sobota, 7 lutego 2015

~19~

*Simon*

Stałem między młotem a kowadłem. Nie miałem pojęcia co mam zrobić. Czy usłuchać Kate czy podążyć za wewnętrznym głosem, który kazał mi nie zdradzać rodziny jaką tutaj mam? Ale czy to można było nazwać rodzinom? Nie, to była tylko jej malutka namiastka. Martwili się tylko o to żeby gniew rady na nich nie spadł. Nigdy nie widzieli wyższych celów. Ja też nie widziałem dopóki ona nie pojawiła się w moi życiu. Zmieniła mój światopogląd i teraz wiem, że to co robiliśmy było złe. Zrobię tak jak mówi, ale nie do końca się z tym godzę. Wiem, że jeśli się tam zjawię coś może pójść niezgodnie z planem.

Siedzę przy tym bezsensownym obiedzie i tylko dźgam widelcem ziemniaki. Nie mogę jeść boję się, że jej umiejętności nie wystarczą. Moje myśli przywołują jej uśmiech. Nasze pożegnanie przed wyjazdem. Nie, jej się nic nie stanie. Jest silna i mądra. Nie mogę mieć przekonania, że jej się nie uda. Kate by we mnie wierzyła i ja też muszę. Z ciągu moich myśli wyrywa mnie przeczucie, że ktoś mnie woła.

-Simon!-miałem rację. Natarczywy głos Jacka przywołuje mnie do porządku.
-Co?-mówię cicho, nadal wpatrując się w mój talerz.
-Coś się stało?-pyta. Tak... Stało się. Dziewczyna, którą kocham jest w niebezpieczeństwie i to wasza wina.
-Nie mam apatytu.-mówię odkładając widelec. Wysuwam krzesło i odchodzę od stołu.
-Simon!-krzyczy-My tutaj omawiamy plan unieszkodliwienia kolejnego maga-w moim sercu zapala się jakiś płomyk.
-Jakiego?-pytam przełykając ślinę.
-Twojej laluni, bardzo przydałaby nam się twoja pomoc-Co?! Biorę głęboki oddech, ale on mi nie pomaga.
-Skąd macie pewność, że jest magiem?-to są chyba jakieś żarty. Najpierw Eli, a teraz ona. Ile razy będzie musiała siebie jeszcze narażać?
-Dostaliśmy anonimowe doniesienie.
-I na jego podstawie macie zamiar ją zaatakować? Już dawno nie chcieliście działać tak bezmyślnie-cholera jasna! Mam ochotę w tym momencie wysadzić ich w powietrze, razem z tym budynkiem. Czuję mdłości. Już dłużej nie wytrzymam w ich towarzystwie-Słabo mi-ledwie stoję na nogach, a w ciele czuję falę mdłości.

Wybiegam z pomieszczenia i pędzę do łazienki. Dopadam do toalety i już jest po wszystkim. Pucze usta w chłodnej wodzie i wychodzę. Nie chcę być teraz ani chwili w tym fałszywym domu. Nie mogę na nich patrzeć. Czemu to życie jest taki skomplikowane? Nie mogę po prostu spędzić z Kate chwili czasu nie przejmując się niczym. Iść na randkę i zachowywać się jak zwykły nastolatek za którym nie ciągnie się wielki bagaż problemów. Mam dość. Ja chcę tylko się bawić, przeżyć miłość i nic ponad to. Jednak żyję jako Łowca i w obecnej sytuacji nie mogę odejść. Co za paranoja. Zawsze kiedy znajduję dziewczynę godną mojego zainteresowania coś musi iść w złym kierunku. Nie wytrzymuje tego wszystkiego. Kiedy wreszcie patrze na otaczający mnie las. Wiem, że tej części nie znam. Nie poznaję tutaj nic. To dziwne.

*Katherine*

Trening nie szedł dokładnie po mojej myśli. Baaaa... Nic po niej nie szło. Żadnemu z magów nie udało się choćby opanować cząstki nowych umiejętności nie czynili żadnych postępów. Patrzyłam się na nich jak na bandę niedorajdów. Czy tylko mnie to przychodziło z taką łatwością? Czy oni byli odporni na jakiekolwiek moje wskazówki. To się robi co najmniej żałosne. Siedziałam na ganku i myślałam. Nie miałam pojęcia jak pokonamy tamtych skoro tylko ja opanowałam wykwalifikowane umiejętności. Mogą się okazać kulą u nogi przy pojedynku. Czułam, że zaczynam przegrywać walkę, ale nie z łowcami, tylko z własnymi obawami. Nie wiem co jeszcze mogę zrobić. Schowałam twarz w dłoniach i dalej intensywnie myślałam. Kiedy mi się udawało opanować te umiejętności. Zawsze znajdowałam się w sytuacji kryzysowej. Może oni też powinni się znaleźć. Kiedy zerwałam się na równe nogi słyszałam pytania dokąd idziesz, ale mnie to nie obchodziło. Znalazłam zabytkowy sztylet, który wisiał na ścianie i był tak stępiony, że nie sprawiał zagrożenia. Wzięłam jeszcze sznurek i odszukałam Helen.

-Wynoś się stąd!-krzyknęła, kiedy z impetem wparowałam do jej pokoju. Nie słuchałam, tylko zamknęłam drzwi.
-Nigdzie się nie wybieram. A teraz zrobisz to co ci powiem-powiedziałam nie spuszczając jej z oczy.
-Niby czemu?
-Wiem, że zależy ci na Maurycym. On nie może w żaden sposób zdobyć się na wyżyny swoich umiejętności, a wiem, że jeśli ja niby będę miała styczność z bezpośrednim zagrożeniem to uda mu się.
-I co ja niby miała bym zrobić?-powiedziała z błyskiem w oku.
-Wiem, że jeśli mu się uda to cię zaboli jak będzie panował nad twoim ciałem, więc jestem wdzięczna za poświęcenie-stwierdziłam szczerze.
-Nie rozczulaj się tylko mów co mam robić-powiedziała znużona.
-Zwiąż mi nadgarstki i przyłóż ten sztylet do szyj i zaprowadź mnie na dziedziniec. Wiem, że będziesz z tego czerpać satysfakcje.
-I to wielką-powiedziała mocno i boleśnie wiążąc mi nadgarstki.
-Zróbmy to po prostu. Poczochraj mi włosy.
-Po co?-powiedziała.
-Nie uwierzy, że mnie podeszłaś muszę wyglądać jakbym walczyła i ty też to zrób oraz pognieć swoje ubrania.

Zrobiła to. Kilka minut później wlokłam się z nią korytarzem. Stawiając opór, jednak nie za silny. Starałam się, żeby wszystko wyglądało jak najbardziej realistycznie. Kiedy wyszłyśmy na świeże powietrze. Widziałam jak wszyscy na polanie wstrzymali oddech.

-Ta sprawa dotyczy tylko mnie, jej i Maurycego-powiedziała tak jak jej kazałam.
-Dziadku, przepraszam dałam się podejść-spróbowałam się wyrwać, jednak jej uścisk uniemożliwiał mi to, a stępiony sztylet mocniej naciskał na moją skórę.
-Nic się nie stało, kochanie-powiedział z uczuciem aż mnie zabolało odstawianie tej całej szopki-Heleno, nie rób tego. Wylądujesz na bruku.
-Nie to ty na nim wylądujesz kiedy oddam ją w ręce łowców!-idealnie wczuła się w rolę.
-Słowa nic nie pomogą!-krzyknęłam zrozpaczona-Skup się i zrób to! Zapanuj nad jej ciałem-powiedziałam niemal błagalnie. Chwilę później byłam wolna, aż skoczyłam z radości.
-Jest udało się!-wszyscy patrzyli na mnie zaskoczeni, a Helen dalej leżała za mną jęcząc-Dziadku, przestań-po chwili wyrwał się z transu.
-Co tu do cholery jest grane?!-wrzasnął. Kiedy ja cieszyłam się jak idiotka, a przepraszam właśnie się tak zachowuje.
-Czy to ważne? Ważne jest, że to udało ci się posiąść nową umiejętność.-powiedziałam patrząc się na więzy, które chwilę później zamieniły się w popiół.
-Dobra, już rozumiem.-powiedział patrząc się na mnie z podziwem, a może dumą. Nie wiem, nie umiem tego odróżnić-Timothy pozwól na chwilę-powiedziałam. Kiedy tylko do mnie dołączył złapałam go za rękę i zaciągnęłam do swojego pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi.
-Co ty wyprawiasz Kate?
-Ja nic szczególnego-powiedziałam podchodząc do niego powolnym, lecz stanowczym krokiem. Zrobiłam oczy niewiniątka.
-To nie jest dobry czas na takie gierki, Kate-powiedział i zobaczyłam jak cały się spina. Boże, jacy faceci są prości.
-Czemu nie?-powiedziałam i niespiesznie zaczęłam rozpinać mu koszule. Oczy zaczynają mu błyszczeć.
-Kate, nie rób tego. Nie żebym tego nie chciał-powiedział łapiąc mnie za nadgarstki.
-No to w czym problem?-zapytałam. Puścił mnie i zaczął namiętnie całować, a ja wyciągnęłam koszulę z jego spodni i powoli wsunęłam rękę na plecy. Kiedy ułożyłam ją płasko na jego krzyżu poraziłam go leciutko.
-Co ty robisz?-odskoczył od de mnie zdezorientowany.
-Ja? Nic-powiedziałam, dotykając palcem jego brzuch, rażąc go tym samym, ale znacznie mocniej-Chcesz mnie? To musisz wyzwolić w sobie nową umiejętność-w jego oczach widniało pragnienie i zdeterminowanie.
-Więc...-powiedział, a kiedy złapał mnie za rękę, a ja nie poczułam porażenia to on znowu odskoczył pod wpływem mojej mocy.
-Pragniesz mnie?-spytałam patrząc prosto w oczy.
-Tak, bardzo.-odpowiedział dysząc.
-No więc, skup się i wyzwól to w sobie-kilka razy mu się nie udało, a później poczułam jak pieści mnie prąd. Po chwili cofnął się kawałek od de mnie i wytworzył maleńki piorun.
-Kolejna misja zakończona sukcesem-powiedziałam podchodząc do drzwi.
-A twoja obietnica?-powiedział zniesmaczony.
-Serio? Myślałeś, że dam ci się przelecieć?-dosłownie mroził mnie wzrokiem-Chciałam tylko abyś był bezpieczny podczas akcji. Po za tym za krótko się znamy, a ja nie jestem taka łatwa-powiedziałam dobitnie i wyszłam. Skierowałam się na dziedziniec i odnalazłam resztę.
-Żadne z was ma jej nie pomagać, bo to może się źle skończyć-skierowałam kroki w stronę Jess. Poraziłam ją o niczym nie uprzedzając. Kolejny mag ognia na szczęście już ostatni-No dalej poraź mnie. Wiem, że tego chcesz. Wkurz się-i po chwili to ja leżałam na ziemi chwilowo sparaliżowana.
-O boże, przepraszam-powiedziała klękając obok mnie.
-Nic mi nie jest. Przecież dokładnie o to mi chodziło-podniosłam się i podeszłam do Grega-Skoro Anastazja cię kocha to powinna cię obronić-ile ludzi będę musiała jeszcze dzisiaj porazić aby wreszcie móc wyzwolić u tych wszystkich ludzi te cholerne umiejętności. Najważniejsze, że zadziałało, a ja nie mogłam się ruszyć i gotowe. Teraz zajęłam się Anastazją. Po prostu cisnęłam w nią nożem, który się zatrzymał. Kolejny sukces. Jeszcze tylko Dany. Podeszłam do Maurycego nie wiedząc jak mogę go podejść.
-Jaki jest sposób na Danego?
-Sam chciałbym to wiedzieć.-cholera jasna.
-Ma jakąś rodzinę?
-Młodszego brata Harrego.
-Dobra, czas zakończyć zdobywanie umiejętności-szepnęłam do siebie-Hej. Danny gdzie jest Harry?
-Pewnie na siłowni. Po co pytasz?
-Będziesz musiał zapanować nad moim umysłem żeby go ocalić-krzyknęłam i puściłam się sprintem tak szybko, że sama się sobie dziwiłam. Kiedy dotarłam do siłowni. Wyobraziłam sobie Harrego bezbronnego jak dźgam go nożem. On tylko krzyczał. Obraz się zmienił, a ja stałam na pustyni. Niestety nie na długo, bo po chwili się wyłamałam z jego iluzji.-Jesteśmy gotowi -oznajmiłam.

2 komentarze:

  1. Świetny rozdział, ale za krótki :(
    Misia :3

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy