*13 lat temu*
Byłam malutką osóbką, która poznawała świat. Bawiłam się z dopiero co narodzonym źrebakiem na niegdyś wielkim ranczu. To zwierzę było takie niewinne. W domu byłam tylko z babcią, która gotowała coś na obiad. Z wielkiego lasu otaczającego mój dom wyłoniło się stado wilków. Młody konik uciekł w pośpiechu do matki, a ja stanęłam im bez namysłu na drodze. O dziwo nie odczuwałam strachu tylko chęć walki. Pierwszy ruch nadgarstka przywołał porywisty podmuch wiatru, następnie rzuciłam w stado kamieniem, nawet go nie dotykając. Ogień, który zapalił się przed nimi spłoszył je na dobre, uciekły skowycząc ze strachu, a ja ugasiłam pożar panując nad wodą.
-Kate!-krzyknęła Dafne.
-To nie ja!-odpowiedziałam machinalnie. Bojąc się jej reakcji.
-Kochanie, to ty to sprawiłaś. Nie wstydź się tego to talent, którymi są obdarowani nieliczni. W tym też ja-powiedziała i pokazała mi jak panuję nad wodą.
-A ogień, powietrze i ziemia?-spytałam nie dowierzając własnym oczom.
-Tego nie potrafię jesteś jedyna. Tak zwana wszechmogąca.
-Gdzie jest tata chcę mu się pochwalić!-krzyknęłam uradowana.
-Katherine nie możesz. Nikt nie może się dowiedzieć. Kiedy będziesz sama i masz pewność, że nikt cię nie widzi możesz używać mocy do woli, ale kiedy znajdują się wokół ciebie osoby nieobdarzone talentem nie możesz się ujawnić.-powiedziała łapiąc mnie za ramiona.
-Dobrze.-przyznałam. Czułam, że miałam rację.-Kocham cię.-powiedziałam przytulając się do kobiety.
Babcia pomagała mi rozwijać się i panować nad nowo odkrytym talentem, a ja sama czułam się jak wymarzona postać z bajki. Łudziłam się, że to wszystko jest tylko fantastycznym snem. Od tego czasu kiedy byłam sam na sam z babcią w domu pozwalała mi wchodzić samej do lasu. Wiedziała, że nie ma się o co bać. Ja po prostu byłam ciekawa świata. Chciałam poznać go jak najlepiej. Po jakimś czasie chodziłam tam aby trenować moje panowanie nad żywiołami. Samej wychodziło mi to najlepiej.
*5 lat temu*
-Katherine, uciekaj!-krzyknęła babcia, kiedy, któregoś popołudnia byłyśmy same w lesie. Nie wiedziałam o co jej chodzi. Po raz pierwszy w życiu jej nie posłuchałam.
-Nigdzie nie idę, babciu.-odpowiedziałam ze szczególnym akcentem na trzy pierwsze słowa. Wiedziałam, że nadchodzi niebezpieczeństwo.-Złap się mnie-powiedziałam, a ona wykonała moją prośbę. Stworzyłam wokół nas wir powietrza i wyleciałyśmy prosto na bardzo wysoko położoną, ale bardzo stabilną gałąź.
-Czego oni chcą?-zapytałam widząc kolejnych magów. Tym razem ognia.
-Mnie-szepnęła.
-Ona musi gdzieś tutaj być.-powiedział jeden.
-Co ty na to abym przewróciła na nich to drzewo? Z tego co widzę nie odpuszczą.
-Nie. Posłuchaj przejdź jak najdalej od polany, a potem po prostu się tutaj zjaw. Zaatakują cię, ale ja będę elementem zaskoczenia.-kiwnęłam głową i zaczęłam chodzić, a raczej przelatywać pomiędzy drzewami.Kiedy upadłam na ziemie.
-Gdzie ona jest! Nie udało by jej się uciec-powiedział zbuntowany osiłek. Teraz albo nigdy. Znalazłam piękne kwiaty.
-Babciu zobacz co znalazłam!-krzyknęłam wyskakując zza drzewa. Spojrzeli się na mnie zdziwieni.-Kim jesteście? Panujecie nad ogniem?-spojrzałam udając zaskoczenia.
-No to teraz musimy cię zabić.
-Ja to zrobię-odezwał się najmłodszy.
Zaczęło się. Kiedy został posłany na mnie strumień ognia ja zręcznie rozbiłam go dłonią tak, że nadal stałam bez skazy. Patrzyli się na mnie z nie lada zdziwieniem. Palanci.
-Jak ty to?-zapytali równocześnie.
-Normalnie.-powiedziałam i rzuciłam na nich potężny głaz.
-Wszechmogąca.
-Nie jest sama.-powiedziała Dafne zeskakując z drzewa. Powaliła ich na ziemie jednym ruchem rąk, którym posłała na nich ogromny strumień wody.
-Brawo babciu. Sądzę, że mają dość.-powiedziałam.
-Kochanie, dzisiaj w nocy odbędziesz kolejną lekcję.
Jak powiedziała tak się stało. Atakowała mnie wszystkim skomplikowanymi bodźcami wody. Sama nie wiem jak udawało mi się bronić. To wszystko działo się tak szybko, a ja niby taka zwinna. Nie to nie może być prawda. Następnego dnia ojciec stwierdził, że właśnie weszłam w wiek kiedy chłopcy zaczną się mną interesować i zapisał mnie na lekcje taekwondo. Wiedziałam, że mi to nie zaszkodzi, więc zgodziłam się bez najmniejszych sprzeciwień.
***Teraz***
Leżę skulona na moim łóżku nie mając siły na nic. Podstawowe czynności stały się problem dla mojego obolałego ciała. Płakałam tyle w nocy, że moje oczy były całe czerwone. Nie chciało mi się nawet wstać.Jednak przypomniało mi się o moich biednych konikach. Wstałam wzięłam chłodny prysznic, który zmył ze mnie trudy nocy. Do tego maskujący makijaż i gotowe. Założyłam czarną bluzkę z napisem Jack Daniels, czarne rurki i buty. Zeszłam i skierowałam się do stajni. Zamknęłam bramę padoku. Po czym związałam jeszcze wilgotne włosy w niesforną kitkę. Otworzyłam boksy, a zwierzęta wybiegł jak oparzone. Napełniłam im pojemniki z paszą. Sama nie wiedziałam po co ja jeszcze żyję. Bałam się. Zostałam sama. Nie miałam nawet teraz z kim porozmawiać o pogodzie. Wróciłam do domu i wiedziałam, że muszę jechać do miasta aby poprawić sobie humor. Spakowałam w pośpiechu torebkę, a po chwili mknęłam moim błyszczącym ścigaczem po ulicach miasta. Sklepy z ubraniami, później kawiarnia, lecz kiedy z niej wyszłam nie czekała na mnie miła niespodzianka. Pod budynkiem czekała na mnie paczka chłopaków sporo starszych od de mnie.
-Hej mała!-zaczął jakiś. Zignorowałam to i chciałam przejść, ale jeden z nich zaszedł mi drogę. Nie mam szans bez mojej mocy z pięcioma napastnikami.
-Zejdź mi z drogi-rozkazałam.
-Nie. Dopóki nie zrobisz nam dobrze.-powiedział z drwiną. Otworzyłam kubek z gorącą kawą i chlusnęłam mu nią w twarz.
-Chciałbyś-i wtedy zaczęła się szarpanina. Krzyczałam i zadawałam ciosy, ale nie było to skuteczne.
-Zostawcie ją!-rozkazał jakiś chłopak, a oni odskoczyli od de mnie.-Nie macie co robić? Czy chcecie żebym to ja wam pokazał gdzie wasze miejsce.-rozeszli się bez słowa.-Nic ci nie jest?-zapytał.
-Nie. Po za kilkoma siniakami. Dziękuje-powiedziałam i po raz pierwszy na niego spojrzałam. Wyglądał pięknie był w moim typie. Zahipnotyzował mnie swoim spojrzeniem.
-Nie ma za co. Zrobiłbym to jeszcze raz-spuściłam wzrok,czułam, że zaczynam się rumienić.-Ale nie ma nic za darmo.-moja mina od razu zrzedła.
-Czego chcesz?-warknęłam.
-Spokojnie. Nic w stylu takich debili jak tamci. Chcę cię lepiej poznać-powiedział i uśmiechnął się.
-No dobrze-powiedziałam, trochę zdziwiona.
-W ogóle jestem Simon-powiedział i wyciągnął do mnie rękę.
-Katherine.-uścisnęłam jego dłoń.
-Może dzisiaj?-zapytał, skinęłam głową-O 18?
-Dobra, ale gdzie?
-Dzisiaj jest zabawa na plaży-powiedział.
-Nie mogę iść. Jestem w żałobie.-powiedziałam i trochę zrzedła mi mina na wspomnienie o mojej babci.
-Nie wiedziałem. Przykro mi. To może spacer?-zapytał.
-Dobrze, ale gdzie się spotykamy?-uśmiechnął się tak słodko,a moje kąciki ust same wygięły się do góry, a głowa lekko przekrzywiła w bok sama nie wiem dlaczego.
-Sam nie wiem. Może tutaj w miejscu gdzie się poznaliśmy.-skinęłam głową i każdy poszedł w swoją stronę.
Sama nie wiem co mnie w nim pociąga może ta bujna czupryna albo brązowe oczy, które idealnie do niego pasowały. Cieszyłam się na myśl o spotkaniu. Po raz pierwszy od jakiegoś tygodnia się uśmiechnęłam nie udając.
A tu kolejny komentarz
OdpowiedzUsuń