piątek, 16 maja 2014

~4~

 Ostatni tydzień był jak bajka. Dosłownie. Nie wierzyłam, że kiedyś znajdę takiego chłopaka. Był moją bratnią duszą. Chociaż zawsze mógł tylko udawać aby mnie zdobyć. Sama nie wiem. Cały tydzień uciekł mi przez pryzmat wypełniony nieograniczonym szczęściem. Czemu mnie to tak późno spotkało? Chociaż w sumie to dobry czas. Zostałam sama, a na mojej drodze pojawił się Simon. Właśnie wtedy gdy potrzebowałam czyjegoś wsparcia. Może los wynagrodzi mi te wszystkie problemy i ukrywanie się przez całe moje życie. On może być prezentem jaki od życia, który mogę uznać za najlepszy. Teraz wiem co to znaczy uśmiechać się na samą myśl o chłopaku. Uwielbiałam ten stan. To chyba teraz trzymało mnie przy życiu, wcześniej była to świętej pamięci Dafne. Jednak kiedy jej zabrakło zostałam sama przez krótki czas, bo dzień po jej śmierci poznałam przystojnego chłopaka o nieziemskim spojrzeniu. Byłam gotowa dla niego zaryzykować.

Promienie słoneczne radośnie wkroczyły do mojego pokoju, a na mojej twarzy zagościł uśmiech. Dzisiaj pomimo, że nie mogłam się spotkać z Simonem byłam szczęśliwa. Wstałam ze świadomością lepszego jutra, które miało nastąpić. Poszłam w podskokach do łazienki. Umyłam zęby. Spojrzałam w swoje odbicie i nie widziałam smutnej zagubionej dziewczyny tylko szczęśliwą zakochaną nastolatkę. Związałam włosy w niesfornego koka. Podkreśliłam oczy kredką, a rzęsy tuszem. Wyszłam z pomieszczenia i podeszłam do szafy. Po krótkim namyśle wybrałam czarną koszulkę bez rękawów z myszką miki, jeansowe spodenki i czarne trampki na koturnie. Do tego srebrno czarne kolczyki wyglądające jak małe aparaty fotograficzne i czarno srebrną bransoletkę. Zbiegłam po schodach, zrobiłam sobie pyszne i zdrowe kanapki. Byłam gotowa na zmierzenie się z dzisiejszym wyzwaniem. Mianowicie musiałam posprzątać stajnie, ale z moim zdolnościami to łatwizna, a miałam teraz pewność, że nikt mnie tutaj nie znajdzie. Moje małe ranczo było oddale od miasta o jakieś trzy kilometry, a mój dom znajdował się w lesie. Nawet nie zauważyłam kiedy pochłonęłam kanapki. Wyszłam na ganek i zaczerpnęłam świeżego powietrza. Wszystko wydawało się emanować moim szczęściem.

Weszłam do stajni i otworzyłam trzy boksy. Z wielkiego rancza zostały tylko trzy konie. Jeden maści białej, drugi kasztanowej, a trzeci niedawno nabyty karej. O dziwo szybko znalazły wspólny język z Diablem. Nie mogłam w to uwierzyć. Puściłam je wolno aby mogły pobiegać po wielkim padoku. Wzięłam się za 'sprzątanie'. Wymienienie podłoża w stajniach nie było dla mnie problemem. Magia powietrza okazała się przy wynoszeniu zniszczonego siana idealna. Wystarczył jeden ruch dłoni, a brudne siano znalazło się na kompostowniku z dala od domu. Uśmiechnęłam się do siebie. Kochałam moje zdolności. Ustawiłam kilka wiaderek z wodą. Po czym zaczęłam poruszać rękami jak fale na morzu. Woda zaczęłam się wylewać z pojemników, a kiedy podłoga była czysta. Wtoczyłam do każdego z boksów po kolbie siana. Ułożyłam rękę w tak zwany 'pistolet', a z palca wyleciała iskra. Kiedy sznurek pękł zacisnęłam pieść, a ogień zgasł. Wyciągnęłam przed siebie prawą dłoń i wykonałam ruch w kształcie półkola przywołując podmuch wiatru, który rozsypał siano po boksach. Gotowe stajnia była czysta. Resztę dnia spędziłam na wybiegu ciesząc się cudowną pogodą oraz moimi nieludzkimi przyjaciółmi.

Nastał wieczór. Zamknęłam konie w ich boksach prócz Diabla. Dla niego miałam inny cel. Poszłam do domu po czarny sweter i wróciłam do wcześniejszego miejsca. Założyłam karemu zwierzęciu uzdę z przymocowanymi wcześniej lejcami, później osiodłałam. Umieściłam jedną stopę w strzemieniu. Wybiłam się drugą nogą i znalazłam się na jego grzbiecie. Kochałam nocne przejażdżki. Kiedy Diablo dojechał do ogrodzenia padoku z łatwością je przeskoczył. Skierowałam się do lasu. W którym ćwiczyłam wcześniej już poznane techniki panowania nad żywiołami. Czułam się wolna. Nikt tutaj nie stawiał mi ograniczeń. Jechałam galopem przez las prosto nad strumień. Kiedy byłam prawie na miejscu. Usłyszałam głosy. Zatrzymałam Diabla i po cichu z niego zsiadłam.

-Zostań tutaj i bądź cicho-szepnęłam i poklepałam go po szyj.

Podeszłam bezszelestnie do polany. Oparłam się plecami o wielkie drzewo. Wypuściłam z płuc wstrzymywane powietrze. Po woli przekręciłam się na bok. Czułam, że zaraz stanie się coś niewyobrażalnego. Wychyliłam się powoli zza drzewa. Zobaczyłam Simona panującego nad ogniem. Był bez koszulki. Wyglądał tak seksownie w blasku księżyca. Widziałam jego przyjaciela jednego z pracowników na ranczu jego wuja. Trenowali magię ognia. W sumie to nic złego, ale w pewnym momencie Simon stanął bokiem tak, że widziałam jego ramię. Miał na nim wytatuowany znak Łowców. Moje szczęście pękło jak bańka mydlana. Schowałam się za drzewo i stłumiłam odgłos walki w sobie. Nie mogłam się ujawnić. Przecież nie byłam zdolna aby ich zabić. Odeszłam bezszelestnie z miejsca w którym ich obserwowałam i wróciłam do Diabla. Później czym prędzej pognałam do domu.

To nie możliwe. Powtarzałam sobie w kółko jak pacierz. On nie może być Łowcą, ale jednak jest. Nie wiedziałam co mam z tym faktem zrobić. Zacząć go unikać? Pomimo późnej godziny wiedziałam, że teraz muszę pojechać na cmentarz. Skręciłam w uliczkę koło mojego domu. Diablo rytmicznie galopowałam, tak samo jak moje myśli tylko, że one były znacznie szybsze. Kiedy znalazłam się przy ogrodzeniu. Odszukałam zniszczoną furtkę. Pchnęłam ją, a mojego karego towarzysza wprowadziłam trzymając za lejce na cmentarz. Bez trudu odszukałam grób mojej babci. Patrzyłam na tabliczkę z jej imieniem i nazwiskiem, a moje uczucie smutku wróciło ze zdwojoną siłą. Jak ja mogłam tak dać wkręcić się? Przecież to wszystko było zbyt piękne aby było prawdziwe. Czemu szczęście zawsze się ode mnie odwraca? Jestem skazana na niepowodzenia. Może najlepiej przestane wychodzić z domu. Ponoć każdy ma prawo do szczęścia, ale widocznie to nie prawda. Może zostałam naznaczona przez los i jestem skazana na samotność. Oparłam się plecami o Diabla. Czułam, że opadam z sił. Może nie wszystko jest stracone? Może moja wyobraźnia sobie to wymyśliła? Oczywiście, okłamuje jak zwykle samą siebie. To było takie łatwe do przewidzenia. Przecież nie ma ludzi idealnych. Ten chłopak był... Niestety był też Łowcą. Moim śmiertelnym wrogiem. Nie mogę się przecież z nim sprzymierzyć. To by było równe zawarcia paktu z diabłem. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Jak ja mogłam przez tydzień dać tak się omotać euforią zauroczenia? To moja słabość. Samotność i odrzucenie najgorszy z wrogów mojej psychiki. Niestety muszę umieć z tym żyć. Nie mogę teraz się poddać z świadomością tego, że Łowcy są tak blisko i szukają Magów, a prze de wszystkim Wszechmogącej. Muszę znaleźć kogoś innego takiego jak Simon tylko, że dobrego aby stał się moim przyjacielem i kiedy będzie trzeba stanie ze mną do walki. Może to ja właśnie zostałam zrodzona aby spełnić odwieczne przepowiednie. Dam radę! Jestem silna i potężna. Prędzej czy później moi wrogowie i tak mnie znajdą, a ja muszę się na to odpowiednio przygotować. Wiem kim jestem. Jestem Katherine, Wszechmogąca!

3 komentarze:

  1. To ja musiałam tyle czekać na taki króciutki wpis. Wsydź się

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co.... Następny będzie znacznie dłuższy. Sama się wstydź. Foch.

      Usuń
  2. Świetne... już czekam na kolejny wpis :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy