czwartek, 19 listopada 2015

~34~

*Elizabeth*

Katherine miała rację musi zadbać o przyszłość magów, gdy łowcy rośli w siłę my tak naprawdę nie robiliśmy, nic. Jednak mimo to czułam się pominięta w tych planach, teraz stałam się bezwartościowa nie posiadam żadnej mocy, a chcę się w jakiś sposób przydać. Może i Kate by mnie nie porzuciła, ale potrzeba przynależności do tej "Elity" była silniejsza od czegokolwiek. Od urodzenia nie byłam nikomu potrzebna. Byłam tylko popychadłem matki, która próbowała za pomocą mnie spełnić swoje życiowe cele, gdy ja chciałam po prostu poczuć się ważna. Chcę uczestniczyć w tej wojnie bez względu czy w niej zginę czy też nie. Nie wiem, dlaczego to jest dla mnie jest tak ważne. Po głębszym zastanowieniu to wydaję się głupie.

-Ej, gotowa?!-krzyczy ktoś z oddali. Niechętnie odwracam głowę w kierunku dobiegającego
dźwięku. Widzę mojego bezwzględnego trenera. Nie mogę się ruszać, boli mnie każda partia ciała, a on dalej mnie ciśnie. Chciałam przyspieszony kurs, ale nie takim kosztem.
-Chyba, tak-odpowiadam, podnosząc się bez entuzjazmu.
-No, dalej księżniczko. Nie mamy całego dnia na rozgrzewkę! Dzisiaj mam dla ciebie niespodziankę-mówi.
-Świetnie-mam nadzieję, że tą niespodzianką jest dzień wolny.
-Potrenujesz z moim synem, ja muszę trenować z nieokiełznaną grupą nowicjuszy-ja chcę tylko dzień wolny, czy ja naprawdę tak dużo wymagam? Jeszcze przyjdzie jakiś chłopak żeby skopać mi dupsko. Po prostu cudownie. Nienawidzę poniedziałków.
-Hej, jestem Max-powiedział wysoki blondyn o mrocznym spojrzeniu.
-Elizabeth-odpowiedziałam, podziwiając pierwsze promienie słońca wpadające na polane.
-... a na ziemię spadł wielki meteoryt i rozwalił wszystko-o czym on gada? Jaki meteoryt?-Słonko, ty mnie w ogóle słuchasz?!-A tak miałam go słuchać, ale serio mam ciekawsze rzeczy do roboty.
-Taaaa, powiedzmy, że nie mam dobrej motywacji do słuchania ciebie-odbąknęłam, nawet na niego nie patrząc.
-Taka motywacja będzie dobra?-zapytał, a po chwili ja byłam cała mokra. Ubranie nieprzyjemnie kleiło się do mojej skóry. Teraz mnie wkurzył.
-Czemu to niby miało służyć?-kim on w ogóle jest, żeby się zachowywać?
-Pobudka, złotko. Przyszedłem tutaj cię trenować, a nie przyglądać się twojej buźce-co za irytujący frajer!
-Teraz to ja idę się przebrać-odwróciłam się na pięcie i miałam już iść, kiedy on znalazł się prze de
mną.
-To raczej nie będzie potrzebne. Gdybyś mnie wcześniej słuchała wiedziałabyś, że dzisiaj będziesz trenowała uniki przed moimi atakami oraz skuteczne blokowanie moich zdolności magicznych poprzez trafianie mnie w punkty chi-zdecydowanie mogłam go wcześniej zacząć słuchać.
-Ja nigdy nie trenowałam z magiem-tylko tyle udało mi się wymyślić.
-To masz okazję-stwierdził i po raz kolejny mnie oblał.
-Doż cholery jasnej! Nie byłam gotowa!-ten gość ma zdecydowanie zbyt wiele pewności siebie.
-Jakbym miał czekać aż będziesz gotowa to pewnie bym się zestarzał, a jestem zbyt przystojny na siwe włosy-czas wykorzystać jego rozkojarzenie.
-A na manto nie jesteś czasem zbyt przystojny?-irytujący typek. Złapałam za jego koszulkę i lekko uniosłam.
-Skarbuś się zdenerwował. O patrz masz tu zmarszczkę-znowu zarobiłam. Potem było kilkanaście powtórek. Ten gość jest niemożliwy stoi niewzruszony, a ja za wszelką cenę staram się do niego podejść i nie mogę-Dobra zmienimy strategię-stwierdził w końcu.
-Ty chcesz mnie wykończyć? Ledwo się ruszam, mam zakwasy w każdej części ciała, a ty po kilku godzinach nieskutecznego treningu mówisz mi, że zmieniamy strategię-jak on mnie wpienia.
-Tak, ponieważ doszedłem do wniosku, że nie masz się czym bronić i dlatego twoje ataki są takie nieskuteczne-Nienawidzę tego gościa.
-EUREKA!-wykrzyknęłam i zaczęłam mu bić brawo, a on rzucił mi tylko znużone spojrzenie w odpowiedzi.
-Łap-powiedział rzucając mi pas z różnymi sztyletami, nożami, nie wiem czym jeszcze, nie nauczyłam się tych wszystkich nazw jeszcze. Na szczęście ta "uprząż" zapinana była na biodrach i nodze. Tylko w takich było mi wygodnie.
-Co robimy?-zapytałam.
-Najpierw idziemy na obiad. Jestem głodny-chyba takiego debila to ja w życiu nie spotkałam. Jednak w tym momencie zdałam sobie sprawę, że w sumie ja też bym coś przekąsiła.
-Matko, Eli. Jak ty wyglądasz?-Timothy, oczywiście musiałam na niego wpaść przed wejściem do jadalni.
-No jak?
-Jakby po tobie przeszły wszystkie możliwe klęski żywiołowe-zgromiłam go wzrokiem.
-Jeszcze chcesz mi coś powiedzieć?-zapytałam, krzyżując ręce na piersi. Ręka Tima zaczęła się powoli zaciskać w pieść, a moje ubrania, włosy i skóra stały się suche-Dziękuje-powiedziałam z szczerą wdzięcznością.
-Ale z tym niestety nic nie zrobię-dodał i pociągnął mnie za kucyk. Nic po za westchnieniem mi nie pozostało. Zrezygnowana poszłam do swojego pokoju. Rzeczywiście wyglądałam jak po ataku stada nietoperzy. Szybko poprawiłam kitkę, jeszcze tylko umyć ręce i można iść jeść. Usiadłam obok jedynego przyjaciela z tego domu.
-Dziękuje za przypomnienie mi, że trzeba jakoś wyglądać-powiedziałam nakładając sobie dość dużą jak na mnie porcje.
-Nie ma za co-powiedział lekko mnie szturchając w ramię na co lekko się skrzywiłam, oczywiście nie umknęło to jego uwadze-Co jest?
-Wiesz zakwasy i takie tam poobijanie po treningu-powiedziałam żując kurczaka.
-Aż tak źle?
-Tak. Każdy krok boli mnie tak mocno, że mam ochotę się rozpłakać. Zrywają mnie wcześnie rano, trenuję do bardzo późna. Jeszcze jakiś dupek Max zaczął mnie szkolić. Zwraca się do mnie złotko, skarbeńku i inne takie. Nienawidzę gościa, nie odpuszcza mi chociaż ledwo stoję na nogach. Nawet nie wiesz ile bym dała żeby móc się wtulić w poduszkę i po prostu usnąć. Nie wiem jak długo dam jeszcze radę.
-Elizabeth trzeba było mówić-wtrącił się Maurycy o którym kompletnie zapomniałam, a przecież siedzi jakieś półtora metra od de mnie-Założyłem, że chcesz jak najszybciej wracać do Meksyku, ale jeśli ciebie któregoś dnia przerasta zmęczenie, zakwasy czy inne dolegliwości wystarczy, że mi powiesz, a będziesz miała dzień wolny.
-Chętnie skorzystam z twojej propozycji. Zdecydowanie potrzebny mi jeden dzień odpoczynku, sądzę, że w aktualnym stanie już niczego nie dam rady się nauczyć.
-Tak, więc Max masz dzisiaj wolne. Trening z Elizabeth będziesz kontynuować od jutra po obiedzie-spojrzał się na mnie i puścił oczko.
-Dziękuje.
-Skoro masz wolne popołudnie i ja mam wolne popołudnie to może obejrzymy jakiś film?-zaproponował Timothy.
-Czemu nie. Tylko gdzie go obejrzymy? Bo kino odpada nawet bym tam nie doszła-stwierdziłam.
-Ja mam telewizor w pokoju i niezłą kolekcje płyt-odpowiedział podnosząc się równo ze mną z miejsca.
-To w taki razie idziemy-jednak w tym momencie świat zwolnił. Każdy mięsień przypomniał mi o swoi istnieniu, a ja przystanęłam w pół kroku-Gdzie masz pokój?-spytałam czekając aż skurcze ustaną.
-Na drugim piętrze-pięknie, jeszcze mam się wdrapywać po schodach. On, jednak zrozumiał moje pytanie i bez słowa wziął mnie na ręce. Niósł mnie dopóki nie położył mnie na łóżku.
-Dziękuje-powiedziałam. Po czym rozejrzałam się po wnętrzu, jestem tu tyle czasu, a ani razu mnie tutaj nie było. Pokój był przestronny, miał własną łazienkę i wielki telewizor. Do tego wszystko było nienagannie poukładane, pomieszczenie posiadało nawet własne wyjście na balkon-Ładnie tu.
-Dziękuje. Więc co oglądamy?-spytał, podchodząc do wielkiej szklanej szafki w której było pełno najróżniejszych płyt DVD.
-A co proponujesz?-odpowiedziałam pytaniem na pytanie, ściągając przy tym buty.
-Siódmy syn?
-Nie słyszałam o tym filmie, ale tytuł brzmi ciekawie. Jeśli to nie jest film o kosmitach, zombie czy innych takich to mogę oglądać.
-Nie jest-powiedział i wreszcie odwracając się do mnie-Co ty robisz?-spytał widząc moje układanie poduszek.
-Legowisko-odpowiedziałam wzruszając ramionami.
-To mi bardziej przypomina gawrę-stwierdził z przekąsem.
-Nie miałeś czasem włączyć filmu?-zapytałam, układając się w zrobionym prze ze mnie "gnieździe".

Film się zaczął. Jednak kiedy tylko poczułam wygodny materac pod swoim obolałym ciałem, Morfeusz zaczął mi śpiewać najsłodszą kołysankę, jaką kiedykolwiek dano mi słuchać.


środa, 14 października 2015

~33~

*Katherine*

Wszystko znowu było idealnie po za jednym małym elementem niekończących się niespodzianek. Dafne to był fant, który chciałam usunąć z mojego aktualnego życia. Mimo, że to moja babcia, którą zawsze kochałam, jednak dowiedziałam się tylu rzeczy o niej, że śmiem twierdzić, że nigdy tej osoby nie znałam tak dobrze jak mi się wydawało. Kiedy wszyscy patrzyli na cud, który nastał wzięłam Seana na bok. Wiedziałam, że czym prędzej musimy wracać do Meksyku.

-Posłuchaj, kiedy tylko wejdziemy do środka pakuj się. Jedziemy do miejsca gdzie jest mój dom. Nie mogę tutaj dużej zostać-popatrzył na mnie zdezorientowany, lecz po chwili się zgodził.
-Dobrze, ale gdzie się spotkamy.
-Koło garażu tam mam samochód- w tym momencie na polanie zrobił się ruch i każdy chciał się dostać do środka.
-Maurycy!-krzyknęłam łapiąc go za rękę-Posłuchaj, ja wyjeżdżam i będę tworzyć dom magów w Meksyku, ale Dafne nie może o tym wiedzieć. Nie wiem zamknij ją w celi, lochu gdziekolwiek. Ma mi nie przeszkadzać.
-Dobrze. Nie daj się zabić!-dodał ściskając moją rękę.
-Nie dam-powiedziałam uśmiechając się. Nie mogłam dłużej się z nim żegnać, bo wiedziałam, że zaraz się rozpłacze. Nie chciałam się z nim rozstawać. To jest jedyna osoba z mojej rodziny, która mnie nie zostawiła i raczej mnie nie okłamywała. Moim ratunkiem od ckliwego i pełnego łez rozstania okazała się Eli. Spojrzałam się na dziadka ostatni raz i ruszyłam w stronę przyjaciółki.-Eli, chcesz zostać i się szkolić?
-Tak-odpowiedziała patrząc się na mnie pytająco.
-To dobrze. Więc zostajesz tutaj, a ja no cóż dzisiaj wracam do Meksyku. Nie mogę dłużej tu zostać. Mam zamiar rozpocząć odbudowę Seris. Wojna coraz bliżej, a ja nadal nie poczyniłam żadnych znaczących kroków. Oni rosną w siłę, a ja po za zdobyciem kilku nowych umiejętności nie poczyniłam żadnych postępów, a teraz tyle ile potrwa twoje szkolenie, możliwe że nawet dłużej będę unowocześniać dworek mojej praprababki.
-Rozumiem, nie musisz mi się tłumaczyć po prostu jedź. Znajdę sposób by wrócić-odpowiedziała na pytanie, które dopiero miałam zamiar zadać.
-Jeśli Timothy chciałby z tobą przyjechać zabierz go. Magów nigdy za wiele-dodałam po czym przytuliłam ją tak mocno, że obie nie mogłyśmy oddychać. Trudno mi było się z nią rozstawać, dopiero co ją porwano, a teraz odebrano jej największe źródło życiowej siły, czyli magię. Nie wiem jak ta dziewczyna się trzyma i ma dalszą chęć walki. Podziwiam ją strasznie.

*Następnego ranka*

Mimo całonocnej jazdy samochodem, wieczoru pełnego pożegnań nadal nie miałam czasu aby się wyspać. Musiałam szukać tego dworku. Pamiętam, że kiedyś gdy byłam bardzo mała natknęłam się na niego w lesie, ale nie mogłam sobie przypomnieć jak się tam dostałam. Do tego musiałam odebrać konie od Simona. Jak ja dawno go nie widziałam, jedyne czego pragnęłam to go przytulić. Mimo,że przez cały wyjazd o nim nie myślałam teraz poczułam tęsknotę, która promieniowała na każdą komórkę mojego ciała. To jest zacznie gorsze niż jakikolwiek narkotyk.

-Jeździłeś kiedyś konno?-spytałam Seana, gdy od celu dzieliło nas kilka minut drogi.
-Tak, a czemu pytasz?-spojrzał się na mnie podejrzliwie.
-Ponieważ ja mam konie i no cóż właśnie po nie jedziemy, a żeby odnaleźć Seris będziemy musieli znaleźć ten budynek w lesie, a ja kompletnie nie wiem gdzie on jest, a raczej samochodem czy też motorem nie będę mogła się tam dostać.
-A sądziłem, że lekcje jazdy na kucyku mi się nigdy nie przydadzą-stwierdził kiedy zatrzymałam samochód-Gdzie my jesteśmy?
-W Piknei dom Łowców. Tak jesteśmy w siedzibie wroga, ale spokojnie nikt nie wie kim tak naprawdę jesteśmy. Nikt po za nim-dodałam wskazując na Simona, który właśnie ujarzmiał nowo przybyłego konia-Ale on jest po mojej stronie-wysiadłam z auta-Zostań, tutaj-naciągnęłam kaptur na głowę i poszłam prosto co stajni.

Wiedziałam, że on zaraz tam przyjdzie. Jak zawsze po takich jazdach. Podeszłam do boksu w którym zostawiłam ostatnio Diabla, wyglądał jeszcze mroczniej niż ostatnio. Jednak gdy tylko mnie wyczuł rozluźnił się i zaczął przyjaźnie prychać. Wreszcie czułam się na swoim miejscu. Nie chodzi mi o dom Łowców tylko o to, że Meksyk jest moim miastem. To tutaj się wychowałam, zdobyłam wszystkie umiejętności, które teraz dają mi jakiekolwiek szanse na przeżycie. Z trudnością muszę przyznać, że większość z nich to zasługa Dafne. To ona zastąpiła mi matkę, gdy jej potrzebowałam, a teraz usunęłam ją definitywnie, ale nie mogłam być znowu jej pionkiem. Tego wszystkiego było za wiele jak dla mnie. Chyba nikt nie będzie w stanie zrozumieć w jakim galimatiasie jestem zmuszona żyć.

-Lepiej do niego nie podchodzić jest dość...-nie zdążył dokończyć, bo się odwróciłam. Moje problemy się rozwiały-Wróciłaś!-krzyknął, a ja wreszcie znalazłam się w jego ramionach-Tak się martwiłem.
-Wiem, ale już wróciłam-odpowiedziałam, jeszcze bardziej się w niego wtulając.
-Posłuchaj dowiedziałem się...-zamknęłam mu usta pocałunkiem, bo wyczułam kogoś. Nikt bynajmniej stąd nie może wiedzieć kim jestem.
-Później-zbliżyłam usta do jego ucha-Ktoś słucha-odsunęłam się od niego-Przywieziesz konie, dzisiaj do mnie?
-Jasne. Zaraz się tym zajmę-powiedziałam.
-To do zobaczenia.

Ruszyłam z powrotem do samochodu przy którym już czekała Caroline, tylko po to by zmierzyć mnie srogim spojrzeniem. Jak mnie ona wkurza. Po co tacy ludzie się rodzą na świecie, naprawdę tego nie rozumiem. Zatruwają tylko innym życie.

-Słuchaj musimy jeszcze podskoczyć po zakupy-oznajmiłam skręcając w  stronę miasta.
-Dobry pomysł, bo jestem głodny. Mam pytanie to miasto dużo się różni od Harlingen?
-Nie, ale jest tu zdecydowanie więcej ropuch pokroju przyjaciółek twojej siostry-stwierdziłam.
-Zawsze się coś wymyśli-zerknęłam na niego.
-Czy ty myślisz, że tutaj też będę udawać twoją dziewczynę żeby laski się do ciebie nie kleiły?-spytałam parkując auto. Po czym wysiadłam, Sean obszedł auto i objął mnie w pasie.
-Zawsze ja mogę udawać twojego chłopaka-odpowiedział na co ja się uśmiechnęłam.
-Jesteś okropny-podsumowałam, dając mu kuksańca między żebra.
-A za co to było?-spytał się otwierając prze de mną drzwi do sklepu.
-Jak to za co, za darmo-odpowiedziałam ruszając po wózek, który od razu mi zabrał.
-Możesz sobie prowadzić samochód, udawać samodzielną, silną, niezależną, ale prowadzenie wózka po markecie zostaw mężczyznom-powiedział to z taką powagą, że nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
-Serio?
-Tak-zaczęłam wrzucać produkty do 'pojazdu' i oczywiście kiedy rozmawiam z jakimś przystojnym chłopakiem musiała pojawić się ona. Megan. Szkolna królowa, której szczerze nienawidziłam.
-O mój boże-powiedziałam, kiedy mnie dostrzegła.
-O widzę, że kujonka znowu sobie kogoś poderwała.
-Mogłabyś być tak miła wrócić do działu tapety-odpowiedziałam, mierząc ją wzrokiem. Jak zwykle miała zbyt wydekoltowaną bluzkę i za krótką spódniczkę do tego ta okropna czerwona szminka.
-Witaj, przystojniaku. Megan jestem?-powiedziała, kładąc Seanowi rękę na klatce.
-A ja niedostępny dla takiej wywłoki jak ty-no nie wierzę. Tego się nie spodziewałam, znowu parsknęłam śmiechem.
-A ciebie co śmieszy?!-powiedziała dosłownie piorunując mnie wzrokiem. Sean stanął dosłownie za nią i powiedział jej do ucha.
-Radzę ci, odwal się od mojej dziewczyny-szybko odeszła-Nie ma za co. Jednak mój pomysł na coś się zdał.
-Tak jak mówiłam jesteś okropny, ale dziękuje-podsumowałam i wróciłam do zakupów.
-Wszystko?
-Tak.
-Ja płacę-powiedział wciskając się prze de mnie do kasy.
-No chyba sobie jaja robisz! To zakupy do mojego domu-powiedziałam zbulwersowana.
-Zamilcz kobieto-teraz to przegiął, ale mimo to dałam mu zapłacić. Niestety tego co powiedział nie puszczę mu płazem. Wpakowaliśmy wszystko do auta i wreszcie mogłam powiedzieć, że jestem w domu-Katherine, gdzie to postawić?
-W kuchni-powiedziałam wnosząc torby z ubraniami do pokoju.

Zaczęłam się rozpakowywać, praktycznie wszystko wylądowało w pralkach. Kiedy wróciłam na dół Sean zasnął na kanapie. Czas na zemstę. Stworzyłam kulę z wody i pokierowałam nią na jego spodnie. Po chwili pękła, a on wyglądał jakby się posikał. Może to mało ambitny pomysł na zemstę, ale zawsze coś. Jestem zbyt zmęczona aby wymyślić coś kreatywnego. Szybko teleportowałam się do zagrody i zaczęłam przygotowywać boksy na przyjazd koni. Nie miałam siły niczego dźwigać, więc kolby siana przenosiłam za pomocą magii powietrza. Jednak z jedzenie łatwiej mi było wrzucić własnoręcznie. Jeszcze tylko woda i gotowe.

-Katherine!-usłyszałam krzyk, czyli jednak się obudził. Teraz trzeba trzymać powagę.
-Tak?!-odkrzyknęłam.
-Możesz mi wyjaśnić, co ja ci zrobiłem?-zapytał wchodząc do stajni.
-Ale o co ci chodzi?-spytałam napełniając wiadro wodą.
-Spójrz na mnie-powiedział.
-Sean, jakbym wiedziała, że nie trzymasz moczu kupiłabym pieluchy-podsumowałam niosąc wiadro do boksu.
-Wiem, że to ty zrobiłaś. Możesz mi wyjaśnić co ja ci zrobiłem?
-Milcz kobieto, pamiętasz?-przyznałam się-Nigdy więcej do mnie tak nie mów.
-A więc o to ci poszło. Kupowałaś wszystko podczas podróży, ja nic nie mówiłem, a gdy chciałem się odwdzięczyć to od razu mam zmoczone spodnie. Ja cię nie rozumiem.
-Może przesadziłam, ale nie lubię czuć się od kogoś zależna-właśnie w tym momencie uświadomiłam sobie co robimy.
-Może... Zdecydowanie przesadziłaś-kłócimy się jak para. To jest nienormalne, jeszcze brakuje pocałunku na zgodę.
-Dobrze, przepraszam-powiedziałam napełniając ostatni pojemnik wodą.
-Jeśli chciałaś zobaczyć mnie w bokserkach wystarczyło poprosić-powiedział i udał się do domu.
-Jesteś okropny-krzyknęłam, również zmierzając do domu.
-Tak, wiem mówiłaś mi już to. Gdzie mogę się przebrać?
-U mnie w pokoju na górze, obok masz łazienkę-poinformowałam go.
-Zawsze możesz dołączyć-dodał przekornie. Rzuciłam w niego poduszką z kanapy. Ja z nim nie wytrzymam. To wszystko jest takie dziwne.
-Katherine!-usłyszałam dźwięk głosu Simona wchodzącego do domu.
-W kuchni!-odkrzyknęłam.
-Twój ojciec niedługo wraca. Ponoć rada w Krein wie kim jesteś, a co za tym idzie on też.
-Wiem, Simon, wiem.


sobota, 26 września 2015

~32~

To było nieprawdopodobne z jaką łatwością przychodziło mi opanowywanie nowych umiejętności. Może taki mój los.

Rano, gdy się obudziłam, nie mogłam się ruszyć. To było dziwne. Sean oplótł mnie ciałem tak, że wykonanie najmniejszego ruchu było niemożliwe. Jednak nie maiłam serca go budzić, wyglądał tak bezbronnie i słodko.  Niestety czym prędzej odsunęłam od siebie tą myśl, ponieważ w głowie pojawił się Simon. To z nim połączyła mnie cienka nić elektrycznego uczucia, którego nawet nie potrafiłam nazwać, a co gorsza zrozumieć. Od jego pojawianie się w moim życiu zapanował chaos nie tylko z powodu ciągłej presji ratowania świata, ale z powodu tej jednej osoby w moim życiu. Kompletnie nie umiem tego zrozumieć.

Słońce wpełzało powoli do pokoju otulając wszystko swoim blaskiem. Wiedziałam, że pora się zbierać, nie miałam siły się podnieść. Muszę wracać, ale świadomość o jeszcze jednym bezproblemowym dniu była dla mnie jak deszcz po suszy.

*Elizabeth*

Wszystko stanęło w płomieniach, dwa razy bardziej intensywnych niż przed wybuchem. Jednak nie był dla mnie ważny ten cholerny budynek. Tam gdzieś była moja przyjaciółka, wiem to. Nie mogła tak po prostu, zginąć. Przecież to wszystko nie może się tak skończyć. Co z przepowiednią? Co z naszymi planami i zmianami jakie już zaczęła na świecie wprowadzać Kate? Przecież uruchomienie run na pewno niesie za sobą jakieś konsekwencje w tym pokręconym życiu magów, łowców i
innych potworów, które nie dały jeszcze o sobie znać. Jednak mam dziwne przeczucie, że niedługo nastanie kompletnie inna era z innymi wrogami, a jeśli Wszechmogąca zniknie z powierzchni świata, nie damy rady. Nie mogłam stać bezczynnie w miejscu. Mój pomysł był bezsensowny bez magii nie miałam szans przeżyć w płomieniach, nawet z nią miałam rychłe możliwości. Niestety to mnie nie powstrzymało. Tam gdzieś mogli być jeszcze żywi moi przyjaciele. Wyrwałam się do przodu i kiedy już od zniszczonego budynku dzieliło mnie kilka metrów złapały mnie silne ramiona Tima.

-Puść mnie!-krzyczałam, jednocześnie szamocząc się z nim.
-Nie!-powiedział zamykając mnie w żelaznym uścisku. Jezus, jaki on jest irytujący!
-Puść, oni gdzieś tam są!
-I prawdopodobnie nie żyją! Praktycznie żaden mag ognia nie przeżyłby eksplozji.
-Kate jest Wszechmogącą zapomniałeś!-wykrzykiwałam słowa, które nawet mnie samej nie przekonywały.
-Eli, nie możesz tam wejść. Rozumiesz? W każdej chwili coś może runąć, a ty zginiesz. Nawet jeśli ona tam gdzieś jest nie chciałaby żebyś się tak dla niej narażała-wiedziałam, że ma rację. I wiem też, że Simons weszła by tam bez niczyjego pozwolenia i nie zwracałaby uwagi na niebezpieczeństwo. Niestety ja nie jestem nią.
-Dobra, puść mnie już-zwolnił uścisk.
-Pamiętaj nie rób nic głupiego-powiedział i odszedł.

Fala słabości przybrała na sile. Chciałam płakać, ale nie mogłam. Wiedziałam, że wina leży tylko u jednej osoby, a mianowicie u Dafne. Nienawidzę tej kobiety. Nim się zorientowałam co zamierzam rzuciłam się na nią z pięściami, powalając ją pierwszym ciosem. Byłam jak w transie.

-Dumna jesteś z siebie!
-Kim ty w ogóle jesteś?-odpowiedziała chwiejnie wstając. Rozcięłam jej brew.
-W tym momencie to nieistotne. Przez ciebie Kate tam weszła. Jak mogłaś na to pozwolić?! Jesteś..-pięści same zaciskały mi się do zadania kolejnego ciosu.
-Nie będę jej rozkazywać jest dorosła!-nie wytrzymałam i zadałam jej kolejny cios, którego kompletnie się nie spodziewała. Kiedy ledwo stała na nogach Złapałam ją za szyję i podniosłam jej twarz tak żebym mogła patrzeć jej prosto w oczy.
-Nie przerywaj mi jak mówię!-zagrzmiałam-Taka suka jak ty nie powinna mieć takiej wspaniałej wnuczki. Gdybyś się nie pojawiła w jej życiu ponownie wszystkim było by znacznie wygodniej! Znowu łamiesz jej serce i wciągasz w te swoje żałosne gierki. Ona ma ważniejsze sprawy na głowie niż twoje marne pobudki!-puściłam ją.

Byłam wściekła jak nigdy. Miałam dość dzisiejszego dnia. Nie chciałam już z nikim rozmawiać. Poszłam na skraj polany i oparłam się o pień wielkiego drzewa. Już nie mogłam dużej powstrzymywać fali smutku. Z moich oczu zaczęły wypływać hektolitry łez. Moja pierwsza
przyjaciółka zginęła albo z trudem walczy o życie. Przy niej nigdy nie zwracałam uwagi na niebezpieczeństwo związane z ratowaniem świata. Miałam z kim porozmawiać o problemach, a teraz znowu zostanę z tym wszystkim sama. Nienawidzę tej bezsilności. To jest chyba najgorsze co może być. Do tego Sean, nie wiem dlaczego, ale myśli o nim ciągle do mnie powracają. W tym chłopaku jest coś co mnie zainteresowało. Był przy mnie kiedy było mi trudno, jednak on chyba woli Kate. Czym ja mogę się równać przy tak utalentowanej dziewczynie? Niczym. Teraz nawet zabrali mi moją powłokę, która dawała mi margines bezpieczeństwa. Nie miałam pojęcia do jakiej społeczności teraz należę i jak się uporać ze zmianami. Nie posiadałam żadnego oparcia. Moi rodzice od zawsze mieli na względzie własne dobro, a jeśli Kate się coś stało nie pozostał mi już nikt z kim mogłabym szczerze porozmawiać. Mój wewnętrzny monolog przerwało kompletne zawalenie się budynku, który dla wielu był domem. Wszyscy zgromadzeni na polanie przed domem umilkli i tak minęła cała noc, a po Kate ani śladu. Nad ranem udało mi się usnąć. Niestety nie na długo, a po drzemce byłam jeszcze bardziej zmęczona niż wcześniej. Nic nie nabierało sensu.

Siedziałam chyba kilka godzin nic nie robiąc. Wszystko wydawało mi się kompletnie nieznaczące. Jednak wraz z uruchomieniem run, Kate otworzyła nową moc, którą zapieczętowano kilkaset ten budynek przez co zaczął się odbudowywać. To była jedna z najpiękniejszych rzeczy jaką widziałam. Nawet prywatne książki i rzeczy w najmniejszych drobiazgach zostały odtworzone. Nie wierzyłam własnym oczom, jednak to był tylko początek dobrych wieści. Kiedy wszyscy przyglądali się onieśmielającemu widoku. Przed budynkiem znikąd pojawiła się Simons z Davisem. Na ułamek sekundy zawisnęli w powietrzu by po chwili wpaść z impetem do jednego z basenów. Oczywiście Wszechmogąca jak zwykle się wyratowała.

-Muszę popracować nad lądowaniem-stwierdziła, patrząc z rozbawieniem na mokrego chłopaka.
-Kate, ty żyjesz!-pisnęłam. Nie mogłam powstrzymać łez ulgi.
-Widocznie Łowcy muszą się bardziej postarać żeby mnie zabić-odpowiedziała, obejmując mnie-Ale czy ten budynek nie powinien być doszczętnie zniszczony?-zapytała.
-Powinien. To runy go odbudowały z tego co widzę to w każdym najmniejszym szczególe. Nie wiem jak to możliwe, ale zaczyna się kompletnie nowa era magów i ich preferencji magicznych. Wszystko jest możliwe. Ale jak ty się wydostałaś?
-Kiedy stanęłam w kuchni. Zobaczyłam detonator. Sądziłam, że nic nie mogę już zrobić. Było za późno. Sean mnie złapał za rękę, widziałam z bliska pełznące w moją stronę płomienie, jednak po chwili byłam na kompletnie spokojnej polanie. Jak się okazało Sean odblokował teleportacje. Tylko nie wiem jak szerokie może być jej zastosowania i na razie powinnam zacząć dopracowywać tą umiejętność.
-Tak się cieszę, że żyjesz-dodałam ściskając ją.
-A mnie nikt nie uściśnie?-powiedział Sean podchodząc do nas.
-Nie-odpowiedziałyśmy zgodnie i wybuchnęłyśmy śmiechem.
-Stary, ja wiem, że teraz są różne trendy ubierania się, ale tak z glonem na głowie chodzić-dołączył się Timothy. Wszyscy parsknęliśmy śmiechem.

Jak zwykle wszystko się dobrze skończyło. Budynek w idealnym stanie, a Kate i Sean cali i zdrowi. Drużyna znów w komplecie.

wtorek, 11 sierpnia 2015

~31~

*Katherine*

Nie chciałam żeby Sean ze mną ginął, ale i tak było za późno na jego ucieczkę. Pewnie nawet magia powietrza by w tym mu nie pomogła. Kiedy dotknął moją rękę, widziałam dokładnie rozpoczynający się wybuch i falę płomieni zbliżających się do nas. W następnej sekundzie wszystko stało się rozmazane. Czułam jak zaczyna mi się robić nie dobrze, ale nie poczułam bólu związanego z poparzeniami. Wręcz przeciwnie ciepło się od de mnie oddaliło, a moment później wylądowałam na jakiejś polanie. Jak to możliwe? Przecież nie można było się tak daleko i szybko przedostawać za pomocą magii powietrza. To było nie wykonalne. Jedynym wytłumaczeniem była teleportacja, ale przecież ta umiejętność nie była używana od wieków. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę klęczę na tej polanie podpierając się rękami. Wszystko nadal było rozmazane, ale powoli wracało do normy. Nigdy wcześniej nie widziałam tego miejsca. Dopiero po chwili zrozumiałam, że coś jest nie tak. Sean leżał nieruchomo, miał zamknięte oczy, a z nosa spływała mu krew.

-Nie rób mi tego, Sean!-krzyknęłam, chociaż w sumie nie wiem dlaczego. Szybko sprawdziłam puls, który był strasznie nieregularny. Na szczęście oddychał. Strzeliłam go w twarz. Jednak do nic nie dało, więc powtórzyłam, ale nie było żadnych efektów. Bez zastanowienia przystąpiłam do reanimacji, która na szczęście dała efekt i tak jak to w bajkach bywa musiałam się męczyć do dwóch oddechów ratowniczych, które go magicznie obudziły.
-My żyjemy?-zapytał ledwie słyszalnym głosem.
-Na to wygląda-powiedziałam i udarłam kawałek mojej bluzki i przyłożyłam mu ją do krwawiącego nosa-Możesz usiąść?
-Chyba tak-odpowiedział, a ja w razie czego przytrzymywałam go ręką. Nie byłam pewna jego stanu-Masz może wodę w plecaku?-zdjęłam go z pleców jednak nic takiego tam nie znalazłam. Tylko małą metalową szkatułkę, którą mogę użyć jako prowizoryczny kubek. Zrobiłam okrężny ruch ręki, a pojemniczek zaczął się napełniać wodą wyciągniętą z pobliskiego krzaku, który po chwili usechł.
-Może być?-powiedziałam podając mu 'naczynie'. Bez słowa wziął pojemniczek i się napił. Zostawiając mi połowę-Wypij ja na razie nie potrzebuje-powiedziałam nim zdążył mi podać szkatułkę-Gdzie my w ogóle jesteśmy?-spytałam.
-Prawdopodobnie na polanie niedaleko mojego domu-powiedział uśmiechając się lekko-Moja siostra oszaleje jak cię pozna.
-Chyba nie sądzisz, że pójdziemy do ciebie,powinniśmy wracać-powiedziałam wstając.
-To kilka dni marszu, a ja no cóż nie czuję się na siłach aby teraz tam iść-powiedział chwiejnie wstając.
-No dobrze. Podeprzyj się-powiedziałam łapiąc jego rękę i kładąc na swoich barkach-Mam nadzieję, że te kilka przygód, które ostatnio nas spotkało nie zmieni twojej decyzji co do należności  w mojej drużynie?-zapytałam z wahaniem.
-No coś ty. One jeszcze bardziej mnie do tego zachęciły-powiedział, a ja uśmiechnęłam się do samej siebie. Kiedy doszliśmy do jego domu okazało się, że mieszka w prestiżowej willi, a mnie na sam jej widok otworzyła się buzia.
-Kim są twoi rodzice?-zapytałam nie dowierzając własnym oczom.
-Mama jest agentem ubezpieczeniowym, a tata prawnikiem. No i jeszcze mieszka tu dziadek i babcia, którzy swego czasu byli bardzo wpływowymi osobami, a nad basenem właśnie opala się moja siostra, która jest magiem ziemi tak jak moja babcia, a ja odziedziczyłem talent po dziadku. Oczywiście jak zwykle są przy niej jej nieznośne koleżanki. Nie zadzieraj z nimi są dość wybuchowymi magami ognia.
-To może być całkiem ciekawe doświadczenie.
-Są od ciebie tylko rok młodsze, więc może się z nimi dogadasz-powiedział, chociaż raczej nie było ku temu szans-Zaś moja siostra na pewno będzie dla ciebie miła, ponieważ marzyła o poznaniu Wszechmogącej. Jednak jej kumpele się we mnie podkochują i są strasznie nieznośne, zresztą zaraz zobaczysz jak będą się na de mną użalały i przymilały.
-Nie jesteś szczególnie z tego zadowolony?-spytałam.
-Nie, ponieważ żadna z nich nie jest w moim typie i chodzą za mną wszędzie, dosłownie-westchnął.
-Skoro mi nie zależy na przyjaźni z nimi, mogę udawać twoją dziewczynę w podzięce za uratowanie mi życia-dodałam, ale później dopiero zrozumiałam wagę swoich słów.
-Naprawdę? Zrobiłabyś to?-spytał wyraźnie ucieszony.
-Tak.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę, wreszcie zyskam trochę swobody.
-Nie ma sprawy. Jak mnie mam nie macie tylnego wejścia przez ten dwumetrowy płot?
-Nie, ale chyba dla ciebie to nie będzie problem przejście przez siatkę.
-Kto powiedział, że będziemy się po nim wspinać-dodałam-Obejmij mnie-popatrzył na mnie zdziwiony-Chcesz bezpiecznie wylądować czy nie?-zapytałam, patrząc mu w oczy. Skinął głową.-Trzymaj się mocno. Jedną nogą uderzyłam mocno w ziemię, która po chwilę wybiła nas wysoko w powietrze, kiedy zaczęliśmy opadać stworzyłam wokół nas wir powietrza, który opuszczał nas powoli na ziemię.
-Takiego przejścia jeszcze nie praktykowałem-podsumował patrząc się prosto w moje oczy, a ja się tylko uśmiechnęłam.
-Sean!-krzyknął ktoś za nami-Co ty tu robisz?!-jeśli się nie mylę to był jego dziadek-I co to za urocza dama?
-To dziadku jest Katherine Simons, wnuczka twojego przyjaciela Maurycego.
-Bardzo miło mi ciebie poznać, jestem Frank. Słyszałem, że jesteś bardzo utalentowana-mrugnął do mnie porozumiewawczo. Znaczy, że wiedział kim jestem.
-To prawda, nawet nie wiesz ile ona potrafi-pochwalił mnie Sean.
-A ty może byś pochwalił swoimi osiągnięciami-dodałam lekko zawstydzona-Przecież opanowałeś teleportacje, jako pierwszy od wielu wieków.
-Nie opanowałem, udało mi się po raz pierwszy i o mało przy tym nie zginąłem, gdyby nie ty-powiedział i złapał mnie za rękę. No tak miałam przecież udawać jego dziewczynę. Uścisnęłam jego dłoń. Jego dziadek uśmiechnął się lekko pod nosem.
-A ja bym już nie żyła-podsumował.
-Pewnie jesteście zmęczeni-powiedziała kobieta, która pojawiła się znikąd-ale najpierw muszę Seana o coś zapytać-powiedziała, a ja wiedziałam, że mam ich zostawić. Kiedy tylko oddaliłam się kilka kroków od nich, ujrzałam, że jego siostra do mnie macha. Postanowiłam pójść za ciosem i do nich podejść.
Victoria
-Cześć, jestem Victoria, a to Jane-wskazała na rudowłosą dziewczynę, która sztyletowała mnie
spojrzeniem-a obok Vanessa-wskazała na typową blondynkę.
-Nie wiem kim jesteś, ale lepiej odczep się od Seana--powiedziała ruda.
-Jesteśmy magami ognia, lepiej z nami nie zadzierać-dodała druga.
-Nie przejmuj...-przerwałam jego siostrze.
-A ja jestem Wszechmogącą i lepiej nie zadzierajcie ze mną-podsumowałam ich marne spostrzeżenia. Popatrzyły się ze mną z niedowierzaniem.
-Wiele razy to już słyszałyśmy.
-Och, doprawdy-powiedziałam-A osoby to mówiące potrafiły to?-powiedziałam, a przed ich twarzami zatrzymały się łyżki od lodów, które zamroziłam i pozwoliłam opaść na ich nagie brzuchy. Pisnęły od nagłego spotkania z zimnem.
-Wszystko w porządku, słonko?-powiedział Sean ponownie łapiąc mnie za rękę.
-Tak.-kiedy odchodziliśmy usłyszałam "co za nadęta suka" wykonałam ruch dwoma palcami, a woda z basenu jr oblała-Teraz w jak najlepszym porządku-powiedziałam, uśmiechając się.
-Jesteś niemożliwa.
-Odrobinkę.

Kiedy tylko przeszłam przez drzwi poczułam się jakbym była w jakimś prestiżowym hotelu, a nie w domu. Wszystko było idealnie wysprzątane u mnie nigdy nic tak nie wyglądało. Zresztą jego życie diametralnie się różniło od mojego. Wydawało się idealne. Chłopak z dobrego domu, szczęśliwa rodzina. Miał wszystko czego ja nie miałam. Do tego był dobrze wychowany dał mi pierwszej iść do łazienki. Pożyczył jakąś obszerną bluzkę i spodenki siostry, nawet nie pytając jej o zdanie. Nie wnikałam w to. W głowie miałam tylko prysznic. Kiedy wreszcie wspaniałomyślnie zwolniłam jego prywatną przylegającą do pokoju łazienkę. Pokój nadal był pusty. Nie wiedziałam czy mam iść go szukać czy też nie? Mimo wszystko zostałam w pokoju, nie chciałam trafić na jakąś scenę, której nie powinnam oglądać. Nie chciałam się tutaj czuć jak nie powołany intruz. Po chwili wszedł do pokoju z tacą pełną jedzenia, kiedy tylko ją postawił odwrócił się aby zamknąć drzwi. Dopiero kiedy ponownie spojrzałam na tacę poczułam głód.

-Częstuj się-powiedział i sam zniknął za drzwiami łazienki, których nie przekręcił na zamek. Może był przyzwyczajony do samotności i braku gości. Nie zdążyłam dokończyć nawet jednej kanapki kiedy Davis wyszedł z łazienki w samych spodenkach co dało mi wolne pole do podziwiania jego mięśni. Chyba robiłam to za długo-Czy ty nigdy nie widziałaś chłopaka bez koszulki?-zapytał przez co lekko się speszyłam.
-Widziałam, ale zwykle mieli bojler-powiedziałam, patrząc się jak powoli bierze kanapkę.
-Jeśli w Meksyku są takie 'ciacha' to będziesz musiała na mnie bardzo uważać abym się nie wciągnął w wir randek.
-Skoro tak sprawiasz sprawę to tam postaram się odstraszyć od ciebie dziewczyny-odgryzłam się.
-Niby w jaki sposób?-powiedział stawiając tacę prze de mną, a sam usiadł naprzeciwko.
-Och, znam mnóstwo sposobów. Wiesz dziewczyny i ich sztuczki.
-To zastosuję twoją własną-powiedział z przymrużonymi oczami. Spojrzałam się na niego z zapytaniem-Jesteśmy teraz sami w domu.
-Nie rób sobie jaj-powiedziałam lekko przerażona.
-Dziadek z babcią pojechali do ciotki Cynthii, mama z tatą są na urlopie, chyba odwiedzili Bahamach. Natomiast siostra poszła na nocowanie u Giny. Dopiero wtedy spojrzałam na zegarek dochodziła dziewiętnasta, a to oznacza, że prawie dwie doby byłam na nogach, ale nadal nie odczuwałam zmęczenia-Co byś chciała zrobić?-zapytał się, ale ja nie wyczuwałam żadnych pobudek w jego głosie.
-Posiedzieć nad basenem i bez sensu gapić się w wodę przy muzyce, potrzebuję się odprężyć.
-Załatwione-podsumował-Weź tacę z jedzeniem na dół, a ja resztę przygotuję-tak jak powiedział, tak zrobiłam. Ulokowałam się na leżaku jedząc starannie pokrojone owoce. Z głośników popłynęła neutralna dla uszu muzyka, a mój kompan zajął miejsce obok mnie. Milczeliśmy przez dłuższą chwilę.
-Zazdroszczę ci-stwierdziłam w końcu.
-Czego?-spytał z pełną buzią jakiś ciastek.
-Tego, że masz rodzinę szczęśliwą, kochającą się, wspaniałych dziadków, idealny dom, piękną siostrę. Masz to wszystko czego ja nigdy nie miałam-podsumowałam.
-Sądzisz, że to jest idealne. Moi dziadkowie może i są w porządku, ale nie do końca... Kiedy nie umiałem sobie znaleźć dziewczyny stwierdzili, że jestem gejem, a dzisiaj o mało nie posikali się w
majtki gdy nas zobaczyli. Siostra nie mam z nią wiele tematów do rozmowy, moda to nie moja mocna strona. Do tego rodzice, którzy non stop kłócą się o swoje racje nie zważając na zdanie innych, a ta podróż to terapia małżeńska dla nich. Do tego tata ma niezły pociąg do alkoholu i ciągle się kłócą o pieniądze. Więc jak widzisz moje życie nie jest idealne-skończył swój monolog.
-Przepraszam, nie wiedziałam-znowu zapadła między nami krępująca cisza.
-Twoja propozycja na dołączenie do ciebie to w sumie dla mnie dar z nieba. Wreszcie nie będę musiał być odludkiem i wysłuchiwać tych problemów.
-My będziemy się borykać się ze znacznie większymi sporami-napomknęłam.
-Jednak wiem, że w słusznej sprawie. Koniec o tym mieliśmy się odprężyć-powiedział po czym wstał i podał mi ręce-Zatańczysz.
-Z wielką przyjemnością-powiedziałam podając mu dłoń. Zaczęliśmy kołysać się w rytm muzyki. Jednak w pewnym momencie on wziął mnie na ręce i wrzucił do wody. O nie, nie przepuszczę mu tego.
-O ty!-krzyknęłam i podpłynęłam do krawędzi-Niech cię tylko dorwę.
-Najpierw musisz mnie złapać-krzyknął uciekając do ogrodu. Niech go tylko złapie to mu nogi z tyłka powyrywam. Szybko wyszłam z basenu i popędziłam za nim-Nigdy mnie nie znajdziesz-jego głos otaczał mnie z każdej strony. Nie wiedziałam gdzie jest, więc chodziłam na oślep po ogrodzie. Jednak wpadłam na pomyśl, żeby wyczuć go magią ziemi i udało mi się. Siedział na drzewie, skubaniec. Szybko znalazłam się za nim, a on zeskoczył z niego z kocią zwinnością. Musiałam obrać inną taktykę. Więc wybiłam się mocno i wylądowałam tuż przed nim, a następnie wrzuciłam do basenu. Kocham magię powietrza. Pozwalała mi na niezliczoną masę trików w tym przestawianie ludzi oo kilkadziesąt-A więc tak chcesz pogrywać?-powiedział, a ja pchnięta nagłym podmuchem powietrza, również wylądowałam w basenie. Kiedy się tylko wynurzyłam zaczęliśmy chlapać się jak dzieci.
-Przeginasz-powiedziałam śmiejąc się i podniosłam go na biczu wodnym, a po chwili nagle go zlikwidowałam, a Sean wpadł z impetem do wody.
-Nie to ty przeginasz-powiedział i mnie zaczął topić.
-Dobra, sprawdźmy czy masz łaskotki-powiedziałam, szykując odwet. Jednak był od de mnie silniejszy i z łatwością złapał mnie za nadgarstki. Nasze twarze były zdecydowanie za blisko.
-Sądzę, że powinniśmy iść spać. Jutro powinniśmy wracać do Fewius, a raczej tego co z niego pozostało.
-Mam lepszy pomysł-stwierdził, jednak ja nie byłam gotowa na pocałunek. Sama nie wiem, dlaczego ale skupiłam się na balkonie przylegającym do jego pokoju i po chwili się tam znalazłam.
-Udało mi się-krzyknęłam, a co lepsze nie  miałam takich objawów jak Sean i nie kręciło mi się w głowie. Davis zaczął mi bić brawo, a ja byłam wniebowzięta.


Czytasz=Komentujesz

niedziela, 9 sierpnia 2015

~30~ "Kartka z pamiętnika Dafne"

30 września 1975 r.

Prawie każdy super bohater w swojej historii miał chwilę załamania, zboczenia z dobrej drogi i poznania od podszewki świat pełen niedorzeczności, skrajności i morza agresji. Możecie wierzyć lub nie, ale ja byłam jednym z przypadków, które lubiły poczuć wszystko na własnej skórze. Nikomu nie mogłam powierzyć swojemu losu na tyle aby mógł powiedzieć co jest dla mnie dobre, a co nie? Lubiłam smakować wszystko sama, byłam pierniczoną naiwną indywidualistką, która uważała, że pozjadała wszystkie rozumy. Jednak w rzeczywistości tak nie było. Wszystko okazało się odwrotnie niż przypuszczałam. Nauczyłam się wtedy więcej niż kiedykolwiek, jednak żałuję, bo wtedy moja egzystencja nie była godna poszanowania stałam się ścierwem.

Wszystko zaczęło się pewnego południa kiedy ja zwykle uciekłam przed tym całym zgiełkiem do lasu. Miałam dość przygotowań do ceremonii ślubnej jakiejś pary, która nic da mnie nie znaczyła. Znałam tylko ich imiona, niespecjalnie nawet przywiązałam uwagę do tego jak wyglądali. Byli dla mnie kolejnymi ludźmi, którzy pojawili się w moim życiu i nie mieli dla mnie najmniejszego znaczenia.

Jednak wróćmy do tematu. Starałam się niewidocznie wymknąć z dom, chociaż wiedziałam, że to jest praktycznie niemożliwe. Tym razem byłam pewna, że też mi się nie udało. Kiedy za mną usłyszałam szelest stało się jasne, że Maurycy jak zwykle nie spuszczał mnie z oczu. Jakby się bał, że ucieknę, zniknę, ktoś mnie zamorduje. Przecież nic takiego w gruncie rzeczy raczej by się nie stało. Takiej zrzędy to nawet w piekle by nie chcieli. Jednak tym razem było inaczej. Przygotowana na objęcie mnie od tyłu, na które spokojnie czekałam. Niestety tak się nie stało, powoli odwróciłam się i zobaczyłam... Thomasa. Zamarłam. Nie byłam na to kompletnie przygotowana. Chociaż wielokrotnie układałam plan działania na wypadek spotkania z nim, teraz stał on się niejasny i kompletnie bezsensu. Miałam ochotę oczywiście mu dokopać, ale nie było stać mnie na nic lepszego po za patrzeniem się w jego nieziemskie oczy, które wypowiadały bardzo ważne słowa "Kocham cię, wybacz mi". Ukazały błaganie, a ja nie wiedziałam kompletnie co zrobić, jak się zachować. Zaczęło się jak poprzednio od rozmowy i wiedziałam, że już byłam na przegranej pozycji, ale jakoś nie miało to dla mnie znaczenia. Stare uczucie zapłonęło na nowo i no cóż, wybaczyłam mu. Na jakiś czas zboczyłam z dobrej drogi i dołączyłam do Łowców. Gdzie przystąpiłam do ich szkolenia, które było bardzo wymagające. Wszystko tam załatwiało się siłą. Na początku kiedy nie byłam dobrze wyszkolona nie umiałam się postawić. Robili ze mną co chcieli. Kazali mi sprzątać, co nie należało do moich obowiązków... Co gorsza faceci używali mnie do zaspokojenia swoich potrzeb seksualnych, a Thomas ani razu się za mną nie wstawił. Tylko patrzył na moje poczynania z pożałowaniem. Wiedziałam, jednak że pewnego dnia to ja będę alfą.

     

 Dafne               

sobota, 25 lipca 2015

~29~

*Sean*

Impreza była świetna, gdyby nie ta przegrana z dziewczynami to by było, wręcz idealnie. Jednak coś w środku mówiło mi, że lada moment się coś wydarzy, coś co zmieni wszystko. Niby spokojny wieczór, ale w powietrzu czuć, że coś się 'kroi'. Nie wiem jeszcze co, ale niedługo się dowiem i gdzie do cholery jest Kate? Wyszła aby się przewietrzyć czy może poszła do swojego pokoju? Może to właśnie na nią czyha niebezpieczeństwo kryjące się na każdym zakręcie tego pokręconego świata.Niestety nie mogłem jej nigdzie znaleźć do czasu eksplozji sali treningowej. Kiedy to ona wraz z rudowłosą kobietą prawie wyleciały w powietrze. Nie wiedziałem co jest grane i dlatego nie wychylałem się z ukrycia. Nie wiem czy dlatego, że nie chciałem jej przeszkadzać czy dlatego, że nie wiedziałbym jak się zachować. Do tego do tej kobiety zwracała się BABCIU, ale przecież ona nie żyła. Bynajmniej tyle wiedziałem. Byłem zdezorientowany. Niestety nie było dane mi obejrzeć walki z Łowcami do końca, ponieważ inni oprawcy właśnie podpalali Fewius. Nie mogłem na to pozwolić. Czym prędzej ogłuszałem napastników, jednak było już za późno dom płonął. Musiałem ich ostrzec. Szybko wróciłem do salonu gdzie wszyscy wchodzili właśnie do tajemniczego przejścia.Chyba oni mają wyjście na każdą okoliczność. Kiedy wszedłem do schronu nie mogłem usiedzieć w miejscu, więc powoli ruszyłem tunelem w stronę drugiego wyjścia. Czy nie lepiej mi było zostać w moim samotnym aczkolwiek ustatkowanym życiu? Wtedy było dobrze, jednak cały czas czułem, że mi czegoś brakuje, a teraz ta pustka zniknęła. Jednak zapełniła ją niepewność przed stratą tych na których mi zależy. Kiedy udało mi się wydostać pobiegłem czym prędzej w stronę Fewius, które płonęło, a Kate nigdzie nie było. Przed budynkiem stała tylko kobieta, która była domniemaną babcią Wszechmogącej. Bez zastanowienia podszedłem do niej i powaliłem na ziemię.

-Gdzie ona jest?!-krzyknąłem.
-W środku.-odwróciłem się od niej i pobiegłem do płonącego domu. Nie wiedziałem kompletnie gdzie jej szukać. Dopóki nie usłyszałem hałasu wyważanych drzwi. Szybko przemieściłem się w tamtą stronę. Kiedy wreszcie dostrzegłem Kate, stała w kuchni i patrzyła na detonator na którym zostały zaledwie trzy sekundy. Szybko do niej podbiegłem łapiąc za ramię, ale było za późno.


~W tym samym czasie~

*Maurycy*

Podwórze przed domem wyglądało jak pobojowisko na którym stała Dafne, wpatrując się nie widzącym wzrokiem w budynek. Jednak jak to możliwe przecież moja ukochana nie żyła. To nie mogła być prawda. Ja niestety targnięty nagłym impulsem podbiegłem do niej.

-Jak to możliwe?-spytałem kiedy byłem pewny, że to ona.
-Sfingowałam swoją śmierć.
-Jak mogłaś!-powiedziałem głosem pełnym wyrzutu-Wiesz jak Kate to zniosła? Pomyślałaś jak ja się czułem kiedy dowiedziałem się, że nie żyjesz? Czy ty w ogóle pomyślałaś o osobach, które cię kochają?!-byłem pełny gniewu, czy ona nie zdawała sobie sprawy z uczuć innych.
-Myślę o nich cały czas-powiedziała, była zimna i oschła dla mnie, takiej jej nie znałem-Myślisz, że dlaczego zniknęłam?! Sądzisz, że jestem taką kretynką aby zadawać ból mojej wnuczce bez potrzeby. Zostawiłam jej wskazówki aby ciebie odnalazła i udało jej się. Gdyby nie ja to do tej pory nie wiedziała by, że ma dziadka. Nie miała by pojęcia o tym miejscu ani o runach.
-Zwyczajnie ją wykorzystujesz. Traktujesz ludzi jak pionki w swojej grze. Nie zdziwił bym się, gdyby Katherine nie chciała cię więcej widzieć.
-Prędzej ciebie więcej nie zobaczy-stwierdziła przez zęby.
-Ona nie jest zabawką i sama zdecyduję czy będzie mnie chciała jeszcze widzieć czy nie. Jasne? Nie będziesz więcej nią manipulować. Tak jak manipulowałaś mną. Nie pozwolę ci na to.
-Wtedy byłeś bezradny, nie umiałeś mi się postawić, a teraz kiedy już jesteś stary pewnie też tego nie zrobisz-jej głos był pełen zniewagi.
-Porozmawiajmy na osobności-zażądałem. Nie chciałem się z nią kłócić przy wszystkich ani wyciągać jej przewinień. Bez słowa za mną poszła. Kiedy odeszliśmy dostatecznie daleko od reszty, zacząłem od nowa naszą wymianę zdań.
-Czy ty doż cholery jasnej nadal jesteś taka naiwna! Znowu chcesz się wpakować w jakieś gówno, a potem nagle przylecisz do mnie z podwiniętym ogonem nie wiedząc co masz robić i prosząc o pomoc. Czy tamta historia nic cię nie nauczyła?!
-Oj, Maurycy. Nie wracajmy już do tego. Wiesz dobrze, że byłam wtedy młoda i głupia.
-Wcale nie, byłaś zapatrzona w siebie. Nie widziałaś niczego po za tym teraz robisz to samo. Histerycznie próbujesz zwrócić na siebie uwagę, szukając szczęścia w całym tym zgiełku, jednak nigdy nie zauważałaś tego co cię otacza. Jak wielu wartościowych ludzi masz wokół siebie. Zawsze szukałaś czegoś, a potem życie dawało ci pasmo nieporozumień, walk i innych kłopotów.
-Skończ już te swoje marne wywody. One nie robią na mnie wrażenia. Znowu będziesz mówił, że mnie kochasz...-powiedziała Dafne, ale ja nie mogłem słuchać dalej tych farmazonów.
-Nie będę kłamał-powiedziałem, a ona się uśmiechnęła-Kochałem cię do pewnego momentu-mina jej zrzedła-Teraz widzę jaka byłaś fałszywa, zapatrzona w siebie. Zawsze uważałaś, że to ty jesteś w
centrum uwagi świata, a tak nie jest. Uważasz się za niepokonaną, nie wiadomo jak potężną. Przestań żyć w kłamstwie!-nie mogłem się teraz poddać tu szło o życie mojej wnuczki, która liczy się dla mnie bardziej od niej i jej planów.
-Wreszcie dojrzałeś-podsumowała moją wypowiedź, ale wiedziałem, że coś w niej pękło. Wygrałem, po raz pierwszy w życiu to ja wyszedłem z kłótni zwycięsko.
-Może mi powiesz w takim razie co cię tu sprowadza?-zapytałem spokojnie.
-Nasza wnuczka.
-Właśnie, gdzie ona jest?-zapytałem pełen niepokoju.
-W budynku-odpowiedziała.
-Ty oszalałaś pozwoliłaś jej wejść do płonącego budynku! Postradałaś zmysły!-krzyczałem jak opętany.
-Nie, weszła tylko na chwilę po wartościowe rzeczy-odpowiedziała-Pewnie już dawno jest na zewnątrz-dodała bez przekonania, również zaczynała się martwić-a i za nią pobiegł jakiś chłopak blondyn, mag powietrza.
-Sean-wyjaśniłem-Mam nadzieję, że już się wydostali.
-Sprawdźmy to-w tym momencie zobaczyłem w niej moją starą, pełną zapału ukochaną. Szybko pobiegliśmy na polane przed domem, jednak jej nigdzie nie było.
-Czy...-jednak moje słowa do zgromadzonych uwięzły mi w gardle, ponieważ w tym momencie budynek wybuchł. Fala eksplozji była tak silna, że wszystkich zebranych zwaliła z nóg. Kiedy sytuacja zrobiła się na tyle spokojna aby można było wstać, szybko się podniosłem-Czy Kate z Seanem wyszli z tego budynku?-wszyscy z zaprzeczeniem kręcili głowami.

Nie to nie mogła być prawda! Stojąca obok Dafne osunęła się na ziemię i szlochała.

-To moja wina!-wychrypiała.

wtorek, 7 lipca 2015

~28~

Z okazji tego, że mam 10 tysięcy wyświetleń na blogu rozdział dodaje szybciej. :D

Ta ręka była dla mnie dziwnie znajoma. Dziwne... Nie wyrywałam się nie szamotałam. Nawet tej osoby woń działała na mnie kojąco. Kto to był?

-Cicho, maleńka-powiedziała kobieta i wtedy do mnie dotarło kto to jest. To była Dafne.
-Dafne, przecież ty nie żyjesz-powiedziałam i podeszłam aby zapalić światło.
-Swingowałam swoją śmierć aby ciebie chronić.
-Jak mogłaś! Wiesz dobrze przez co przeszłam. Chowając 'ciebie'. Teraz już wiem dlaczego trumna miała być zamknięta.
-Wiem, kochanie. Jakoś ci to wynagrodzę-powiedziała, jednak ja nie wierzyłam w jej słowa.
-Dafne, pomyślałaś chociaż przez chwilę o mnie i Maurycym. Czy jak zawsze kierowałaś się własnymi pobudkami?!
-Kate, ty nic nie rozumiesz-powiedziała przez zęby.
-To może mnie oświecisz-skrzyżowałam ręce na piersi.
-Kiedy udałam swoje odejście twój ojciec po raz pierwszy miał  cię schwytać, nie mogłam na to pozwolić. Byłaś wtedy dość bezbronna, teraz się zmieniłaś. Chroniłam cię setki razy. Obserwowałam z bezpiecznej odległości. Nawet nie wiesz jak trudno było mi się do ciebie przez tyle czasu nie zbliżyć. Tęskniłam za tobą, nawet nie wiesz jak mocno-powiedziała i chwyciła mnie za rękę.
-Jak zwykle dowiaduję się o wszystkim ostatnia. Czemu mi do cholery o niczym nie powiedziałaś?! Kiedy był czas i pora! Nie mogłaś po prostu mnie uprzedzić, uświadomić... cokolwiek!
-Kate-spojrzała na mnie prosząco.
Dafne
-Nie patrz tak na mnie-warknęłam-Przez ciebie jestem wbudowana w labirynt kłamstw, nieporozumień, wiecznych zagadek. Ty zamiast zostać przy mnie i mi pomóc, wolałaś odejść! Przez te twoje podchody prawie straciłam przyjaciółkę, która nie ma mocy.
-Gdyby nie ja nigdy byś jej nie odbiła. Gdy tylko ich zaatakowaliście do Krein została wysłana wiadomość, udało mi się ją przechwycić, a na miejsce przyszły moje dwie pomocnice z którymi się sprzymierzyłaś.
-Dafne w co ty się zamieszałaś?-zapytałam, a moja złość ustąpiła.
-Tego nie mogę ci powiedzieć, ale jestem tutaj by cię chronić.
-Znowu tajemnice. Nimi do niczego nie dojdziesz-dodałam.
-Kiedy sprawa ucichnie, wszystko ci wytłumaczę.
-Wtedy będzie na to za późno!-nie wiem dlaczego, ale ogarnęła mnie wściekłość-Albo odpowiesz mi teraz, albo dla mnie nadal nie żyjesz!-wrzasnęłam, miałam dość jej sekretnego życia. Zawsze mi powtarzała, że najważniejsza jest szczerość, a teraz co?
-Kate, nie mów tak-powiedziała i chyba jej oczy się zaszkliły.
-Ty nic nie rozumiesz.
-Nie to ty nic nie rozumiesz. Próbujesz osiągnąć coś sama, a nie wiesz jakie mogą być tego konsekwencje. Jestem od ciebie o wiele potężniejsza i to na moich barkach spoczywa odpowiedzialność za twoje czyny. Nie tylko jako Wszechmogącej, ale i jako wnuczki. Naprawdę chcesz mnie mieć za wroga? Od lat coś prze de mną ukrywasz, a ja co robiłam? Siedziałam cicho, ale z tym definitywny koniec!-skąd we mnie tyle pewności siebie, widać było, że na chwile zmiękła, lecz tylko na moment.
-Jakbym mogła to bym ci powiedziała-odpowiedziała.
-W takim razie znasz moją odpowiedź. Możesz zniknąć z mojego życia, tak jak było po twojej 'śmierci' nie potrzebuję kolejnych problemów-odwróciłam się i już miałam odejść, kiedy ona złapała mnie za rękę-Puść mnie.
-Nawet nie wiesz jak mnie ranisz-powiedziała, a ja spojrzałam się w jej smutne oczy.
-A ty kiedykolwiek zastanowiłaś się jak mnie ranisz. Dla ciebie liczy się tylko szczerość, ale od twojej osoby się jej nie otrzyma. Całe twoje życie jest jednym wielkim nieporozumieniem. Próbujesz ze mnie zrobić pionka w swojej nieczystej grze. Nie pozwolę ci na to!-teraz dopiero zrozumiałam, że cały czas krzyczałam. Mimo to wyrwałam rękę i podeszłam do drzwi.
-Chciałabym ci wszystko wyjaśnić, ale nie mogę. Nie możesz po prostu tego zaakceptować?
-A ty nie możesz zaakceptować tego, że nie chcę być w twoim życiu w ten sposób.
-Ale...
-Nie ma żadnego, ale. Nie będę częścią twojego tajemnego życia-przeraźliwy świst powietrza, przerwał nam wymianę zdań-Uciekaj!-krzyknęłam pospiesznie rzucając się do drzwi. Kiedy tylko znalazłyśmy się na zewnątrz sala treningowa wybuchła, a my od siły eksplozji wyleciałyśmy w powietrze. Na szczęście udało mi się złagodzić nasz upadek-W co ty się wpakowałaś?!-krzyknęłam podnosząc się z ziemi.
-W nic szczególnego-odpowiedziała. Jak zwykle pozostawała w swoich sekretach do samego końca.
-Dafne, niezmiernie się ucieszyliśmy na wieść o twojej śmierci, ale niestety znowu nas oszukałaś-powiedział jakiś potężny mężczyzna. Chyba mulat, to był dowódca Krein tak to był Jeremy.
-Ty nie masz kogo wkurzać-powiedziałam i przyjęłam pozycje obronną.
-A ty młoda dziewczynko myślisz, że nas pokonasz-dodał, a zza drzew wyłonili się kolejni Łowcy.
-Tak, tak myślę-przemówiłam mu w myślach.
-Wyjdź z mojej głowy!-wykrzyknął.
-Kate, jesteś gotowa. Tak jak na treningach!
-Nie to będzie o wiele ostrzejsze-powiedziałam. Skierowała palec wskazujący i środkowy w stronę największego olbrzyma, a z niego wypłynęła wiązka piorunów. Ich dowódca podbiegł do mnie i złapał za szyję po czym podniósł do góry. Mimowolnie złapałam za jego rękę.
-Kim ty jesteś?-spytał coraz bardziej zacieśniając uścisk.
-Osobą znacznie potężniejszą od ciebie-wychrypiałam po czym dotknęłam jego rękę przy łokciu i poraziłam prądem. Opadłam na ziemie, osuwając się na kolana, zaczęłam kasłać podparłam się rękami o trawę.
-No to teraz będzie twój koniec-stwierdził olbrzym jak widać, już otrząsnął się po zadanym prze ze mnie bólu.

Wiązka kamieni i piasku poszybowała w moim kierunku szybko jednym ruchem ręki wytworzyłam obok siebie skalną ścianę, która mnie ochroniła. Poczekałam aż znudzi się mu posyłanie na mnie ziemi. Po czym wyskoczyłam zza muru i posłałam na przeciwnika ogromny strumień wody.  Kiedy wykonałam ręką znak 'stop' każda kropelka na jego ciele zamarzła. To go powinno zatrzymać na jakiś czas. Jednak czemu nikt z Fewius nie przychodzi nam z odsieczą? Powinni już dawno tu być. Chwilę później wszystko stało się jasne, budynek płonął. Nie mogłam na to patrzeć. Tam był Tim, Sean, Eli, Derek, dziadek wszyscy którzy byli po mojej stronie i mnie wspierali. Przez moje chwilowe zamyślenie oberwałam strumieniem wody, który przywołał mnie do rzeczywistości. Moja babcia nadal nie wyszła z wprawy, a ja no cóż powinnam więcej ćwiczyć, a przynajmniej skupić się na walce. Nie miałam siły na to by dalej walczyć po widoku jaki przed chwilą ujrzałam. To było okropne, ale co jeśli spłonęli żywcem. Przez moja rozproszenie dwoje Łowców przygwoździło mnie do ziemi. O nie tak się bawić nie będziemy, powiedziałam sama do siebie, a w ich umysłach stworzyłam wizje, że to ja jestem Olsenem, a on to ja. Bez zastanowienia się na niego rzucili. On nie wiedząc co się dzieje dał się pojmać. Dafne stworzyłam w wizji innych Łowców. Przez co my byłyśmy wolne. Po raz pierwszy posługiwałam się moją umiejętnością w dwóch wymiarach i jakoś mi wychodziło. Kiedy odeszli i wiedziałam, że są daleko przestałam tworzyć wizje. Jedynym minusem posługiwania się tą umiejętnością było to, że ja nic nie widziałam po za tym co tworzyłam w ich umysłach. Jednak kiedy mój wzrok powrócił z podwojoną siłą dotarła do mnie świadomość, że wszystko co w tym domu było spłonęło. Księga, pamiętnik, jedyna wiedza o runach. Może jest jeszcze dla nich szansa. Z basenu przed instytutem uniosłam w powietrze jak najwięcej wody przeniosłam nad budynek i równomiernie ją opuściłam na dom. Wszystko zaczęło przygasać, a ja targnięta emocjami wskoczyłam w jeszcze nieugaszony ogień przy drzwiach.
Pobiegłam do mojego
pokoju rozgarniając liżące języki ognia magią powietrza. Żar stawał się nie do wytrzymania. Jednak mój pokój pozostawał nietknięty. Wzięłam co najcenniejsze spakowałam w torbę i wtedy pomyślałam o zbiorach książek, które właśnie teraz płoną. Kiedy dobiegłam to miejsca pożar właśnie zaczął tam docierać. Paliły się tylko dolne części regałów. Mogłam jeszcze większość uratować podbiegłam do łazienki, która znajdowała się dwa metry od de mnie. Jednak drzwi od gorąca nie mogły się otworzyć. Bynajmniej nie rękami, próbowałam kopniakiem trafiając w miejsce obok klamki, ale nie dawało żadnego rezultatu. Więc po prostu się rozbiegłam i uderzyłam w nie całą sobą. Kiedy odpuściły o mały włos nie wpadłam w płomienie. Zatrzymałam się dosłownie dwa centymetry przed nimi. Magią metalu rozwaliłam rurę, która pięła się ku sufitowi. Całe pomieszczenie zalała życiodajna woda. Nie dosyć, że byłam umorusana w sadzy to teraz jeszcze jestem cała mokra. Jednak  teraz to było najmniej ważne. Po podłodze rozlałam wodę i na szczęście udało mi się ocalić resztę zbiorów. Jednak nigdzie nie znalazłam magów. Jakby ich tutaj nie było. Nikt nie krzyczał, nie wzywał pomocy ani nic podobnego. W salonie ani żadnej innej sali nie było żywego duch, szczątek też nie znalazłam. Kiedy weszłam do kuchni zobaczyłam detonator. Licznik pokazywał, że zostało mi 10 sekund. W tak krótkim czasie nie mam szans stąd wyjść.

poniedziałek, 6 lipca 2015

~27~

*Katherine*

Powoli dochodziłam do siebie. Słuch powrócił jako pierwszy. Czyżby odgłosy walki. Poczułam, że jestem otulana przez trawę. Postanowiłam powoli podnieść powieki. Nad głową właśnie przeleciał mi strumień ognia. Co tu się do cholery dzieję? Nie podnosząc się rozejrzałam się po polanie. Był na niej Tim, który zaciekle walczył, to samo robił Sean. Eli została złapana, a Derek był atakowany przez dwóch umięśnionych Łowców. Jeden z nich właśnie zamierzał go porazić prądem. Zerwałam się z miejsca. Po czym powaliłam Derka ze sobą na ziemie. Szybko się z nim podniosłam i schowałam za siebie.

-Atakować dziecko, macie tupet!
-I co taka laleczka jak ty z tym zrobi? Pewnie nawet nie masz mocy-parsknął jeden.
-Elie! Kantem buta w nogę z łokcia w twarz!-krzyknęłam, zrobiła to w oka mgnieniu, a ja rzuciłam w niego nożem. Padł prawdopodobnie nieżywy. Dwóch na mnie natarło, a ja wystawiając ręce prosto na ich torsy. Magią powietrza wyrzuciłam ich kilka metrów dalej. Szybko odpięłam pas z bronią i rzuciłam go przyjaciółce-Tobie bardziej się przyda. Zabierz Derka stąd!-krzyknęłam i pchnęłam dziecko w jej stronę.
-Kate może byś pomogła!-krzyknęli chłopaki, aktualnie byli duszeni. Zaczęłam magią ziemi, manewrować tak aby pnącza roślin ich związały.
-Do usług! Zmywajmy się stąd!

Wszyscy uciekliśmy w porę. Doganiając młodego i Eli. Spojrzałam na Seana i mrugnęłam porozumiewawczo. Złapał Tima za rękę, małego wzięliśmy w środek, ja drugą ręką trzymałam się Eli i z prędkością światła znaleźliśmy się z Fewius. Wreszcie poczułam się w miarę bezpiecznie. Wszyscy nie wiem dlaczego, ale zaczęliśmy się śmiać w sumie bez powodu. Po czym mnie uścisnęli.

-Ile byłam nieprzytomna?-spytałam.
-Dwa dni-odpowiedzieli zgodnie.
-I już tak za mną tęsknicie?-powiedziałam szczerząc się do nich 'jak głupi do sera'.
-Żebyś wiedziała-powiedzieli chłopcy i mnie zaczęli podrzucać do góry. Ja natomiast zaczęłam piszczeć. Chyba cały dom mnie usłyszał, bo wszyscy wyszli na podwórko. Niektórzy nawet płakali ze szczęścia.
-Katherine-krzyknął dziadek i porwał mnie do góry.
-Dziadku!
-Tak się martwiłem-powiedział, a jego oczy się zaszkliły-Trzeba to jakoś uczcić.
-Impreza, powiadasz?-powiedziałam patrząc na niego z błyskiem w oku.
-Tak dzisiaj o 19. W jadalni-podsumował-Kevin pobawi się w Dj.
-Może będzie karaoke?-zaproponowałam.
-Okej-chwile mnie nie było, a wszyscy nagle są dla mnie tacy mili. Dziwne-To my idziemy się szykować?
-Idziemy z wami-dodał Tim.
-Impreza zamknięta tylko dla dziewczyn-powiedziała Eli po czym obie wytknęłyśmy język i pobiegłyśmy do mnie do pokoju aby się przygotować. Mogłam choć przez chwilę być beztroska.

Kilka godzin później obie wyglądałyśmy nieziemsko. Ja ubrana w czarne buty na lekkim podbiciu, różową bluzkę na ramiączka i czarne rurki. Natomiast Elizabeth miała na sobie czarną spódniczkę oraz baleriny, dopełnieniem jej stroju była szara bluzka. Nawzajem pokręciłyśmy sobie włosy i zrobiłyśmy lekki makijaż. Dopiero gdy usłyszałyśmy muzykę to zdecydowałyśmy się wyjść na podbój parkietu.

-Gotowa-spytałam.
-Tak, ale co śpiewamy na karaoke?-zapytała radośnie. Zapomniałam jak pięknie wygląda kiedy się uśmiecha.
-Jak to co? Naszą piosenkę, czyli Fifth Harmony- Me & My Girls. Pamiętasz układ?
-Tego się nie da zapomnieć-powiedziała chichocząc. Wtedy z sali rozległo się karaoke. Czas zabawy. Kilkoro ludzi wystąpiło, ale było mało chętnych i raczej nie robili wielkiego show.
-Może mały pojedynek?-zapytał Sean, podchodząc do nas z Timem. Od kiedy oni się kumplują?
-No nie wiem-powiedziałam lekko szturchając Eli.
-Pękacie?-zapytał stały mieszkaniec Fewius.
-Nigdy-odpowiedziała przekornie przyjaciółka.
-Panie mają pierwszeństwo.
-Tym razem wy pierwsi-odpowiedziałam-Po naszym występie waszego nie będą chcieli nawet oglądać-na sali rozległ pomruk.
-Po naszym wasz to będzie łabędzi śpiew-podsumowali.
-Widać mamy pierwszy pojedynek. Chłopaki kontra dziewczyny-powiedział Kevin jak na walkach MMA.

Nie powiem dali radę z piosenką Big Time Rush-Windows Down, ale na scenie ruszali się jak drewno.

-Co na to dziewczyny?-dodał Dj i chciał podać nam mikrofony.
-O nie, nie. My chcemy te bezprzewodowe, których nie trzeba trzymać tylko zakłada się je za ucho-zaprotestowała Elizabeth. Ja puściłam oko do chłopaków.
-Co śpiewacie?-powiedziałam na ucho tytuł i chwilę potrwało nim zmodyfikował nasz utwór aby było karaoke-Gotowe?
-Bardziej nie będziemy.

Przez początek występu byłyśmy spokojne, ale gdy pierwsza zwrotka dobiegała końca zeszłyśmy ze sceny. Zaczęliśmy uczyć ludzi kroków na refren. Każdy łapał to w mig. Po drugiej zwrotce wszyscy tańczyli. Chłopaki tylko się przyglądali. Czasami trzeba przyznać że ktoś jest lepszy. Wszyscy się wkręcili w taniec.

-Chyba wszyscy wiedzą kto wygrał?-podsumował Dj. Podeszłyśmy do naburmuszonych chłopaków.
-Ale chłopcy bez takich. Po prostu jesteśmy od was lepsze-dodałam do nich po cichu. Obie odwróciłyśmy się na pięcie i poszłyśmy na parkiet. Kiedy muzyka stała się wolniejsza. Sean odbił mnie Eli, a ją porwał Timothy. Nie wiem dlaczego tak wypadło, ale nie ważne.
-Zawsze zastanawiałem się jak wygląda Wszechmogąca-powiedział po chwili.
-Zawiodłam twoje oczekiwania?-zapytałam i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę jaki kontekst ma wypowiedziane prze ze mnie zdanie.
-Nie. Zawsze wyobrażałem sobie tą osobę jako wielką potężną, a nie małą i drobniutką. W sumie tak jest lepiej-powiedział i się do mnie uśmiechnął.
-Wiesz, że jutro jedziesz ze mną do Meksyku.
-W sumie stamtąd pochodzę-teraz dopiero do mnie docierało jak mało wiem o tym człowieku, o Eli, Simonie, Timie, Maurycym i innych członkach Fewius. To mnie przerażało.
-Sean, jeśli mnie zdradzisz...-przerwałam-To będę bezwzględna, odbiorę ci moc i zniszczę doszczętnie.
-Kate, nie zdradzę cię. Nigdy. Rozumiesz-powiedział zmuszając mnie do spojrzenia się w jego brązowe oczy.
-Mam taką nadzieję-powiedziałam. Kładąc brodę na jego ramieniu. Po tym tańcu musiałam odsapnąć. Tego wszystkiego było już za dużo. Kiedy tylko wyszłam na zewnątrz poczułam się lepiej. Oddaliłam się od domu aż do sali treningowej. Coś mnie tam ciągnęło, ujrzałam zapalone światło, jednak kiedy tylko otworzyłam drzwi ono zgasło. Co tu do cholery jest grane? Weszłam do środka i poczułam jak ktoś przesłania mi usta ręką.


niedziela, 28 czerwca 2015

~26~

*Narrator*

Słońce właśnie wschodziło nad gęstymi lasami Harlingen. Wszystko budziło się do życia w tym całe Fewius, które było centrum teraźniejszych wydarzeń. Jedna osoba, a tyle zamieszania. Nikt nie miał pojęcia, że taka drobniutka dziewczyna jest w stanie wprowadzić tak wielkie, a wręcz ogromne zmiany w porządku świata. Teraz kiedy runy znowu mogą zacząć być użyteczne wszystko może stać się inne. Cała walka między Magami a Łowcami nabierze nowego tempa, skali. Wszystko co dotychczas było harmonią zostanie zburzone, a cała ludzkość będzie musiała nauczyć się żyć w nowych czasach w których normalny człowiek będzie żył na równi z ludźmi uzdolnionymi. Skończy się wieczny podział i ukrywanie. Jednak nim nastanie "Diamentowa era" będzie trzeba zmierzyć się z tym co nieokiełznane, czyli z mocą, której nikt nigdy nawet nie próbował opanować. Wszechmogąca będzie miała pełne ręce roboty i jeśli uważa, że Łowcy to jej największy problem, myli się. To co nadejdzie wraz z odkrywaniem nowego wymiaru znaków będzie o wiele gorsze niż można się spodziewać.

*Maurycy*

Nie to, nie możliwe. Nie mogę jej stracić najpierw śmierć Dafne, a teraz Kate nie może się obudzić. Tracę wszystkie powody dla których jeszcze jakoś się trzymam. Moja wnuczka może stracić tą cholerną moc, nieważne byleby się obudziła. To jest teraz najważniejsze, a to wszystko za sprawą jednego w sumie niepozornego przedmiotu. Moje myśli coraz bardziej przybierały na sile, a ja powoli z niej opadałem. Nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam, ale muszę wytrzymać jak najdłużej... Dla Katherine... W gardle poczułem ogromną gulę, oczy same stały  się mokre. Szybko wróciłem do mojego gabinetu i po raz pierwszy od długiego czasu zamknął za sobą drzwi na klucz. Ta bezradność była dobijająca i mimo, że jestem facetem rozpłakałem się. Tak ludzie mężczyzną też zdarza się wylewać łzy potokami. Kto wie może właśnie teraz tego potrzebowałem. Kate była moją jedyną rodzinom i nic więcej mi po za nią nie pozostawał. Chyba lepiej było jak nie wiedziałem o tym, że mam syna, który ma w dupie dorastającą córkę z wielkimi obowiązkami i wnuczkę, która okazała być się potężniejsza od wszystkich osób jakie miałem okazje poznać. Musi być jakiś sposób na jej obudzenie. Przejrzałem cały pamiętnik mojej ukochanej i nic. Może ta książka da mi jakieś nowe odpowiedzi. Pełen nadziej usiadłem nad materiałem, ale nie miałem pojęcia czego szukać. Przejrzenie tego zajmie mi godziny, a w sumie nie wiadomo ile mam czasu, mój umysł nie pracuje już tak dobrze jak za starych lat. Może potrzebna mi pomoc kogoś młodego? Ja jestem zbyt mocno emocjonalnie przywiązany do tej sprawy. Uczucia zawładnęły mną bez końca, ale skąd mam wiedzieć komu ufać? Przecież w Fewius jest wyciek informacji, bo inaczej skąd Łowcy wiedzieli by tak szybko o Wszechmogącej. O naszych planach odbicia różnych zakładników. Najlepiej to zajęcie dać Eli, dziewczyna jest bardzo podłamana ostatnimi wydarzeniami, a praca pozwoli jej o tym zapomnieć. Jednak nim zdążyłem się podnieść rozległo się natarczywe pukanie. Szybko podbiegłem do drzwi by je otworzyć. Stała w nich młoda pielęgniarka z domu.

-Coś się zmieniło w stanie Kate-powiedziała, a ja już popędziłem do pokoju w którym była leczona.
-Geba-(tak się nazywa doktor)-co z nią?
-Dostała gorączki i drgawek, które udało mi się opanować. Jej ciało walczy z 'czymś', ale nie wiem ile czasu jej zostało. Jeśli nie znajdziemy szybko jakiegoś rozwiązania może umrzeć.-W tym momencie świat zwolnił. Przestało do mnie docierać co ludzie do mnie mówią. Dalsza diagnoza przestała mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Trzeba działać, pomyślałem. Wziąłem za rękę Eli i Seana po czym pociągnąłem ich za sobą do gabinetu-Słuchajcie, jesteście młodsi pracujecie od de mnie szybciej. Przejrzyjcie tą książkę wierzę, że w niej właśnie jest rozwiązanie. Ja natomiast pójdę do biblioteki poszukać czegoś jeszcze. Musi być coś co możemy zrobić-powiedziałem obiecując sam sobie, że jest jeszcze coś, co przeoczyliśmy.

*Elizabeth*

Nie wiedziałam w gruncie rzeczy czego mamy szukać. Zaczęliśmy od run uzdrawiających, znaczy Sean zaczął, bo ja przeglądałam dziennik Dafne. Tutaj było pełno informacji, ale żadna z nich nie nadawała się do wykorzystania. Do pomieszczenia wparował znienacka młody chłopczyk. Na jego twarzy widać było zdeterminowanie.

-Kate wyzdrowieje?-zapytał. Zdziwił mnie, może Simons się nim opiekowała.
-Robimy wszystko co w naszej mocy.
-Ale efektów brak-podsumował nasze starania-Może pomogę?-popatrzyłam na Seana. On tylko wzruszył ramionami.

-Dobrze, ale jak będziesz niegrzeczny to cię stąd wyprosimy.
-Okej i jestem Derek-odpowiedział i ulokował się na moich kolanach. Mijały kolejne dwie godziny i nic-Może źle do tego podchodzimy?-powiedział.
-Co masz na myśli?-spytałam dzieciaka, który chyba dostał olśnienia.
-Z tego co słyszałem, gdy ostatni Kate chciała dołożyć medalion na okładce pojawiał się znak. Może teraz też tak będzie-może i miał racje.
-Spróbujmy co nam szkodzi-powiedziałam zsadzając go z kolan, podeszłam do miejsca gdzie siedział Sean-Zbliżysz naszyjnik?-bez słowa to zrobił, jednak bez efektu.
-Może on tylko słucha się Kate-podsunął następny pomysł chłopak. Porozumiewawczo spojrzałam się na Seana i nawet nie wiem kiedy znalazłam się w pokoju w którym ona leżała. To pewnie była jakaś jego sztuczka. Założyłam jej na szyję medalion i przybliżyłam dziennik. O dziwo zadziałało na okładce pojawił się znak.
-Jesteś genialny-powiedziałam do chłopca podrywając go do góry. Po chwili pojawił się napis.

"Tylko dusza, która nie zaznała prawdziwego cierpienia jest stworzona do wyleczenia ofiary"

Ciągle tylko te przepowiednie. Czy coś nie może być jasno określone kto ma to zrobić? Co y mamy zrobić z tą nic nie wyjaśniającą informacją? Mimo to zdaliśmy raport Maurycemu. Po czym każdy z mieszkańców Fewius próbował ją obudzić. Kiedy już nie mieliśmy nadziei znowu pojawił się Derek wraz z rodzicami, którzy również spróbowali swoich sił, ale bez rezultatu. Nie miałam pojęcia co jeszcze można zrobić.

-Może ja spróbuje?-zaproponował chłopczyk.
-Wykluczone-powiedziała matka, chyba nazywała się Irma.
-Niby czemu?-powiedział krzyżując ręce na piersi.
-Bo jesteś za mały.
-Ciągle to słyszę i nie jest to dla mnie argument-powiedział na chwile zadziwiając matkę.
-Derek, nie zrobisz tego. Widzisz co stało się Kate kiedy to otworzyła. Nie zniosłabym myśli, że cię straciłam w ten sposób-chłopczyk miał racje i ja to wiedziałam.
-Wiem, że pani jest matką, ale ten chłopczyk może być jedyną nadzieją. Tak młoda dusza nie mogłam zaznać jeszcze cierpienia, prawdopodobnie to jedyna osoba, która może ją ocucić, bo już wszyscy próbowali. Kiedy Kate zginie, a pewnie to się stanie, nie będzie już szans na równowagę. Łowcy wezmą w posiadanie cały magiczny świat. Czasami trzeba wybrać większe dobro-podsumowałam.
-Ja chcę wziąć w tym udział, ponieważ czuję, że to ja zostałem do tego stworzony-dodał młodzieniec.

Matka już nie miała sił. Skinęła tylko głową, a chłopczyk wziął się za rysowanie ziemią znaku na jej ramieniu. Kiedy dołożył do niego rękę on rozbłysnął, ale tylko na krótką chwilę. Co w gruncie rzeczy nie dało efektów. Coś jest nie tak. Może to ze względu na miejsce. Może to jest to. Powinniśmy iść tam gdzie jego połączenie z żywiołem będzie najmocniejsze.

-Powinniśmy udać się do lasu. Jego połączenie z żywiołem jest zbyt małe-dodał Sean jakby czytając mi w myślach.
-Idziemy do lasu-nakazałam-Bierz Kate, a ja pobiegnę po Tima. Wiem, że jemu też zależy na Kate, a potrzebujemy jeszcze kogoś do ochrony w razie czego-Davis skinął głową, a ja pobiegłam prosto do Tima na którego wpadłam na korytarzu-Potrzebujemy twojej pomocy-o nic nie pytał tylko po prostu ze mną poszedł. W lesie znaleźliśmy polane. Nie wiem jak Sean to robił, ale przez całą drogę niósł Kate i się nie zmęczył-Patrzcie czy nikt nam nie będzie przeszkadzał, a ty mały rób swoje.

Położyliśmy Kate na samym środku polany. Wyglądała tak bezbronnie. Mały wziął się do pracy. Znak znowu zabłysnął i nas oślepił. Tak jak uprzednio w przypadku kiedy została otwarta książka. Podziałało? Nie wiadomo Kate się nie budziła. Może potrzebowała chwili, ale w tym momencie jej nie miała. Zza drzew wyłonili się Łowcy, którzy nie dawali nam żadnych taryf ulgowych. Byliśmy na przegranej pozycji.

środa, 17 czerwca 2015

~25~

Najpierw ogłoszenie przenoszę bloga na inny adres e-mail, jak chcecie zadawać jakieś pytania co do historii lub żeby pojawiły się wasze pomysły to z chęcią poczytam wasze pomysły.
adres= nathaliebeckett98@gmail.com

*Kate*

Jak to możliwe. Przecież nikt nigdy nie stracił mocy, a może stracił tylko my o tym jeszcze nie wiedzieliśmy.

-Kate!-krzyknął Sean.
-Co?
-Musisz to zobaczyć.

Pobiegłam w jego stronę i zobaczyłam płonącą książkę, która o dziwo się nie spalała. Jednak nie
mogłam go ugasić, ani nad im zapanować. Postanowiłam przedmiot ściągnąć za pomocą kuli powietrza i odłożyć w bezpieczne miejsce. Ten płomień był inny od wszystkich z którymi kiedykolwiek miałam do czynienia. Nie miałam pomysłu co z nim począć. Szybko opowiedziałam Seanowi co się stało Eli i pobiegłam po radę do jedynej doświadczonej osoby w tym budynku, której ufałam. Wpadłam bez pukania do sypialni Maurycego.

-Dziadku, wstawaj szybko!-powiedziałam zrywając z niego kołdrę.
-Co się dzieję?-zapytał zaspany i zdezorientowany-Pali się czy jak?
-Jakbyś zgadł-odpowiedziałam i pociągnęłam go za rękę. Nie zwracając uwagi na jakiekolwiek protesty-Wiesz coś o tym?-wskazałam na ciągle palącą się książkę. Jego oczy stały się jak dwie złotówki.
-Co wyście robili?-zapytał zdenerwowany.
-Znalazłam medalion babci-powiedziałam i wzięłam go do ręki-oraz tą książkę. Kiedy Eli próbowała ją otworzyć medalik przybrał kolor czerwieni i bardzo wysoką temperaturę, a kiedy dołożyła przedmiot do zamknięcia. To coś ją odepchnęło i pojawił się napis "Niegodnemu otwarcia moc zostanie zabrana". No i w gruncie rzeczy Eli straciła moc, a po chwili zawołał mnie Sean i zobaczyłam to.
-Czy wy nie macie co w nocy robić tylko grzebać w starych sprawach?-zapytał Maurycy.
-Czyli wiesz co to? Co oznacza znak i czemu to się pali?
-Ten medalion Dafne dostała od de mnie jest chroniony starożytnymi runami, których nikt od tamtych czasów nie potrafi użyć. Jedna przepowiednia mówi, że kiedy na świat przyjdzie Wszechmogąca zrodzona z dwóch magów wody wszystko się zmieni.
-Ale ja jestem stworzona z dwóch magów wody-powiedziałam-Czyli ja to powinnam otworzyć.
-Nie. Tylko prawa dusza godna zdobycia tej mocy ją otworzy-to się robi coraz bardziej skomplikowane niż myślałam. Gdzie ja teraz znajdę osobę, która mi to otworzy. Chociaż w głębi duszy wiem, że ja powinnam to zrobić. Moja intuicja mnie jeszcze nigdy nie zawiodła, może tak będzie i tym razem.
-Czyli kto?
-Tego nie wiem-powiedział wpatrując się w płonącą książkę-Nawet nie wiem kiedy Dafne zrobiła ten zeszyt i go zabezpieczyła. Zawsze była taka skryta-powiedział, a jego oczy na ułamek sekundy się zaszkliły.
-A co z książką?-zapytałam po chwili.
-Nie wiem nigdy wcześniej jej nie widziałem.
-A da się coś zrobić z Eli i jej mocą?-widziałam zapłakaną przyjaciółkę.
-Jeśli to przez runy to nie ma odwrotu. Przykro mi -powiedział i położył Eli rękę na ramieniu.
-Teraz pewnie mnie olejesz i będziesz mnie miała gdzieś-powiedziała zapłakana przyjaciółka.
-Co?-co ona znowu plecie?
-No tak. Nie będę już nadawała się do drużyny i nie będziesz miała ze mnie żadnego pożytku-dodała chowając twarz w dłoniach. Podeszłam do niej i ją podniosłam.
-Eli pamiętasz jak się poznałyśmy, żadna z nas nie wiedziała wtedy o tym, że ty byłaś Panią Ziemi, a ja Wszechmogącą. Mimo to pomogłam ci. Nigdy bym cię nie zostawiła. Przyjaźnimy się nie zapominaj o tym. Bez względu na wszystko. Mogłaś wtedy nie mieć mocy i tak bym cię uratowała dla mnie to nie jest ważne. Przyjaźń to nie szukanie korzyści tylko wspieranie siebie nawzajem. Popatrz się na mnie. Nigdy cię nie zostawię i będę cię chronić-rozpłakała się jeszcze bardziej, ale po chwili wróciła do siebie.
-Dziękuje-powiedziała ocierając łzy-Co z tym robimy?
-Dobre pytanie.
-Może ja spróbuje-Sean w końcu przypomniał o swojej obecności.
-Nie, lepiej nie-cofnął go Maurycy. Chciałam to otworzyć za wszelką cenę. Bez względu na ro, że mogę stracić moc. Czułam, że to ja jestem do tego stworzona. W tym momencie wszedł do sali Timothy.
-Co tu się dzieję?-zapytał.

To była moja szansa. Każdy skupił się na nim. Szybko podbiegłam do stolika i porwałam medalion. Usłyszałam "Katherine NIE!". Jednak już było za późno. Medalion znalazł się na zamku. Nie odepchnął mnie. Tylko zaświecił oślepiająco jasnym światłem, całe pomieszczenie wypełniło się blaskiem, a księga została otwarta. Jednak z każdą chwilą kiedy się otwierała ja słabłam, a gdy wszystkie zabezpieczenia puściły Ogarnęła mnie nicość. Zwyczajna pustka.

*Elizabeth*

Dziwnie się czuję. Tak jakby czegoś we mnie brakowało. Moc była ze mną od zawsze dodawała mi otuchy, ale teraz jej nie mam. Została mi tylko Kate, której nie zdążyłam powstrzymać przed otworzeniem tej przeklętej książki. O dziwo nie zareagowała tak samo jak na mnie. Tylko oślepiła nas wszystkich, a kiedy wrócił mi wzrok. Zobaczyłam Kate leżącą nieruchomo na ziemi, książka była otwarta, a druga przestała się palić i wróciła do swojego wcześniejszego stanu. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Krzyki. Zabranie Kate do lekarza. Wszyscy byliśmy zaniepokojeni jej stanem. A co jeśli i ona straciła moc?

Mijały godziny, a ona się nie budziła. Każdy w Fewius się o nią martwił. Nawet ci którzy znali ją tylko z imienia i bycia Wszechmogąca. Jej obudzenie interesowało pewnie ich tylko dla tego żeby zniszczyć tyrańcze rządy Łowców. Nic innego.

-Elizabeth, możemy porozmawiać w moim gabinecie?-spytał jej dziadek.
-Oczywiście-powiedziałam i podążyłam za nim do pomieszczenia.
-Wiem, że na pewno nie pogodziłaś się ze stratą mocy, ale mam prośbę-zainteresował mnie.
-Słucham?
-W Fewius jest miejsce szkoleniowe nie tylko dla magów, którzy chcą się bronić przed Łowcami, ale i dla zwykłych ludzi, którzy chcą chronić swoich najbliższych. Czy zgodziłabyś się na takie miesięczne szkolenie, ponieważ wiem, że Kate w końcu wpakuje się w poważne kłopoty i nie poradzi sobie sama, a ja nie mogę jechać z nią...-przerwałam mu.
-Zgadzam się. Może i pan nie wie, ale moja matka też jest magiem i zależy mi na niej i na Kate. Więc, zgadzam się i mogę zacząć od zaraz.
-Może od jutra, bo powinnaś się wyspać, tak samo Sean. Obudzę was, gdy moja wnuczka się ocknie.

Miał racje byłam niesamowicie zmęczona, ale raczej nie miałam szans na zaśnięcie. Mimo to poszłam do swojego pokoju i położyłam się na łóżku. Miałam dość tych wszystkich przeszkód czy zawsze wszystko musie być takie skomplikowane, nic nie może być łatwe i przyjemne. Naprawdę ja nie wymagam tak wiele. Moje rozmyślanie przerwało mi pukanie.

-Proszę-powiedziałam nawet nie patrząc się na drzwi.
-Jak się czujesz?-to był Sean.
-W miarę. Bardziej martwię się o Kate niż o siebie. Jakby ona straciła moc w ten sposób prawdopodobnie już nigdy nie narodziła by się kolejna Wszechmogąca.
-Pewnie tak. Słyszałem o kursie. Sądzę, że dokonałaś właściwego wyboru.
-Wiem, ale i tak nie wierzę, że straciłam moc-powiedziałam i czułam, że znowu się rozklejam. Nie chciałam, ale to było silniejsze od de mnie. Łzy zaczęły płynąć potokiem. Cały pobyt wśród Łowców był męczarnią, a teraz moje powiązane z ziemią zostało stracone.
-Nie płacz-powiedział Sean. Siadając obok mnie i przytulając, a ja wtuliłam się w niego jak małe dziecko i szlochałam.

Dalszej części wieczora nie pamiętam , ponieważ najprawdopodobniej usnęłam ze zmęczenia.

Kiedy się obudziłam Sean nadal ze mną był i również spał, a ja poczułam, że ma mokrą koszule. Byłam wdzięczna, że przy mnie został. Ciekawe co z Kate. Spojrzałam na wiszący na ścianie zegarek, była trzecia po południu. Nie mogłam nawet przewrócić się na drugi bok, bo byłam zniewolona przez silne ramiona Davisa. Nie chciałam go budzić, ale jednak chyba musiałam.

-Sean-szepnęłam i po chwili jego oczy się otworzyły-Nie chciałam cię budzić, ale nie mogę się ruszyć, a Kate już powinna się obudzić-szybko rozluźnił uścisk.
-Przepraszam.
-Nie masz za co przepraszać. To ja dziękuje, że ze mną zostałeś.
-Kiedy cię położyłem i puściłem zaczynałaś się rzucać, a jak znowu cię przytulałem znowu spokojnie spałaś.
-Mimo wszystko dziękuje-dodałam uśmiechając się do niego ciepło.
-Nie ma za co-odpowiedział odwzajemniając uśmiech.
-Idę się ogarnąć i dowiedzieć co się stało z Kate.

Powiedziałam po czym zebrałam swoje rzeczy i popędziłam do łazienki. Zamykając za sobą dokładnie drzwi. Ciepły prysznic zmył ze mnie trudy nocy. Miałam szczerze dosyć mojej marnej egzystencji. Zawsze wszystko co najgorsze przytrafia się mnie. Co ja takiego zrobiłam, że teraz muszę cierpieć? Szybko wytarłam moje obolałe ciało. Najpierw ja nieprzytomna, teraz Kate. Co z nami jest nie tak. Jednak nie zmienia to faktu, że Simons postąpiła kompletnie bezmyślnie. Jeśli straciła moc to będzie oznaczać koniec walki o równowagę. Wszyscy zostaniemy Łowcami i nastanie nowa era. Era nieskończonego absolutyzmu. Nikt nie będzie mógł kwestionować władzy ani żyć według własnych zasad. Każdy będzie podlegał jakiemuś choremu zbiorowi praw jakie wymyślą. Nie mogłam się pogodzić z myślą, że to może być koniec... Przez jedną głupią książkę, która jest teraz... Nie wiem gdzie... Muszę ją znaleźć, bo jak Kate się dowie, że zostawiłam go w bibliotece to.... Będzie źle. Szybko ogarnęłam swój marny wizerunek i wyszłam z pokoju. Sean dalej spał na moim łóżku. Postanowiłam go nie budzić, bo wyglądał marnie. Chyba przebył długą podróż. Wyszłam z pokoju i podążyłam w stronę biblioteki aby sprawdzić czy książki nadal tam są. Niestety mój czarny scenariusz się spełnił, ktoś je zabrał. Jedyną osobą, która może coś wiedzieć na ten temat jest Maurycy. Poszłam do niego do gabinetu w którym siedział i przeglądał właśnie te zguby.


-Coś się stało?-zapytał kiedy uchyliłam drzwi.
-Właśnie zastanawiałam się kto wziął rzeczy z biblioteki. I czy Kate się obudziła?
-Nie, jeszcze nie-powiedział, a jego oczach było widać ból. W tym czasie wszedł lekarz.
-Słucham?
-Niestety mam niepokojące wieści-powiedział.
-Co jest z Kate?-zapytałam nie mogąc wytrzymać napięcia.
-Ona powinna się już obudzić. Zrobiłem już wszystko. Jednak coś ją blokuje. Nie wiem co to jest. Może to wina otworzenia tej książki-dodał i wskazał na przedmiot.

Obserwatorzy