czwartek, 19 listopada 2015

~34~

*Elizabeth*

Katherine miała rację musi zadbać o przyszłość magów, gdy łowcy rośli w siłę my tak naprawdę nie robiliśmy, nic. Jednak mimo to czułam się pominięta w tych planach, teraz stałam się bezwartościowa nie posiadam żadnej mocy, a chcę się w jakiś sposób przydać. Może i Kate by mnie nie porzuciła, ale potrzeba przynależności do tej "Elity" była silniejsza od czegokolwiek. Od urodzenia nie byłam nikomu potrzebna. Byłam tylko popychadłem matki, która próbowała za pomocą mnie spełnić swoje życiowe cele, gdy ja chciałam po prostu poczuć się ważna. Chcę uczestniczyć w tej wojnie bez względu czy w niej zginę czy też nie. Nie wiem, dlaczego to jest dla mnie jest tak ważne. Po głębszym zastanowieniu to wydaję się głupie.

-Ej, gotowa?!-krzyczy ktoś z oddali. Niechętnie odwracam głowę w kierunku dobiegającego
dźwięku. Widzę mojego bezwzględnego trenera. Nie mogę się ruszać, boli mnie każda partia ciała, a on dalej mnie ciśnie. Chciałam przyspieszony kurs, ale nie takim kosztem.
-Chyba, tak-odpowiadam, podnosząc się bez entuzjazmu.
-No, dalej księżniczko. Nie mamy całego dnia na rozgrzewkę! Dzisiaj mam dla ciebie niespodziankę-mówi.
-Świetnie-mam nadzieję, że tą niespodzianką jest dzień wolny.
-Potrenujesz z moim synem, ja muszę trenować z nieokiełznaną grupą nowicjuszy-ja chcę tylko dzień wolny, czy ja naprawdę tak dużo wymagam? Jeszcze przyjdzie jakiś chłopak żeby skopać mi dupsko. Po prostu cudownie. Nienawidzę poniedziałków.
-Hej, jestem Max-powiedział wysoki blondyn o mrocznym spojrzeniu.
-Elizabeth-odpowiedziałam, podziwiając pierwsze promienie słońca wpadające na polane.
-... a na ziemię spadł wielki meteoryt i rozwalił wszystko-o czym on gada? Jaki meteoryt?-Słonko, ty mnie w ogóle słuchasz?!-A tak miałam go słuchać, ale serio mam ciekawsze rzeczy do roboty.
-Taaaa, powiedzmy, że nie mam dobrej motywacji do słuchania ciebie-odbąknęłam, nawet na niego nie patrząc.
-Taka motywacja będzie dobra?-zapytał, a po chwili ja byłam cała mokra. Ubranie nieprzyjemnie kleiło się do mojej skóry. Teraz mnie wkurzył.
-Czemu to niby miało służyć?-kim on w ogóle jest, żeby się zachowywać?
-Pobudka, złotko. Przyszedłem tutaj cię trenować, a nie przyglądać się twojej buźce-co za irytujący frajer!
-Teraz to ja idę się przebrać-odwróciłam się na pięcie i miałam już iść, kiedy on znalazł się prze de
mną.
-To raczej nie będzie potrzebne. Gdybyś mnie wcześniej słuchała wiedziałabyś, że dzisiaj będziesz trenowała uniki przed moimi atakami oraz skuteczne blokowanie moich zdolności magicznych poprzez trafianie mnie w punkty chi-zdecydowanie mogłam go wcześniej zacząć słuchać.
-Ja nigdy nie trenowałam z magiem-tylko tyle udało mi się wymyślić.
-To masz okazję-stwierdził i po raz kolejny mnie oblał.
-Doż cholery jasnej! Nie byłam gotowa!-ten gość ma zdecydowanie zbyt wiele pewności siebie.
-Jakbym miał czekać aż będziesz gotowa to pewnie bym się zestarzał, a jestem zbyt przystojny na siwe włosy-czas wykorzystać jego rozkojarzenie.
-A na manto nie jesteś czasem zbyt przystojny?-irytujący typek. Złapałam za jego koszulkę i lekko uniosłam.
-Skarbuś się zdenerwował. O patrz masz tu zmarszczkę-znowu zarobiłam. Potem było kilkanaście powtórek. Ten gość jest niemożliwy stoi niewzruszony, a ja za wszelką cenę staram się do niego podejść i nie mogę-Dobra zmienimy strategię-stwierdził w końcu.
-Ty chcesz mnie wykończyć? Ledwo się ruszam, mam zakwasy w każdej części ciała, a ty po kilku godzinach nieskutecznego treningu mówisz mi, że zmieniamy strategię-jak on mnie wpienia.
-Tak, ponieważ doszedłem do wniosku, że nie masz się czym bronić i dlatego twoje ataki są takie nieskuteczne-Nienawidzę tego gościa.
-EUREKA!-wykrzyknęłam i zaczęłam mu bić brawo, a on rzucił mi tylko znużone spojrzenie w odpowiedzi.
-Łap-powiedział rzucając mi pas z różnymi sztyletami, nożami, nie wiem czym jeszcze, nie nauczyłam się tych wszystkich nazw jeszcze. Na szczęście ta "uprząż" zapinana była na biodrach i nodze. Tylko w takich było mi wygodnie.
-Co robimy?-zapytałam.
-Najpierw idziemy na obiad. Jestem głodny-chyba takiego debila to ja w życiu nie spotkałam. Jednak w tym momencie zdałam sobie sprawę, że w sumie ja też bym coś przekąsiła.
-Matko, Eli. Jak ty wyglądasz?-Timothy, oczywiście musiałam na niego wpaść przed wejściem do jadalni.
-No jak?
-Jakby po tobie przeszły wszystkie możliwe klęski żywiołowe-zgromiłam go wzrokiem.
-Jeszcze chcesz mi coś powiedzieć?-zapytałam, krzyżując ręce na piersi. Ręka Tima zaczęła się powoli zaciskać w pieść, a moje ubrania, włosy i skóra stały się suche-Dziękuje-powiedziałam z szczerą wdzięcznością.
-Ale z tym niestety nic nie zrobię-dodał i pociągnął mnie za kucyk. Nic po za westchnieniem mi nie pozostało. Zrezygnowana poszłam do swojego pokoju. Rzeczywiście wyglądałam jak po ataku stada nietoperzy. Szybko poprawiłam kitkę, jeszcze tylko umyć ręce i można iść jeść. Usiadłam obok jedynego przyjaciela z tego domu.
-Dziękuje za przypomnienie mi, że trzeba jakoś wyglądać-powiedziałam nakładając sobie dość dużą jak na mnie porcje.
-Nie ma za co-powiedział lekko mnie szturchając w ramię na co lekko się skrzywiłam, oczywiście nie umknęło to jego uwadze-Co jest?
-Wiesz zakwasy i takie tam poobijanie po treningu-powiedziałam żując kurczaka.
-Aż tak źle?
-Tak. Każdy krok boli mnie tak mocno, że mam ochotę się rozpłakać. Zrywają mnie wcześnie rano, trenuję do bardzo późna. Jeszcze jakiś dupek Max zaczął mnie szkolić. Zwraca się do mnie złotko, skarbeńku i inne takie. Nienawidzę gościa, nie odpuszcza mi chociaż ledwo stoję na nogach. Nawet nie wiesz ile bym dała żeby móc się wtulić w poduszkę i po prostu usnąć. Nie wiem jak długo dam jeszcze radę.
-Elizabeth trzeba było mówić-wtrącił się Maurycy o którym kompletnie zapomniałam, a przecież siedzi jakieś półtora metra od de mnie-Założyłem, że chcesz jak najszybciej wracać do Meksyku, ale jeśli ciebie któregoś dnia przerasta zmęczenie, zakwasy czy inne dolegliwości wystarczy, że mi powiesz, a będziesz miała dzień wolny.
-Chętnie skorzystam z twojej propozycji. Zdecydowanie potrzebny mi jeden dzień odpoczynku, sądzę, że w aktualnym stanie już niczego nie dam rady się nauczyć.
-Tak, więc Max masz dzisiaj wolne. Trening z Elizabeth będziesz kontynuować od jutra po obiedzie-spojrzał się na mnie i puścił oczko.
-Dziękuje.
-Skoro masz wolne popołudnie i ja mam wolne popołudnie to może obejrzymy jakiś film?-zaproponował Timothy.
-Czemu nie. Tylko gdzie go obejrzymy? Bo kino odpada nawet bym tam nie doszła-stwierdziłam.
-Ja mam telewizor w pokoju i niezłą kolekcje płyt-odpowiedział podnosząc się równo ze mną z miejsca.
-To w taki razie idziemy-jednak w tym momencie świat zwolnił. Każdy mięsień przypomniał mi o swoi istnieniu, a ja przystanęłam w pół kroku-Gdzie masz pokój?-spytałam czekając aż skurcze ustaną.
-Na drugim piętrze-pięknie, jeszcze mam się wdrapywać po schodach. On, jednak zrozumiał moje pytanie i bez słowa wziął mnie na ręce. Niósł mnie dopóki nie położył mnie na łóżku.
-Dziękuje-powiedziałam. Po czym rozejrzałam się po wnętrzu, jestem tu tyle czasu, a ani razu mnie tutaj nie było. Pokój był przestronny, miał własną łazienkę i wielki telewizor. Do tego wszystko było nienagannie poukładane, pomieszczenie posiadało nawet własne wyjście na balkon-Ładnie tu.
-Dziękuje. Więc co oglądamy?-spytał, podchodząc do wielkiej szklanej szafki w której było pełno najróżniejszych płyt DVD.
-A co proponujesz?-odpowiedziałam pytaniem na pytanie, ściągając przy tym buty.
-Siódmy syn?
-Nie słyszałam o tym filmie, ale tytuł brzmi ciekawie. Jeśli to nie jest film o kosmitach, zombie czy innych takich to mogę oglądać.
-Nie jest-powiedział i wreszcie odwracając się do mnie-Co ty robisz?-spytał widząc moje układanie poduszek.
-Legowisko-odpowiedziałam wzruszając ramionami.
-To mi bardziej przypomina gawrę-stwierdził z przekąsem.
-Nie miałeś czasem włączyć filmu?-zapytałam, układając się w zrobionym prze ze mnie "gnieździe".

Film się zaczął. Jednak kiedy tylko poczułam wygodny materac pod swoim obolałym ciałem, Morfeusz zaczął mi śpiewać najsłodszą kołysankę, jaką kiedykolwiek dano mi słuchać.


Obserwatorzy