-Pomocy!-krzyczała-Zostaw mnie!-zsiadłam z mojego konia podeszłam kilka metrów do przodu i schowałam się za jakimś starym pomnikiem.
-Krzycz sobie do woli. Nikt cię tutaj nie usłyszy. Teraz jesteś nasza, więc się poddaj to może sprawi nie tylko nam, ale i tobie przyjemność-znałam ten głos. To są ci sami goście przed którymi ochronił mnie Simon. Nie wierzę co za dupki.
-Zostaw mnie! Proszę-dodała błagalnie.
-Trzeba było nie chodzić po nocy.-teraz albo nigdy.
-A ty musiałeś urodzić się dupkiem?-zapytałam. Wychodząc z ukrycia. Było ich trzech. Tylko trzech.
-Patrzcie mamy drugą lalunie do zabawy. Wróciłaś po więcej Kate?-powiedział z drwiną i podszedł do mnie. Pogładził po policzku. Złapałam go za nadgarstek i wykręciłam do tego momentu, dopóki w nim coś nie przeskoczyło.
-Nigdy więcej nie waż się mnie tknąć!-powiedziałam z większą siłą w głosie niż sądziłam.
-O ty suko! Złamałaś mi nadgarstek.-tego już za wiele-Hektor pomóż.
Powiedział i wtedy zaczęła się walka. Tamta dziewczyna miała szanse na wyrwanie się, ponieważ dwóch jej oprawców z trzech ściągnęłam na siebie. Kopnęłam Phila w czułe miejsce. On tylko jęknął i osunął się na ziemie. Byłam z siebie dumna. Hektor biegł na mnie, a ja odsunęłam się zaledwie o pół metra, a kiedy był koło mnie zadałam mu bolesny boczny kopniak w żebra. Podeszłam do ostatniego napastnika z którym szarpała się ta biedna dziewczyna w porozrywanych ubraniach. Obróciłam się do niego tyłem, a potem pół obrót z wyprostowaną prawą nogą w górze. Takim o to sposobem dostał silnego kopniaka z pół obrotu w głowę. Wszyscy leżeli znokautowani, a ja zagwizdałam na mojego ukochanego Diabla.
-Jeździłaś kiedyś konno?-zapytałam dziewczyny. Łapiąc ją za rękę i prowadząc za sobą w stronę konia.
-Nie.-odpowiedziała, a po policzku spłynęła łza.
-To teraz będziesz miała okazję.
-Ale nie wiem jak to się robi?-powiedziała.
-Spokojnie. Ja prowadzę, a ty tylko wsiądziesz za mnie.-powiedziałam.
Kiedy byłam na górze. Wysunęłam jedną stopę ze strzemienia. Diablo się poruszył. Uspokoiłam głaszcząc go.
-Włóż stopę w strzemię-poleciłam. Wykonała polecenie-Lewą rękę oprzyj o koniec siodła. Prawą podaj mi, a kiedy się wybijesz przerzuć lewą nogę na nim.
-Dobrze-zobaczyłam, że te kanalie zaczynają się podnosić.
-Pospiesz się-poleciłam-Gotowa?
-Gotowa.
Po chwili siedziała za mną. Objęła mnie dość mocno, ale po chwili jazdy kłusem uścisk znacznie zelżał.
-Gdzie cię zawieść?-zapytałam.
-Byle nie do domu.-powiedziała.
-To gdzie chcesz nocować?-zapytałam.
-Nie wiem. Pod jakimś sklepem. To mama mnie zeswatała z Philem i powiedziała, że jak mi nie wyjdzie z nim to nie mam po co wracać. Ona jest inna chcę mnie zmusić do niechcianych związków. Wyznaję stare zasady. Powinnam się już ustatkowywać, a ja dopiero co skończyłam liceum.
-Prześpij się u mnie.-zaproponowałam.
-Nie mogę. Już tak wiele dla mnie zrobiłaś.
-Uwierz mi potrzebuję dzisiaj towarzystwa. Zresztą już prawię jesteśmy u mnie-powiedziałam. Nie mogłam jej przecież zostawić na pastwę losu. Pod jakimś tam sklepem mogło ją spotkać coś znacznie gorszego niż gwałt.
-Jestem Elizabeth.
-A ja Katherine-powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko. Kiedy zatrzymałam się w stajni 'rozebrałam' Diabla z tych wszystkich dodatków potrzebnych do jazdy. Zgasiłam światło i powędrowałam z Elie do domu.
-Kate muszę ci coś pokazać zanim wejdziemy do domu. Zrobiłaś tyle dla mnie, a ja czuję, że mogę ci zaufać. Nie mogę tłumić tego w sobie dłużej.-poczułam znajome ukucie. Pokazała mi, że umie panować nad piaskiem-Jestem magiem ziemi i ścigają mnie Łowcy.
-Ciebie też-powiedziałam z zaskoczeniem.
-Co?!-krzyknęła wytrzeszczając oczy.
-Tak też jestem magiem.-powtórzyłam.
-Nad którym żywiołem panujesz?-zapytałam.
-Nad każdym.
-To niemożliwe!-krzyknęła.
-A jednak możliwe-odpowiedziałam zatrzaskując za sobą drzwi. Czułam, że mogę jej zaufać. Chociaż przy niej będę mogła być sobą. Jedna osoba z którą będę mogła szczerze porozmawiać.
-Muszę to zobaczyć.-powiedziała.
-Nie dzisiaj w lesie są Łowcy. W tym jeden w którym się zauroczyłam.
-Jak mogłaś... W Łowcy? Serio?-powiedziała opadając na krzesło.
-Tak. Nie wiem jak mogłam się nie zorientować, ale dowiedziałam się dzisiaj i to wcale nie jest miłe przeżycie.
-Domyślam się. Moja matka wyswatała mnie już z połową miasta, ale to był pierwsza taka akcja. No wiesz o co chodzi.-powiedziała i aż się wzdrygnęła na wspomnienie o tamtym zajściu.
-Wiesz ja miałam już kilka takich przypadków kiedy ktoś chciał coś na mnie wymusić. Przed jednym ocalił mnie Łowca o imieniu Simon.
-Znam go. Kiedyś stoczyłam z nim walkę. Jakieś dwa lata temu. Przegrał, ale unikam go od tamtego czasu. A ty nigdy nie próbowałaś pokonać Łowców?
-Nie-odpowiedziałam, ale bardzo często miałam taką chęć.
-Dlaczego?
-Pomyślmy ja jedna, a ich jest kilka tysięcy. Moje szanse są bliskie zera.
-A jakbyś zebrała małą drużynę do walczenia z Łowcami?-zapytała.
-Mów dalej-powiedział przyglądając jej się z zaciekawieniem.
-Jesteś Wszechmogącą, masz mnie panuję nad ziemią, wystarczy znaleźć jeszcze ogień, wodę i powietrze. Stworzylibyśmy mały oddział, który rozbijał by małe grupki łowców i ratował magów. Ale jest jeszcze jeden problem...-powiedziała i spojrzała na mnie znacząco.
-Jaki?-zapytałam.
-Jesteś gotowa się ujawnić aby chronić innych przed Łowcami?
-Oni zniszczyli moją rodzinę. Zabili mi matkę, która nie była magiem. Odpowiedź jest prosta. Jestem gotowa. Nie zrobiłam tego wcześniej, bo była bym z tym wszystkim kompletnie sama-powiedziałam i wtedy odczułam zmęczenie.
-Czas spać-powiedziała Elie uprzedzając mnie.
-Dokładnie-powiedziałam i zamknęłam dokładnie drzwi. Spojrzałam na Elie w porozrywanych ubraniach. Kiedy weszłam do pokoju podeszłam do komody z której wyciągnęłam obszerną bluzkę i luźne spodenki.-Proszę-powiedziałam i podałam jej odzienie.
-Dziękuje. Ładnie tu i tak przytulnie.
-Jak chcesz to wpadaj do mnie i tak jestem ciągle sama. Mój ojciec jest na misji i jeszcze sporo czasu minie zanim wróci.
***Następnego dnia***
Wraz z Elizabeth obudziłyśmy się praktycznie w tym samym momencie i bez słów zrozumiałyśmy, że czas na śniadanie. Razem rozmawiając przygotowałyśmy naleśniki. Kiedy jadłyśmy panowała między nami cisza.
-Pora wracać do tego cyrku zwanego domem-powiedziała.
-Odwiozę cię.
-Konno?-zapytała.
-Nie. Mam motor.
-Dobrze.
Szybko się odświeżyłyśmy. Po czym ja ubrałam się w beżową koszule, czarne wysokie szpilki z paseczkiem oraz jeansowe rurki z koronką na boku. Umalowałam oczy i uczesałam włosy w kitkę. Elizabeth wyglądała jak siedem nieszczęść.
-Matka mnie dobiję, a ja nie umiem przeciwko niej użyć magii. Chociaż ona to robi. Nie potrafię.
-Co? Jak? Przecież co drugie pokolenie dostaje talent.
-Prawda, ale dziadek mojego ojca też był magiem ziemi i odziedziczyłam to po nim.
-Posłuchaj pójdę z tobą i powiem kilka zdań co sądzę o jej chorych zasadach.
-Naprawdę, zrobisz to dla mnie?
-Jasne.-powiedziałam i uśmiechnęłam się do niej. Wyjęłam kask i rzuciłam go jej.
-Nie wiem jak ja ci się odwdzięczę.
-Wystarczy, że będziesz mnie wspierać w wypełnieniu przepowiedni.
-Jasne.
Kiedy jechałyśmy motorem byłyśmy cicho. Zresztą każde słowo zagłuszałby wiatr. Myślałam co mam powiedzieć jej mamie. Kiedy zatrzymałyśmy się pod domem czekał mnie szok. Właśnie tam przechodził Simon, a niech to szlak. Nie może się dowiedzieć co widziałam, ponieważ dla mnie może skończyć się źle. Zeszłam z pojazdu i zdjęłam kask.
-Katherine?-usłyszałam za sobą.
-Zachowuj się normalnie, że niby ja nic nie wiem-powiedziałam do Elizabeth. Na twarzy po wypowiedzianej kwestii pojawił się uśmiech. Co prawda wymuszony, ale to w tym momencie nie ważne.
-Hej-powiedziałam i pocałowałam go w policzek tak jak to mieliśmy w tradycji.
-Tęskniłaś?-powiedział i wtedy zwrócił uwagę na Elizabeth, którą zabijał wzrokiem dosłownie.
-Bardzo. To jest Elizabeth. Simon Elizabeth, Elie to Simon.
-My się już znamy-warknął.
-Nie wiedziałam, że możesz być taki olśniewający-powiedziała z wyraźnie wyczuwalnym sarkazmem.
-Katherine spotkamy się wieczorem?
-Nie mogę-powiedziałam udając smutek.
-Czemu?
-Tata dzisiaj ma wolne i dzwoni do mnie aby ze mną porozmawiać.
-Dobrze. Zadzwonię jak będę miał wolną chwilę.-powiedział i cmoknął mnie w policzek. Odwróciłam się robiąc zirytowaną rolę i ocierając policzek z jego skażone całusa.
-Serio nie możesz się dzisiaj spotkać?-zapytała Elizabeth wyraźnie zawiedziona.
-Kłamałam.
-Oj nie ładnie-powiedziała, wygrażając mi palcem. Na co ja się roześmiałam.
-A co miałam powiedzieć? Sorry Simon. Jestem wszechmogącą i nie umawiam się z Łowcami?-powiedziałam robiąc skruszoną minkę do tego cienki głosik i obie się śmiałyśmy.
-Śmiej się dopóki możesz-powiedziała poważnie i groźnie-Bo jak zobaczysz tą Godzillę. To znaczy moją
matkę to przestaniesz się być taka radosna.-zaczęłam udawać zombi.
-Jak to ci nie wyszło z Philem. Mówiłam ci, że jak ci się z nim nie uda to masz nie wracać!
-Dobra. Żarty żartami-powiedziała ciągle się śmiejąc-Ale już czas żebym wróciła do domu. No, bo wszyscy faceci zaczynają się ślinić na mój widok i tych porozrywanych ubrań.
No to teraz tylko wytrzymać do niedzieli :D
OdpowiedzUsuńCzytam i czekam :)
OdpowiedzUsuń