieszczeniu siedziało około trzydziestu może czterdziestu osób przy jednym wielki stole. Kiedy weszłam do pomieszczenia wszyscy przyglądali mi się z zaciekawieniem. Spojrzałam na Maurycego, a on zaprosił mnie abym usiadła po jego prawej stronie, ale po jego lewej stronie też było wolne miejsce. Otrząsnęłam się z chwili osłupienia, a po lewej usiadł Timothy. Nadal wszyscy się na mnie patrzyli. Ruszyłam pewnym krokiem na jedyne wolne miejsce na sali, a jednak tak zaszczytne.

-Dzisiaj mamy zaszczyt powitać moją wnuczkę Katherine-wszyscy spojrzeli się na mnie z niedowierzaniem-Mam zaszczyt przedstawić wam także Wszechmogącą-no teraz to dostali wytrzeszcza.
-Nie chcę mi się w to wierzyć-powiedział jakiś chłopak na moje oko był magiem powietrza.
-Widzę, że jesteś aroganckim i niezależnym magiem powietrza, ale brak ci rozwagi oraz zachowania swoich uwag dla siebie. Kiedyś będziesz miał przez to kłopoty.
-Skąd ty...-powiedział, ale nie dałam mu skończyć.
-Skąd wiem? Każdy mag ma styl zachowania, chodzenia, a nawet psychicznego nastawienia  do innych.
-Małe prawdopodobieństwo, że to ty jesteś Wszechmogącą-poparła go jakaś pusta blondynka przypuszczam mag ognia. Jest nieokrzesana.
-Niezłe masz poparcie dziadku u swoich sojuszników.
-Oni jak czegoś nie zobaczą to nie uwierzą-orzekł karcącym tonem, ale nie skierowanym do mnie tylko do pozostałych.
-Nie przejmuj się-orzekł Timothy.
-Może ktoś nalać mi wody-powiedział najmłodszy członek zgromadzenia miał trzy latka i siedział z rodzicami. Zobaczyłam dzbanek. Skupiłam się tylko na nim. Połączyłam dwa palce i narysowałam nimi półokrąg. Wodą cienkim strumyczkiem wlała się do kubka.-Dziękuje-powiedział i skinął do mnie z uśmiechem na ustach. Mój dziadek podłapał mój tryb działania.
-Kate otwórz okno-uśmiechnęłam się do niego. Wykonałam ruch jakbym chciała je popchnąć, a wybrane okno się otworzyło. To pomieszczenia wpadło nocne chłodne powietrze. Tim zdmuchnął pobliską świeczkę.
-Zapalisz?-powiedział uśmiechając się do mnie. Skupiłam na knocie mój wzrok, a on zapłonął radosnym płomieniem. Spojrzałam na wszystkich zebranych. Zamknęłam oczy i skupiłam się na ich umysłach.
-Nadal mi nie wierzycie, że jestem Wszechmogącą-przemówiłam w każdym umyśle na całej sali.
-Wow-powiedzieli wszyscy.
-Jak nauczyłaś się mówić w umysłach?-zapytał Wood z Timothym razem.
-Co to takie dziwne?-zapytałam.
-To rzadkość.
-Rzadkość to bycie Wszechmogącą.

Wszyscy wpatrywali się we mnie w osłupieniu, a ja zaczęłam jeść. To wszystko było dla mnie nowe. Nigdy nie miałam rodziny podobnej do mnie po za Dafne. Nie byłam w Stanach Zjednoczonych sama. Nie ukazałam mojej prawdziwej mocy i potęgi. Nie miałam tylu pytań i nigdy nie chciałam spełnić przepowiedni. Cóż od czegoś trzeba zacząć, a ja nigdy nie lubiłam prostych zadań.

wtorek, 8 lipca 2014

~11~

Kiedy wróciłam do domu. Odetchnęłam z ulgą. Musiałam pomyśleć, a najlepszym wyjściem na to w moim przypadku była pielęgnacja koni. Czym prędzej poszłam do stajni i zaczęłam czyścić wszystkie zwierzęta. Od czego są te klucze? Nie mam nawet najmniejszego pojęcia. Przecież nie mieliśmy żadnej ukrytej rezydencji. Przydałby mi się jakiś pamiętnik babci. Może to jest dom mojej babci, ale Dafne nigdy nie wspomniała mi gdzie on jest. Byłam bezsilna. Co ja mam dalej zrobić z Simonem? Nie miałam do niego zaufania. Bałam się, że mnie wyda. Na szczęście nie wiedział jeszcze, że jestem Wszechmogącą. Nie może się tego dowiedzieć dopóki nie zaufam mu na nowo.
Na takich przemyśleniach minęły mi trzy godziny. Nie miałam pomysłu co dalej zrobić z faktem znalezienia szkatułki z pękiem kluczy. Może jej pokój ma jeszcze jakieś wskazówki? Z tą myślą podążyłam do pomieszczenia. Przez długi czas nic nie znajdowała. Jednak kiedy sprzątałam w ostatniej szufladzie komody zobaczyłam poluzowaną deskę na podłodze. Szybko zbiegłam do garażu i wzięłam śrubokręt. Po czym wróciłam jak poparzona do wcześniejszego miejsca. Nie miałam pojęcia co tam odkryję. Czemu to wszystko musi być tak pogmatwane? Musiałam odsunąć komodę. Później z łomoczącym sercem. Znalazłam kolejny jej pamiętnik i następną szkatułkę. Kuferek posiadał mocny zamek. Powoli przesunęłam palcami po wykonanych na niej żłobieniach. Widniał tam wyraźnie znak wody i inicjały MW. Nigdy mi nie mówiła o kimś kto ma inicjały MW. Teraz dochodzę do wniosku, że tak naprawdę nigdy nie znałam mojej babci. Może ukrywała to wszystko prze de mną z jakiegoś konkretnego powodu? Czy może po prostu bała się o mnie. Niestety nie poznam odpowiedzi na to pytanie. Podniosłam ostrożnie jej pamiętnik i otworzyłam. Na pierwszej stronie widniało moje zdjęcie. Czułam się dziwnie może  to i dobrze, że siedziałam na podłodze, ponieważ moje siły zmalały i to znacznie. Przewróciłam na drugą stronę. Widniał tam tylko napisany przez nią tekst "Jeśli to czytasz. Znaczy, że mnie nie ma już na tym świecie..." w gardle poczułam uścisk jakby ktoś mnie dusił. Potrzebowałam chwili żeby dojść do siebie. Opuściłam wzrok na pisane litery jej pochyłym i pięknym pismem. " Kate nie martw się znam kogoś kto ci pomoże i wyjaśni wszystkie moje sekrety. Jeśli znalazłaś klucze otworzysz nimi szkatułkę, która była schowana razem z tym pamiętnikiem. Proszę wykonaj polecenie z listu dla mnie". Czułam się jakbym miała zaraz umrzeć, a to wcale nie prawda. Moje serce biło szybko, a ręce zaczęły się trząść . Dafne tak bardzo za tobą tęsknie. Wytężyłam swoją siłę woli i poszłam po kluczę. Znalazłam jeden mały pasujący. W szkatułce po za listem i kilkoma zdjęciami jakiegoś chłopaka oraz pierścionkiem nie było nic. Rozwinęłam kartkę.

"Droga Kate

Nie wiem ile czasu minęło od mojej śmierci, ale mam nadzieję, że mało. Wiem, że masz w głowie mnóstwo pytań, bo odkryłaś różne rzeczy, a nie wiesz do czego są. W szkatułce masz zdjęcia Maurycego Wooda on jest ojcem twojego ojca. Wiem, że nigdy o nim nie mówiłam, ale musisz mi zaufać. Kieruję on Fewius. Jest dobrym magiem możesz mu zaufać, ale musisz pojechać do Stanów dokładniej do Harlingen. Powołaj się na mnie będzie ci łatwiej się tam dostać.
Twoja na zawsze,
Dafne"

Boże jakie to jest zawiłe. Spojrzałam przez okno było ciemno, a zegar wybił północ. Wiedziałam, że muszę tam pojechać jak najszybciej. To na pewno da odpowiedzi na kłębiące się pytania. Wybrałam numer do Simona. Odebrał po drugim sygnale.

-Dasz radę przyjechać jutro rano po konie?-zapytałam, a mój głos wydawał mi się obcy.
-Dam. Co się stało?-zapytał.
-Nic poważnego. Muszę pojechać do jednego miejsca. Nie wiem na ile.
-Jechać z tobą?-zapytał z troską. Troszeczkę się uśmiechnęłam.
-Nie-krzyknęłam-To znaczy dam sobie radę sama. Dziękuje za troskę-wiedziałam, że trzymam go na dystans-Przekażesz Elizabeth jak wróci do miasta żeby się nie martwiła.
-Postaram się.
-Dzięki. Jestem ci winna przysługę.
-O której mam być?-zapytał.
-Ósma rano wydaje mi się idealna. Jeśli mnie nie będzie w stajni po prostu weź konie. Będę zajęta. Przyjadę do ciebie przed wyjazdem.
-Dobrze-w jego głosie wyczułam nutkę szczęścia.

Poszłam do pokoju i zasnęłam. Budzik nastawiłam na siódmą rano. Jutro czeka mnie długa podróż.

***Rano***
Budzik wyrwał mnie z krainy odpoczynku. Usiadłam na łóżku i przetarłam oczy. Nie martwiłam się moim wyglądem. Zeszłam na dół i wzięłam walizkę i torbę turystyczną ze sobą z powrotem na górę. Czułam się dziwnie pakując jakbym się zmieniała. Raczej nie ja tylko moje nastawienie do życia. Zaczęłam od ubrań. Moje ulubione ubrania szybko znajdowały się w walizce. Nie wiedziałam ile tam zostanę i co zastanę na miejscu. Szukałam dość wygodnych butów, ale jak zwykle musiałam wziąć kilka wysokich par, bo bez tego nie była bym sobą. Później wzięłam się za kosmetyki, kilka ręczników i gotowe. Spakowałam również list, szkatułki, dwa pamiętniki i cztery księgi o żywiołach wszystko co było ważne dla babci. Spojrzałam na zegarek była ósma trzydzieści. Spojrzałam przez okno i zobaczyłam odjeżdżającego Simona. Nawet nie chciało mi się go gonić.


Poszłam do łazienki. Szybki poranny prysznic i poczułam się lepiej. Wysuszyłam moje splątane włosy, które się pokręciły. Związałam je w kitkę. Szybki makijaż składający się z mocnych kresek pod oczami i tuszu na rzęsy oraz delikatnego błyszczyku. Poszłam do pokoju w samej bieliźnie, a jedyne co mnie zaskoczyło to obecność Simona.

-Co ty tu do diabła robisz?!-krzyknęłam. Pięknie zaczyna się ten dzień.
-Siedzę, nie widać.
-Mogłeś uprzedzić, że wpadniesz, a nie!
-Tak, podobasz mi się w tym odzieniu. Czarna koronkowa bielizna jak najbardziej do ciebie pasuję.
-Ty mnie lepiej nie denerwuj, bo uwierz mi to się dla ciebie źle skończy.-teraz dopiero ta sytuacja zaczęła mnie krępować stałam przed nim w samej bieliźnie. Cóż trudno. Najwyraźniej zmieniam się w panienkę lekkich obyczajów. No może nie do końca.
-Pomóc ci to znieść?-zapytał patrząc na bagaże.
-Nie dam sobie radę.
-Wiem, że jesteś krucha. Z chęcią ci pomogę-powiedział, a w jego oczach zobaczyłam jakby małe podniecenie.
-Czyli masz mnie za lalunie, która nie umie sobie sama poradzić.
-Nie chciałem być  dżentelmenem-powiedział z irytacją. Miałam ochotę coś dodać, ale tylko pokiwałam głową i spuściłam wzrok. Moje ubrania leżały obok niego. Pięknie. Szybko wzięła spodnie i je naciągnęłam-Tak szybko się ubierasz?
-Mówiłam ci żebyś mnie nie wkurzał.
-Dobrze już nic nie mówię-powiedział i uniósł dłonie w obronnym geście. Wzięłam koszule i szybko ją założyłam. Zapinałam guziki, ale zostawiłam cztery rozpięte. Szybko włożyłam skarpetki, a buty jakby same wskoczyły na moje stopy. Kiedy suwaki zostały zapięte. Przejrzałam się w lusterku wyglądałam idealnie.
-Mam cię odwieść?-stanęłam przed nim.
-Jakbyś była tak miła-powiedział.
-Spakuję jeszcze tylko elektronikę i się zwijam-zaczęłam kręcić się po pokoju. Znalazłam kabel usb, słuchawki i ładowarkę od telefonu. Spod łóżka wyciągnęłam futerał na laptopa i szybko włożyłam urządzenie i wszystkie kable niezbędne do jego użycia. Wzięłam jeszcze podręczną torbę do której włożyłam portfel z kartą bankową i jakimiś banknotami, zeszyt, piórnik i kilka ostrych noży w futerałach. telefon wepchnęłam do kieszeni, a kluczyki od domu i samochodu wrzuciłam zręcznie do mojej torebki-Gotowe-powiedziałam, kładąc obok niego torebkę.
-Wiesz-powiedział i jednym ruchem podniósł mnie i posadził sobie na kolanach-Nie podoba mi się, że wyjeżdżasz sama. Do tego widziałem jak pakowałaś te noże.
-Nie martw się. Tobie nie musi się to podobać.
-Mogę wiedzieć dokąd jedziesz?
-Nie. Simon, proszę cię. Siedzę na twoich kolanach, a ciebie interesuję tylko gdzie jadę?
-Czy ty coś sugerujesz?
-Nie wiem. Może-zmierzył mnie od stóp do głów.
-Wiesz nie lubię jak chodzisz w tych wysokich butach. Kiedy jesteś mała, jesteś bardzo słodka-powiedział, a ja się uśmiechnęłam. Nie powinnam dawać mu się do siebie zbliżyć, ale nie wiem ile mnie nie będzie. Raz się żyję.
-Ja się czuję w tym bardziej kobieco, ale dla ciebie kiedy będziemy sami mogę ich nie nosić. Po za tym kiedy je mam nie muszę na wszystko patrzeć do góry-dodałam.
-Wiem. Naprawdę musisz wyjeżdżać?
-Tak.
-Może, jednak zostaniesz?-zapytał i lekko musnął moje usta. Chyba naprawdę się zmieniłam.
-Jakbym mogła to bym została-odpowiedziałam.
-A co będzie jeśli Piknei zrobi polowanie na maga?-zapytał i przejechał nosem po mojej szyj, a ja zadrżałam.
-Coś wymyślisz-spojrzałam mu się w oczy-Teraz naprawdę muszę już jechać-chciałam wstać, ale on mnie przytrzymał.-Co robisz?-zapytałam trochę mnie to zirytowało.
-Daj mi jeszcze chwilę się tobą nacieszyć-przytulił mnie mocno, a potem puścił.

Do samochodu Simon doniósł wszystkie moje manatki na raz. Czas dowiedzieć się więcej o sekretach mojej babci pomyślałam zamykając bagażnik.

środa, 25 czerwca 2014

~10~

*Elizabeth*
Katherine poradziła sobie z tym wyzwaniem śpiewająco.  Zadziwiła mnie jej pewna postawa przecież ona zauroczyła się w tym chłopaku, a mimo to nie dała mu żadnych ewentualności ucieczki. Do tego nie zdradziła kim na prawdę jest i uczyniła z niego naszego szpiega. Zadziwiające jak ona dobrze sobie radzi z tymi wszystkimi przeszkodami. Nie okazuję słabości i do tego jest na tyle silna aby się zmierzyć twarzą w twarz z problemami. Czemu ja nie mogę być taka jak ona? Niestety mam jeden minus do jej metody. Za szybko wypuściła Simona i dała mu wolną rękę. Nie była świadoma tego, że może nas skrzywdzić i tym samym zdradzić, a może i była? Jednak nie chciała uwierzyć, że Simon może być skończonym dupkiem? Nie wiem, ale wszystko okaże się w najbliższym czasie.

*Simon*
Wracałem do Piknei pełen zdeterminowania. Znalazłem się pomiędzy młotem, a kowadłem. Nie chciałem narażać Kate na niebezpieczeństwo, a bałem się też zdradzić moich przyjaciół. Co będzie gdy dokonam wyboru? Znalazłem się w labiryncie problemów i nie widzę żadnego wyjścia. Co ja powiem chłopakom jak wrócę? Muszę wymyślić coś bardzo dobrego. Powiedzieć, że przeżyliśmy upojną noc? Nie, ponieważ nie dam rady udawać szczęśliwego. Może że Kate bała się zostać sama? To też powinno odzwierciedlać szczęście. Może że się pokłóciliśmy? To chyba najlepsze wyjście, ale nie mam pojęcia czego ta kłótnia mogła dotyczyć. Czemu ja jestem taki bezsilny i idiotyczny? Zapomniałem urodziłem się z tym. Przed wejściem do budynku wziąłem kilka głębokich oddechów po czym otworzyłem drzwi jak najciszej mogłem.

-Simon wreszcie jesteś!-krzyknęła Caroline na wejściu.
-Czego się drzesz?-powiedziałem nie kryjąc irytacji, że znowu mnie nachodzi. Ona jest taka beznadziejna. To chłopak powinien uganiać się za dziewczyną, a nie na odwrót.
-Gdzie ty byłeś całą noc?
-Co cię to interesuję? Jestem dorosły mogę robić co chcę!-krzyknąłem teraz na nią.
-Zdradziłeś mnie?-parsknąłem śmiechem. Co za naiwna suka!
-Ja ciebie?-powiedziałem z rozbawieniem-Nawet nie jesteśmy razem. Nie interesujesz mnie. Kiedy ty to w końcu zrozumiesz?
-Jeszcze będziesz mój-powiedziała zdeterminowana.
-Po moim trupie. Nawet jeśli byłabyś ostatnią kobietom na ziemi, nie tknął bym cię.
-Odszczekaj to!-powiedziała szykując się do ataku.
-Nie interesujesz mnie! Brzydzę się tobą!-powiedziałem, a po chwili widziałem jak się zamachuje aby przywołać powiew wiatru. Rysując obiema rękami w powietrzu kulę kierując w przeciwną stronę ruch dłoni powstała prze de mną ognista tarcza.
-Skoro nie mogę zaatakować ciebie znajdę Kate i ją skrzywdzę-przyparłem ją do muru przyduszając ją.
-Spróbuj ją tknąć to cię zabiję!
-Co tu się dzieje?-zapytali Diana i Paul.
-Nic tak sobie ustalam pewne rzeczy z Caroline-odwróciłem się do niej-Więcej nie wchodź mi w drogę!-nic nie odpowiedziała. Ja ruszyłem do swojego pokoju. Kiedy wszedłem zatrzaskując za sobą drzwi. Nie minęła minuta, a usłyszałem pukanie do drzwi.
-Czego?-wrzasnąłem.
-Simon to tylko ja-powiedział Paul wchodząc do mojego pokoju.
-Daj mi spokój-rozkazałem.
-Co się stało?-natknął się tylko na ciszę z mojej strony. Nie miałem zamiaru z nim gadać-Opowiadaj. Nie wyjdę stąd dopóki mi nie odpowiesz-nic nie odpowiedziałem tylko położyłem się na łóżku i chciałem usnąć-Simon do cholery!-poleciał na mnie kubeł zimnej wody.
-Ty durniu! Coś ty narobił!-wywrzeszczałem zirytowany.
-Mam rozumieć, że to przez Kate.
-Tak, a czy ktoś inny umie mnie tak wpienić?-powiedziałem rozkładając bezradnie ręce.
-Co się stało tym razem?
-Pokłóciłem się z nią, ale mi na niej cholernie zależy, a wszystko co robię w kierunku naszego związku wychodzi mi źle.
-Powiedz co zrobiłeś to może ci jakoś pomogę.
-Było długo nieprzytomna-jak ja nie lubię kłamać-Zostałem u niej w domu. Opiekowałem się nią. Kiedy się ocknęła była strasznie zdezorientowana. Po jakimś czasie doszła do siebie spróbowałem wykorzystać okazję i się do niej zbliżyć. No wiesz o co chodzi. Kate zaczęła krzyczeć, że nie jest tam jakąś zwykła dziwką do zabawy. Przeprosiłem ją, ale ona nie słuchała. Wyrzuciła mnie z domu i powiedziała żebym więcej się do niej nie zbliżał.
-No to nieźle. Naważyłeś sobie niezłego piwa.
-Ale co ja mam z tym zrobić?-zapytałem z udawaną desperacją.
-Spotkać się z nią w jakimś publicznym miejscu i szczerze porozmawiać, ale daj jej czas aby to wszystko trochę ucichło w niej. Później jeśli ci po raz drugi zaufa to niech ona wykonuje kolejne kroki.
-Dzięki stary-powiedziałem.

*Katherine*
Simon nie odzywa się już od tygodnia. Elizabeth właśnie wróciła do swojego domu i wyjeżdża wraz z rodzicami do dziadków. Znowu zostaję sama. Chociaż mam czas oczyścić pokój babci. Przyniosłam sterty pudeł z garażu. Przed sprzątaniem zdecydowałam się na długi prysznic. Chciałam się najpierw odprężyć i podejść na spokojnie do sprzątania rzeczy ukochanej osoby. Zdecydowanie ciepłe krople wody spływające po moim ciele mi w tym pomogły. Wyszłam otulona ciepłym ręcznikiem z łazienki. Wzięłam bieliznę z pokoju i wróciłam do łazienki. Szybko włożyłam moje marne odzienie, wysuszyłam włosy, które mi się lekko pofalowały. Związałam je w kitkę. Wróciłam do mojego azylu zwanego pokojem. Z szafy wybrałam dzisiaj coś bardziej sportowego, a mianowicie białą koszulkę z nadrukiem, jeansowe rurki i niebieskie trampki. Czułam się gotowa stawić czoło wyznaczonemu na dzisiaj zadaniu. Weszłam niepewnie do pokoju i zaczęłam składać kartonowe pudła. Czułam się jakbym miała usunąć Dafne z mojego życia. To mnie przygnębiało . Do czasu gdy nie znalazłam skrytki za szufladą. Była tam mała szkatułka zamykana na kluczyk. Ta kobieta coraz bardziej mnie zadziwia. Wtedy przypomniało mi się, że tuż przed swoim odejściem dała mi mały kluczyk na łańcuszku. Pobiegłam po niego czym prędzej. Kiedy wróciłam dopadłam do wcześniej odnalezionego przedmiotu. Otworzyłam go i znalazłam kolejny pęk kluczy. To wszystko robi się coraz bardziej dziwne i bezsensowne. Usłyszałam swój telefon.

-Słucham?-zapytałam byłam trochę poddenerwowana.
-Witaj córciu. Jak ci mija dzień?-zapytał mój ojciec.
-O cześć tatku. Nic ciekawego sprzątam pokój babci. Same sterty ubrań i nic więcej-idealne wyminięcie dla mojego odkrycia.
-Dajesz sobie jakoś radę?
-A czy ja kiedyś nie dawałam sobie rady? Przepraszam, ale nie mam za bardzo czasu. Muszę jechać na zakupy, a na dworze strasznie pada. Wezmę twój samochód.
-Tylko nigdzie mi nie rozbij go to zabytkowy chevrolet z 67 roku.
-Spokojnie umiem prowadzić. Nie rób ze mnie jakiejś nie dorobionej plastikowej laluni.
-I tak uważaj. Kocham cię-rozłączył się. Te dwa ostatnie słowa wydawały mi się wymuszone. Dziwne nigdy nie dzwonił do mnie bez potrzeby.

Poszłam po torbę i spakowałam do niej szkatułkę oraz portfel i klucze. Pospiesznie zeszłam do garażu, a po chwili mknęłam leśną drogą. Nie byłam pewna czy to co robię jest słuszne. Moje pojęcie o tym co dobre o co złe przestało mieć znaczenie. Liczyłam się tylko z intuicją. Kiedy znalazłam się pod supermarketem w centrum miasta. Ujrzałam Caroline, której tak nie lubił Simon. Jego samego, Georga, Paula, Jacka i jeszcze jakąś dziewczynę. Wszyscy spojrzeli się w moją stronę, a ja dumnie wysiadłam z auta i poszłam po wózek. Nie miałam zamiaru z nimi rozmawiać. Weszłam pewnie do ciepłego budynku i zaczęłam dzielnie wybierać produkty. Kiedy zobaczyłam Simona w tej samej alejce upuściłam pudełko z batonikami. Specjalnie.

-Pomogę ci-powiedział.
-Co powiedziałeś im jak wróciłeś od de mnie?
-Że się pokłóciliśmy, bo jak odzyskałaś przytomność to się chciałem do ciebie zbliżyć. A ty powiedziałaś, że nie jesteś taka łatwa.-Caroline była na horyzoncie. Przedstawienie czas zacząć.
-Dziękuje, ale to i tak nie zmienia faktu, że jestem na ciebie wściekła! Weź sobie stąd idź najlepiej, bo nie mogę na ciebie patrzeć-powiedziałam ostro.
-Katherine ile ja razy mam cię przepraszać. Przecież nic nie zaszło. Powiedziałaś nie i ja zrozumiałem.
-To nie zmienia faktu, że wykorzystałeś sytuacje aby się do mnie dobierać. Zejdź mi z oczu!-rozkazałam.
-Nie dopóki ze mną normalnie nie porozmawiasz-powiedział i zirytował mnie swoim spokojnym tonem.
-Hmmmm... Mogę cię do tego zmusić.
-Nie. Nie możesz za mała jesteś.-spojrzałam się na niego wyzywająco-Nie przyszedłem tutaj aby się kłócić. Przepraszam cię. Kate kocham cię i wiem, że zachowałem się jak...
-Debilny idiota, który nie umie pohamować swojego popędu-dokończyłam.
-Skoro tak to nazywasz-odparł z przekorą.
-Nie irytuj mnie. Mam prośbę...-dodałam szeptem.
-Jaką?
-Jeśli będę musiała wyjechać na jakiś czas to zajmiesz się końmi?-zapytałam.
-Tak, ale gdzie niby ty miałabyś wyjeżdżać?-zapytał z przestrachem.
-To już moja sprawa-odparłam tonem, który miał zakończyć jego pytania.
-Nie ufasz mi?
-Dokładnie-zrobił się jakiś smutny.

Skończyłam rozmowę i podeszłam do kasy z pełnym koszykiem. Byłam gotowa na zmiany w życiu. Przestałam się bać konsekwencji. Ktoś w końcu musi spełnić przepowiednie. 

niedziela, 22 czerwca 2014

~9~

***Katherine***

Mój plan musi się udać. Wszystko się wyjaśni, a ja zyskam przewagę nad Łowcami. Nie bałam się upadku, który miał być decydującą częścią planu. Wjechałam galopem na Diablu po czym szybko pociągnęłam lejce do siebie. Mój koń zrobił to co miałam na myśli. Stanął dęba i wydał odgłos przerażenia. Ja puściłam się lejcy i spadłam z konia przy czym piszczałam. Zamknęłam oczy i udawałam, że jestem nieprzytomna. Po chwili na polanie pojawili się Łowcy.

-Boże Katherine!-krzyknął Simon.
-Ładna jest-powiedział Paul.
-Idźcie sobie stąd. Wiem gdzie mieszka zaniosę ją do domu. Nie czekajcie na mnie-wszystko idzie po mojej myśli.  Słyszałam jak odchodzą-Przeklęty koń-poczułam jego ręce na ciele. Otworzyłam oczy i wykonałam jeden ruch rękom, a woda wyssana z drzewa powaliła go na ziemię.
-Kate! Nie chcę ci zrobić krzywdy, jednak ja go nie słuchałam. Do jego nosa przyłożyłam flakonik z usypiającą miksturą, którą zostawiła mi babcia. Po chwili był nieprzytomny.
-Elie!
-Jestem-wyjechała z ukrycia.
-Pomóż mi go przerzucić przez mojego konia-szybko znalazł się na górze, a my pojechałyśmy do mojego domu.
-Co teraz?-zapytała.
-Pomóż mi zaciągnąć go do domu.
-A dokładniej?
-W salonie mam taką rurkę z półkami na płyty. Ona jest mocno przymocowana, a mój ojciec ma w jednej szafce kajdanki. Przykujemy go i poczekamy.
-Dobra-powiedziała łapiąc go za nogi.
-Na trzy-kiwnęła głową-Raz... Dwa.. Trzy...-trzymałam go za barki.
-Boże co on je-powiedziała. Po chwili  był salonie. Oparłyśmy go o rurkę.
-Zostań z nim na chwilę. Idę po kajdanki.-już znikłam na schodach. Nie wiedziałam co mam teraz zrobić, ale muszę poznać prawdę i z nim porozmawiać. Może uda mi się zdziałać więcej niż mi się wydaję. Wróciłam do salonu.-Mam-szybko go skułam.
-Ile jeszcze będzie w tym stanie?-zapytała przyglądając mu się bacznie.
-Minęła już prawie godzina, więc jakieś kilkanaście minut. Idę zająć się końmi.
-Ja to zrobię-powiedziała jakby z przestrachem, a ja wzięłam do ręki kawę, która stała w kuchni.
-Czyżbyś się bała?
-Nie, ale sądzę, że to ty powinnaś się z tym zmierzyć. W końcu to ty się w nim zakochałaś.
-Jasne.

Opadłam na krzesło. Zapowiada się piękna noc pomyślałam i zaczęłam pić kawę. Zostałam sama i siedziałam myśląc o tym co ja mam mu powiedzieć. Jak to rozegrać. Z drugiej drugiej strony ja nie wiem czy go lubię, kocham, nienawidzę, a może po prostu tęsknie za moją niewiedzą kim jest. Widziałem jak zaczyna się poruszać, ale zanim wróci jego świadomość muszę coś wymyślić. Znowu improwizować? Nie wiem czy w tym przypadku dam radę. Jedno wiem na pewno muszę być twarda. Oparłam łokcie o kolana, a ręce złożyłam przed sobą. Wiedziałam, że taka poza doda mi pewności siebie. Patrzyłam na niego kiedy powoli otwierał oczy.

-Witaj ponownie-powiedziałam zmuszając go tym samym aby na mnie spojrzał.
-Kate-powiedział i chciał się ruszyć, ale kajdanki mu to u uniemożliwiły-Co tu się dzieje? Dlaczego mnie tak boli głowa?-zaczął się szarpać.
-Spokojnie, bo sobie jeszcze zaszkodzisz. W twojej sytuacji to bardzo łatwe.
-Katherine ja na prawdę nie chciałem cię nigdy skrzywdzić.
-To jak wyjaśnisz bycie Łowcą?
-A jak ty wyjaśnisz to, że jesteś Magiem?
-Po pierwsze nie jestem zwykłym magiem. Jestem o wiele bardziej potężna niż twój mały móżdżek może sobie kiedykolwiek wyobrazić, a po za tym ja tutaj zadaję pytania-powiedziałam zirytowana.
-Jasne. Z twojego zachowania wynika, że nie czytałaś listu.
-Jakiego listu?
-Leży na twoim łóżku-powiedział patrząc na mnie tak jakby zmusza mnie żebym po niego poszła.
-Poczekaj jak ty się dostałeś do mojego domu? Nie mogłeś wrzucić go do skrzynki.
-Najpierw trzeba ją mieć-w sumie ma racje.
-To nie znaczy żebyś mi się włamywał do domu.
-Nie wiedziałem gdzie to zostawić.
-Na wycieraczce, w stajni albo łatwiej wysłać e-mail. Może napisać sms.
-I tak byś mi nie odpisała kiedy dowiedziałaś się od tej małej podstępnej Elie, że jestem Łowcą-był zbyt pewny siebie.
-Po pierwsze ona nie jest podstępna to ona pomaga mi i jest przy mnie kiedy chłopak w którym się zauroczyłam postawił mnie przed faktem dokonanym, że jest moim śmiertelnym wrogiem. Po za tym to nie od niej się tego dowiedziałam coś innego cię zdradziło.
-Że niby co?-powiedział z taką lekkością w głosie. Wzięłam scyzoryk ze stołu i podeszłam do niego. Rozcięłam koszulę.
-To cię zdradziło-odsłoniłam jego tatuaż, który jest znakiem rozpoznawczym tych palantów.
-Ale ty go nigdy nie widziałaś. Przecież miałem zawsze przy tobie zakrytą pieczęć.
-Poprawka może i przy mnie tak, ale nie przy swoich pobratymcach! Pamiętasz trening poprzedniej nocy kiedy się nie spotkaliśmy byłam na przejażdżce konnej, a wy trenowaliście. Nie zorientowała bym się kim jestem jeśli miałbyś koszulkę, a nie chwalił się przed resztą swoim ponętnym kaloryferem-podsumowałam.
-To byłaś ty! Czyli przeczucia mnie nie zawiodły. Ty nie masz co robić tylko się po lesie włóczyć po nocy w dodatku mieszkasz niedaleko Piknei. W lesie jest pełno Łowców chcesz zginąć.
-Dziwne, że teraz się o to martwisz. Nie pomyślałeś o tym wcześniej?-zapytałam ciągle udawało mi się być twardą.
-Pomyślałem, ale nie sądziłem, że jesteś poniekąd taka sama jak ja. Proszę idź na górę po ten list to może coś da w tej naszej bezsensownej kłótni.
-Zrobisz jedną sztuczkę, a nie zawaham się ciebie skrzywdzić zrozumiałeś-pogroziłam mu palcem. Szybko wróciłam z kopertą w ręku i wróciłam do mojego więźnia.
-Nie przeczytasz?-powiedział unosząc brwi. Rozdarłam kopertę i wyjęłam kartkę.

"Kochana Katherine

Nie wiem jak mam ci to powiedzieć, ale lepiej żebyś  dowiedziała się od de mnie niż od Elizabeth. Nie mogę znieść myśli, że mogę cię stracić i mimo tej przykrej wiadomości przeczytaj to do końca. Nie myśl, że kłamię piszę to z sercem. Mam pełną świadomość tego, że ta informacje wiele zmieni w naszych relacjach. Katherine nie będę owijał w bawełnę jestem Łowcą. Wiem, że to bezsensowne, ale odkąd cię poznałem to niewiele dla mnie znaczy nie jestem w stanie zacząć nowego życia od tak. Nie mam nawet schronienia nad głową. To dzięki tobie zrozumiałem jaką krzywdę robimy ludziom, którzy są zdani na nasze zasady. Kate ja się w tobie zakochałem dla ciebie jestem gotów rzucić to teraz w cholerę i nawet mieszkać pod jakimś sklepem bylebyś mnie nie odrzuciła i dała mi jeszcze jedną szanse. Może Elie powiedziała ci o mnie wiele przykrych rzeczy i wiele z nich jest prawdą, ale nie wie jak się zmieniłem przez ostatnie półtora tygodnia,a nie wiem czy teraz dałbym sobie radę bez ciebie. Nie mogę cię stracić jesteś dla mnie zbyt ważna, nie mam rodziców i tylko ciebie po za nimi kocham tak na prawdę. Proszę daj mi jeszcze jedną szansę na odkupienie ukrycia prawdy. Chociaż daj mi to wszystko wyjaśnić.

KOCHAM CIĘ 
Simon"

Zatkało mnie nie mogłam wydusić z siebie słowa. Miałam ochotę skakać z radości, a jednocześnie zastanawiałam się czy to nie jest zwykły stek bzdur. Może wiedział co będę miała ochotę zrobić jak się dowiem o nim prawdę, ale przecież nikt nie jest jasnowidzem. Czytałam go jeszcze kilka razy zanim skierowałam na niego wzrok.

-Mam odejść?-zapytał w końcu.
-Nie mam inny plan dla ciebie. Nie możesz odejść. Jednak wciąż ci  nie ufam mogłeś napisać stek bzdur na tej kartce.
-Jak mam ci to udowodnić?
-Podaj mi gdzie dokładnie znajduję się Krein?
-W USA w Harlingen. Tam stało od zawsze i jest do tej pory. Zajmuje obrzeża miasta na północy.-wzięłam z ławy pamiętnik Dafne lokalizacja się zgadzała. 
-Główny radny z 1946 roku?
-Hans Frankil był on magiem ziemi tak bezwzględnym, że zabijał całe rodziny i małe dzieci.
-Powiedzmy, że mówisz prawdę, ale nie mam takiej pewności, że mówisz prawdę-powiedziałam ciągle nie umiałam mu uwierzyć po tym wszystkim.
-Kate pamiętasz jak okiełznałaś Diabla. Nikomu nie dawał do siebie podejść tylko tobie. Takie przypadki są rzadko, a teraz ten koń tak cię kocha, że nie da ci zrobić krzywdy choć sam mógłby zostać skrzywdzony. 
-I co w związku z tym?-powiedziałam znudzona.
-Zrobiłaś to samo ze mną. Nikt nie mógł się do mnie przed tobą zbliżyć. Nie pozwalałem na to. Byłem dziki i nie okiełznany jak ten czarny koń, a teraz siedzę tutaj i tłumaczę się tobie chociaż normalnie już bym uciekł. 
-Piękne słowa Simon, ale to tylko słowa nic więcej.
-Powiedziałaś, że mam nie odchodzić, ponieważ masz do mnie inne plany. Jakie może tak dowiodę swojej lojalności-powiedział, a ja zaczęłam powoli mięknąć. 
-Masz zostać w Piknei i donosić mi o wszystkich zamierzeniach Łowców. Szczególnie o miejscach ataku lub namiarach na maga, który stanie się kolejnym celem. 
-Załatwione-powiedział-Dasz mi jeszcze jedną szansę?
-Może kiedyś na razie nie jestem ci w stanie zaufać i budować związku. Bądź cierpliwy-zauważyłam, że zaczyna świtać-Elie!-krzyknęłam.
-Co tam?-powiedziała wchodząc do domu.
-Jak myślisz wypuścić go i uczynić naszym łowczym szpiegiem czy dobić?
-Ufasz mu?-zapytała.
-Powiedzmy.
-Tak czy nie?
-Tak, bynajmniej pod tym względem-powiedziałam starając się zabrzmieć pewnie.
-Ale?-wyczuła moje zakłopotanie.
-No był Łowcą przez wiele lat-podsumowałam.
-Decyzja-powiedziała wyczekująco.
-Wypuśćmy go. Przyda nam się ktoś taki. Ci Łowcy nie umieją walczyć nie dadzą nam rady mnie samej nie daliby rady-powiedziałam.
-Niech tak będzie-powiedziała.

Obserwatorzy